Witam. Jak łatwo zauważyć jest to kolejny blog opisujący wielką miłość Lily i James'a. Wiem, że owa historia została już opisana co najmniej "milion" razy. Jednak ostatnio gdy chciałam poczytać kolejne tego typu opowiadanie, nie mogłam znaleźć niczego interesującego. Dlatego właśnie postanowiłam napisać tę historie po swojemu. Co z tego wyjdzie? Sami się przekonacie. Jak na razie gorąco zachęcam do zostawiania komentarzy (które na pewno będą dla mnie silną motywacją), a także subskrybowanie mojego bloga, by moc być zawsze na bieżąco.
Pozdrawiam:*

poniedziałek, 29 października 2012

Część VI


Nie ma słów by opisać mój brak konsekwencji w działaniu, przepraszam was kochani:(. Mam naprawdę masę pomysłów, jednak nie zawsze mam czas kiedy mam wenę, a jeszcze częściej weny gdy mam czas. Mogę obiecać jedynie, że postaram się już więcej nie zawalić tak sprawy. 
A teraz życzę miłego czytania i komentowania ;]


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

Syriusz ziewnął leniwie nie trudząc się nawet by zasłonić usta. Jego przydługie włosy wpadały mu do ciemnych oczu, jednak na poprawienie ich nie miał nawet ochoty. Przejechał wzrokiem po sali. Duchota w klasie nie tylko na niego oddziaływała usypiająco. Siedzący z nim w ławce James opierał twarz na ręce z całej siły starając się by jego powieki nie opadły na dobre. Tylko nieliczne osoby zajmowały się notowaniem monotonnego głosu profesor McGonagall.

Ale nuda, pomyślał Łapa, trzeba szybko coś wymyślić bo inaczej zaraz tu zasnę, a na kolejny szlaban nie mam czasu w moim napiętym grafiku. Co by tu zmajstrować, co by tu zmajstrować?... Mam!
Szturchnął lekko Jamesa by ten oprzytomniał.
- Pssssst... Marry - szepnął w stronę czarnowłosej.
W chwili gdy ta odwracała się, Łapa machnął różdżką i skierował ją w stronę swojej twarzy. Natychmiast zamiast jego nosa pojawił się świński nosek.
Dziewczyna spojrzała na niego pełna zdziwienia i natychmiast parsknęła, z trudem powstrzymując wybuchnięcie śmiechem. Gdy pani profesor zauważyła twarz Blacka przewróciła tylko oczami nie przerywając dyktowania. Syriusz machnął ponownie różdżka i jego twarz wróciła do normy. Chłopcy spojrzeli na siebie i przybili sobie piątkę.
Rogacz natchniony pomysłem przyjaciela pomyślał, że postara się rozśmieszyć Lilkę by umilić jej tą jakże nudną lekcje.
- Liluś...Kochanie - szeptał do niej, jednak ona zdawała się go nie słyszeć. - Eeeeeeeeeeeevans. – nadal zero reakcji.
James postanowił inaczej zwrócić jej uwagę. Wziął do ręki pergamin, który i tak był całkiem pusty. Zgniótł go w kulkę i zaczął celować w stronę Rudej. Był pewien, że trafi dziewczynę w plecy, w końcu jest wielkim Jamesem, on nie pudłuje. Machnął ręką, po czym na jego twarzy zaczęło malować się przerażenie. Spudłował.
Po całej klasie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Otóż kulka z papieru zamiast trafić w ramie dziewczyny trafiła w jej kałamarz który wpierw rozlał się na całą jej ławkę, a potem poturlał się do krawędzi ławki i skończył swój żywot na podłodze w tysiącu kawałkach.
Rogacz z trwogą patrzył na swoją ukochaną która zamarła z tuszem lejącym się jej na kolana. Po chwili drgnęła i powoli, wręcz makabrycznie zaczęła odwracać głowę w jego stronę. Jej oczy zwęziły się w szparki, wzrok mroził krew w żyłach. Chłopak w ramach aktu desperacji wskazał ręką na Syriusza, ten trzepnął go tylko ręką po tej pustej głowie.
- Co wy tu wyprawiacie? - spytała zrezygnowana psorka, uratowała tym samym Pottera przed śmiercią na wskutek porażenia prądem błyskawicami z oczu Evans – Jak zawsze tylko wam wygłupy w głowach, kiedy do was dojdzie, że tegoroczne egzaminy zaważą o waszej przyszłości?
Machnęła różdźką widząc plamę na posadzce. Po atramencie nie było śladu. Tym który zapisywał notatki Lily także.

* * *

Promienie słońca przebijając się przez cienkie zasłony leniwie wpadały do opustoszałego pokoju wspólnego. Wszyscy Gryfoni woleli korzystać z pięknej pogody wypoczywając na błoniach zamiast siedzieć w dusznym pokoju. Jedynie dwójka uczniów postanowiła zostać. Nie wdawali się jednak w rozmowę, cisze przerywało jedynie skrobanie pióra.

Panna Lilyanne siedziała na skórzanym fotelu z skrzyżowanymi rękoma. Na jej twarzy malował się grymas znudzenia. Uważnie obserwowała chłopaka siedzącego na kanapie obok. Był zgarbiony nad pergaminem, który starał się szybko wypełnić.
- Liluś ja naprawdę nie chciałem - powiedział okularnik podnosząc na dziewczynę smutny wzrok.
Ona automatycznie skrzywiła jeszcze mocniej nosek demonstrując całe swoje oburzenie. Widząc to bez słowa wrócił do przepisywania.
No cóż, pomyślała Ruda. Chyba nie będę mogła się na niego długo gniewać. W końcu przeprosił mnie i sam zaproponował że przepisze notatki. Gdyby jeszcze tylko zaczął myśleć zanim coś zrobi. To już byłby duży postęp.
Promienie słońca spadły na włosy Jamesa migotliwie je rozświetlając. Dziewczyna zapatrzyła się przez chwile na to zjawisko. Potem przesunęła wzrok na jego kark i smukłą, ale wciąż niewyobrażalnie męską szyje. Akurat przełknął ślinę, towarzyszyło temu gwałtowne poruszenie się jego jabłka Adama. Pod luźną koszulką odznaczały się jego delikatnie napięte mięśnie. Treningi Quidditch'a znakomicie wymodelowały jego ciało. Pomyślała, że te ramiona nie raz już ją przytulały, ale przez to, że zawsze automatycznie się wyrywała nie zapamiętała nawet jakie to uczucie.
Zła na swoje myśli wstała gwałtownie i szybkim krokiem podeszła do okna otwierając je szeroko, chcąc zwalić winę swoich dziwnych myśli na duchotę. Zaciągnęła się świeżym powietrzem. Chłopak oderwał się na chwilę od pracy i spojrzał na postać swojej ukochanej skąpanej w zachodzącym słońcu. Wyglądała niczym anioł. Uśmiechnął się wracając do przepisywania, chcąc by jego pismo był  jak najbardziej dokładne i czytelne, specjalnie dla niej.
Dziewczyna drgnęła nerwowo czując, że coś ociera się o jej nogę. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się ciepło.
- Ooo Kayle, znalazłaś się – powiedziała i przykucnęła by pogłaskać swojego ulubieńca.
Był nim puszysty kotek o sierści tak rudej jak włosy jej właścicielki. Lily znalazła go w pierwszej klasie niedaleko zakazanego lasu, wyglądał bardzo marnie, więc dziewczyna od razu się nim zajęła. Gdy okazało się, że nikt go nie szuka postanowiła go przygarnąć. Kotka była jednak straszną indywidualistką, potrafiła znikać na kilka dni po to, by kolejny tydzień grzać się przed kominkiem. Z czasem stała się ulubieńcem wszystkich gryfonów i została okrzyknięta „rudym kotem Rudej”.
W końcu wyprostowała swoje nogi kończąc pieszczoty. Kayle czekała jeszcze chwile w nadziei na kontynuacje, po czym podeszła do Jamesa i zwinnie wskoczyła mu na kolana. Chłopak uśmiechnął się, przeczesał jej sierść i wrócił do pracy.
No tak, od zawsze lubiła Jamesa i strasznie się do niego łasiła, chyba powinnam czuć się zazdrosna. Chociaż to chyba dobrze, przynajmniej jakieś rude stworzenie odwzajemnia jego uczucia, zaśmiała się w duchu.


* * *

- Marry Ci naprawdę nie nudzi się przychodzenie na każdy ich trening? - spytała znudzona Zuu znad kolorowego magazynu.
- Przecież wiesz jak bardzo lubię Quidditch'a - powiedziała nie spuszczając wzroku z zawodników.
- Marry... - zaczęła blondynka tonem który zmusił dziewczynę do spojrzenia na nią - Powinnaś mieć jakiś kolorowy transparent jak inne jego fanki, żeby Black łatwiej Cie zauważył - dodała patrząc na nią przenikliwym wzrokiem.
- Udam, że tego nie słyszałam - stwierdziła zimnym głosem i wróciła do swoich obserwacji.
Jej policzki zaróżowiły się lekko, a delikatny uśmiech mimo, że piękny zdawał się być wymuszony.
Ehhh... Pomyślała Zuu. Czemu ona nie chce się przyznać do swoich uczuć? Czemu nie chce się od nich uwolnić? Przecież ona ma je wypisane na twarzy. Trzymając je w sobie tylko się katuje, jeśli mu ich nie wyzna nigdy nie dostanie odpowiedzi.

Po treningu dziewczyny poszły się spotkać z Huncwotami. Łapa nie zdążył jeszcze zmienić szaty. Zdyszany, rozgrzany, z wypiekami na twarzy. Marry zrobiło się słabo na ten widok.
- No cześć dziewczyny, jak wam się podobał nasz trening? - Spytał Syriusz uśmiechając się szeroko na ich widok.
Zuu miała nadzieje, że jej znudzony wyraz twarzy powie wszystko, Marry natomiast uśmiechnęła się i powiedziała:
- No wiesz najgorzej to może nie było, ale musisz popracować nad unikami, ciągle jest z nimi beznadziejne – stwierdziła wiedząc, że słodząc mu będzie jak tuzin innych dziewczyn.
- Pffff... Tylko nasza Marryś nie chce mnie pochwalić - zaśmiał się czochrając pieszczotliwie jej włosy.
Jej serce zaczęło bić szybciej, a w duchu modliła się by jej twarz nie zrobiła się cała czerwona. Nie rób tak więcej, błagała w myślach, nie rób tak, bo jeśli nie przestaniesz traktować mnie tak dobrze zacznę wymyślać sobie rzeczy które dla Ciebie nigdy nie będą istnieć.
- Jakbyś dobrze grał to mogłabym chwalić - wytknęła mu język starając się by jej zachowanie wyglądało jak najbardziej normalnie.
- Obiecuje, że specjalnie dla Ciebie będę trenować dwa razy ciężej - powiedział udając poważny ton i teatralnie kładąc rękę na sercu.
Ciekawe ilu dziewczyną dziennie to obiecuje, pomyślała złośliwie Zuu. Nie lubiła go, to fakt. Nie lubiła sposobu w jaki traktuje dziewczyny. Nie lubiła, że każdej dawał nadzieje, by potem je brutalnie zniszczyć. I w końcu nie lubiła tego, że od czasu kiedy go poznała nie wyczuła by żadną z nich kochał.
- Zobaczymy jak Ci wyjdzie - stwierdziła uśmiechając się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła.
- Zawsze udaje mi się zrobić to co postanowię - zapewnił szarmancko. 
Odwrócił głowę lekko w lewo i uśmiechnął się szeroko.
- Dziewczyny musicie mi wybaczyć, ale muszę was opuścić - powiedział przepraszającym tonem - Marry zabrałabyś moją torbę do Dormitorium? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie ma sprawy - zgodziła się ulegając jego uśmiechowi.
- Kochana jesteś - powiedział po czym oddał jej swoją torbę i powędrował w wcześniej wypatrzonym kierunku.
Blondynka obejrzała się w stronę którą poszedł Syriusz.
Całkiem długie nogi mają te jego ważne sprawy, pomyślała Zuu widząc że chłopak podszedł do dwóch blondynek, wcale nie brzydkich. Złapała przyjaciółkę za rękę i pociągnęła ją w drugą stronę upewniając się by ta nie zobaczyła z kim rozmawia teraz jej miłość.
- Chodźmy, musimy wejść jeszcze do biblioteki - powiedziała chcąc usprawiedliwić swoje gwałtowne zachowanie.
Marry kiwnęła tylko głową i z głupim uśmiechem ruszyła za przyjaciółką.
Naiwna, stwierdziła Zuu, no po prostu naiwna.

W Bibliotece szybko znalazły książki o które prosiła je Lily. Marry natomiast wyszukała dla siebie jakieś naprawdę kiepskie romansidło. W tym momencie blondynka przestała się dziwić, dlaczego jej przyjaciółka jest taka naiwna w sprawach miłości.
Gdy weszły do pokoju wspólnego nie było tam żadnego huncwota. Marry stwierdziła, że nie powinna zostawiać rzeczy Syriusza tutaj dlatego skierowała się w stronę ich dormitorium. Gdy przekroczyła próg kwatery głównej huncwotów jej oczom  ukazała ich sypialnia, w niezmiennym chaotycznym stanie. Cała zabałaganiona i kolorowa. Pierwsze łóżko było niedbale pościelone walało się na nim kilka pergaminów i części które zapewne używane były do klejenia modeli. Natomiast posklejane już modele  przyczepiane były do ściany nad łóżkiem. Ta cześć pokoju należała do Petera, uwielbiającego majsterkować. Następne łóżko było idealnie pościelone, rzeczy na szafce były dokładnie poukładane, a po podłodze nie walał się nawet kurz. Taaak, ten nasz pedantyczny lunatyk, zaśmiała się Marry. Łóżko po prawej pełne było pogniecionych ubrań, które walały się także po podłodze. Tak po prawdzie to po podłodze walało się naprawdę wszystko co tylko mogło się zaliczyć do męskich rzeczy, tak jakby nie istniało coś takiego jak szafy. Plakaty zawodników Quidditch'a, zdobiły jego ścianę. Na szafce leżał otwarty magazyn o tej samej tematyce i zdjęcie jej przyjaciółki zrobione w pierwszej klasie. Muszę powiedzieć Lily by częściej robiła sobie warkoczyki, zamyśliła się.
Ostatnie łóżko było równie zabałaganione jak poprzednie. Dziewczyna zaróżowiła się delikatnie gdy spostrzegła plakaty mogolskich modelek poprzyczepiane do ściany. Niektóre z nich były bardzo skąpo ubrane. Podeszła do jego łóżka i delikatnie oparła jego torbę o nóżkę. Już chciała wracać, jednak uległa pokusie. Wzięła w dłonie jego poduszkę i wtuliła w nią twarz. Pachniała nim. Tak strasznie nim pachniała. Na moment zakręciło jej się lekko w głowie. Miała świadomość, że to co teraz robi jest niesamowicie głupie, jednak uśmiech jaki malował się na jej twarzy świadczył o tym, że w najmniejszym stopniu tego nie żałuje. Po chwili zorientowała się, że jednak przesadza. Odłożyła szybko poduszkę starając się by nikt nic nie zauważył i szybko wycofała się z dormitorium chłopaków. Jakie to śmieszne,pomyślała schodząc po schodach. Niby człowiek jest coraz starszy, a i tak ciągle zachowuje się jak dziecko.

* * * 

- Nooo, skończone - odetchnął Potter przeciągając zesztywniałe plecy. 
- Cieszy mnie to niezmiernie - powiedziała z przekąsem odrywając się od książki. - Dziękuje - dodała gdy chłopak podał jej pergamin.
Dziewczyna musiała przyznać, że bardzo się postarał. Znała jego pismo i widziała, że czasem miał problemy z rozczytaniem samego siebie. Natomiast na pergaminie wszystko zapisane było całkiem czytelnie.
- Wiesz Liluś - zaczął niepewnie James - nie chciałabyś wpaść dzisiaj na małą imprezę do pokoju życzeń? Błagam nie daj się prosić - kontynuował szybko widząc jej nieprzychylny wyraz twarzy - Będziemy tylko my, nikt więcej, żadnej większej imprezy, a do tego nie opiliśmy przecież jeszcze naszego zwycięstwa, z którego przecież i Ty jesteś zadowolona.
- Zapomnij Potter - powiedziała zbierając swoje rzeczy - mam o wiele ciekawsze zajęcia niż picie z wami.

* * *

- O, Ruda, co Ty tutaj robisz - zaśmiał się Syriusz gdy Panna Evans i jej dwie przyjaciółki przekroczyły próg pokoju życzeń - nie wierze, żebyś przyszła tutaj z własnej woli.
Uśmiech znikł z jego twarzy, gdy ta spiorunowała go spojrzeniem.

* * *

- Lily, proszę, proszę, proszę - jęczała Marry błagalnym tonem.
Był już wieczór, dziewczyny siedziały w swoim dormitorium, jednak nie było w nim teraz sposobności do odpoczynku.
- Ile razy mam Ci powtarzać, że nie mam zamiaru spędzać z nimi więcej czasu niż to koniecznie - powiedziała Lily znudzona już paplaniną przyjaciółki.
- Błagam Cie, przecież wiesz, że bez Ciebie nie pójdziemy - Czarnowłosa nie dawała za wygraną.
- No to nie pójdziemy wcale, problem rozwiązany - stwierdziła wracając do książki. 
- Jak możesz być taka? Przecież oni nie są najgorszym towarzystwem - Marry była na Lilkę naprawdę zła.
- Tak się cieszyła gdy dowiedziała się, że Huncwoci zaprosili je, właśnie je. Miała niepowtarzalną okazje pobawić się trochę w towarzystwie Syriusza, bez jego natrętnych fanek. Świadomość, że będzie musiała zrezygnować tej przyjemności tylko dlatego, że jej przyjaciółce nie w smak spędzić tylko trochę więcej czasu z Potterem bolała ją.
- No widzisz, dla mnie są.
- Ehhh... Lily, powiedz mi czemu to Ty nie możesz się czasem dla nas poświęcić? - Tym razem to Zuu włączyła się do rozmowy - Chodź Marry, skoro Lily chce spędzić ten wieczór z książką zamiast z nami nie możemy jej zatrzymywać - dodała idąc w stronę drzwi.
Zdezorientowana dziewczyna popatrzyła się wpierw na Zuu potem na Lily, opuściła głowę i podążyła za Blondynką.
- Uparte... - syknęła do siebie Ruda i odłożyła książkę na półkę - zaczekajcie na mnie - zawołała za dziewczynami schodzącymi po schodach.

* * *

- Za młodzieńcze lata - krzyknął radośnie Syriusz wznosząc do góry swój kufel z kremowym piwem, które jak zawsze załatwił James. 
Wszyscy zgodnie wznieśli swoje kufle, wtórując mu. 
- Kto by uwierzył, że to ostatni rok. Pamiętam jakby to było wczoraj gdy wsiadałem po raz pierwszy do pociągu, nie wiedząc co mnie czeka – rozmarzył się Peter wycierając piane pod nosem.
- Cóż, tego się nie zapomina – stwierdziła Zuu z uśmiechem.
- Wtedy przynajmniej mogliśmy się czuć bezpieczni – dodała Marry z krzywym uśmiechem.
- Kolejne złe wiadomości? - Spytała Lily.
- Kolejne – parsknął Remus – z każdej strony dochodzą coraz to nowsze wiadomości o ich poczynaniach. Stają się coraz bardziej zuchwali.
- Marudzicie, przed nami jeszcze jeden wspaniały rok, musimy go jak najlepiej wykorzystać – powiedział James z niepewnym uśmiechem chcąc rozładować napięcie.
- Chyba wiem co masz na myśli, Rogaczu – Łapa zrozumiał o co chodzi i uśmiechnął się szeroko.
- Chłopaki, czy wy naprawdę nigdy z tego wyrośniecie – westchnęła zrezygnowana Lily.
- Oj Ruda, przecież mieliśmy przerwę przez całe wakacje, Flich na pewno się za nami stęsknił – zaśmiał się Syriusz – należy mu się trochę rozrywki.
Może gdyby nie alkohol we krwi. Może gdyby nie to, że chciała udowodnić, że potrafi się dobrze bawić. Może gdyby nie jej naturalna tęsknota do przygody. Może gdyby woźny nie zalazł jej za skórę już dawno temu, dziewczyna stanowczo zabroniłaby jakichkolwiek wybryków. Może.
- To co planujecie? – Spytała z zadziornym uśmieszkiem.

* * *

- Pamiętajcie dziewczyny jak tylko rzucamy łajnobombę i jak tylko Flich wyjdzie uciekamy, rozumiecie – przypominał Lupin.
- Lunatyku, powtarzasz nam to już dziesiąty raz – poirytowała się Marry, trzymając się posągu za którym się chowali.
- Tak, ale...
- Ciii... Syriusz zaraz będzie rzucał – Uciszyła ich Zuu.
Przez chwilę na korytarzu panowała idealna cisza, przeciął ją świst a potem huk towarzyszący wybuchu łajnobomby. Idealnie trafiając w dębowe drzwi. Momentalnie udało się za nich usłyszeć donośny wrzask.

Flich z wściekłością otworzył drzwi, jego oczom ukazała się wielka winorośl układająca się w napis:
Chcesz być strasznie groźny?
Bądź jak nasz woźny.”
- W nogi – szepnął James, nikt nawet nie myślał by protestować.
- Wy bezużytecznie szczeniaki – wrzeszczał czerwieniąc się – niech no ja was tylko dorwę.
Zaczął biec w stronę schodów, przy okazji wdeptując w pozostałości po łajnobombie. Biedaczek nie wiedział, że psotnicy uciekli w przeciwnym kierunku.

* * *

- Hahahahahaha... Widzieliście jego minę – Syriusz nie mógł opanować śmiechu – akcja pierwsza klasa.
- Dokładnie Łapcio – wyszczerzył się James – nie wyszliśmy z wprawy.
- A niby człowiek z wiekiem powinien poważnieć – zakpiła Lily ze słodkim uśmiechem.
- My i poważni? - spytał Syriusz nie starając się nawet kryć rozbawienia – Ruda, proszę Cię.
Bieg mimo że krótki okazał się na tyle męczący, że resztę drogi do wieży gryfonów przemaszerowali spokojnie. Starając się przestrzegać ciszy nocnej rozmawiali szeptem. Jedynie Peter lub Syriusz co chwila wybuchali niepohamowanym śmiechem. Dlatego Remus przezornie miał wyciągniętą mapę i dokładnie sprawdzał czy droga przed nimi nie roi się od szlabanów i ujemnych punktów dla Gryffindoru. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że w ich grupie był perfekt i perfekt naczelny, piękny przykład dla innych, naprawdę piękny.
- Dobranoc Liluś, słodkich snów skarbie – powiedział James z uśmiechem gdy oboje byli już na schodach do swoich dormitoriów.
- Ehhhhh... jeśli jestem Twoim skarbem, to wywieź mnie gdzieś daleko w las i zakop, bym już nigdy nie musiała słuchać jak nazywasz mnie „Liluś” - powiedziała znudzona, nie zatrzymując się.
- Zakopać byłoby szkoda, ale nad wywiezieniem w las się zastanowię – rozbawił się James.
Dziewczyna zatrzymała się i patrząc w jego stronę przewróciła oczami. Chłopak wysłał jej jedynie całusa i zniknął za drzwiami.


- I jak, nie było tak źle, prawda? - Spytała się Zuu.
- Nie było – odpowiedziała cicho Lily siedząc na łóżku i powoli pozbywając się garderoby.
- No widzisz? I na co był ten cały początkowy sprzeciw... - powiedziała Marry z lekkim wyrzutem w głosie.
Lily pochyliła jedynie lekko głowę, nie lubiła przyznawać się do błędów.
- Oj no rozchmurz się – czarnowłosa usiadła koło przyjaciółki widząc jej reakcje – zdążyłyśmy już przywyknąć do Twojego ślepego uparcia, w końcu za to Cie kochamy.
- Ale co jak co, kolejnym razem po prostu pamiętaj, że my wiemy lepiej – dodała Zuu z uśmiechem.

* * *

Od samego rana ten dzień nie podobał się Lilce. Mieli same ciężkie teoretyczne lekcje i nawet ją zdążyła rozboleć ręka od ilości notatek jakie musiała zrobić. To jeszcze teraz zamiast odpocząć podczas obiadu musiała iść do profesor McGonagal, gdyż ta pilnie ją wzywała. Powoli miała dość swojej jakże zaszczytnej funkcji. Mimo że bycie prefektem naczelnym przynosiło jej sporo dumy, biorąc pod uwagę fakt, że była pierwszym nieczystej krwi. To jednak nawał obowiązków jaki przybył jej z tego tytułu był czasem nie do zniesienia.
Zapukała trzy razy, słysząc ciche 'wejść' nacisnęła pięknie zdobioną klamkę i popchnęła ciężkie drzwi. Za biurkiem siedziała pani profesor zawzięcie coś pisząc, jednak na jej widok odłożyła pióro. Obok niej stał nie kto inny jak Pan Potter we własnej osobie, jak zwykle szczerzący się do niej głupkowato. Znowu on, pomyślała zrezygnowana, to nie wróży nic dobrego, czy ja się nigdy od niego nie uwolnię?
- Dziękuje za przyjście – zaczęła pani profesor.
Dziewczyna chciała spytać, czy miała jakieś inne wyjście, ale ugryzła się w język kiwając jedynie głową.
- Tym razem potrzebuje Ciebie Lily do oznakowania naszych obrazów magiczną pieczęcią, jak wiesz jest ich mnóstwo, dlatego konserwatorom, którzy odwiedzają by się nimi zajmować, ciężko się czasem połapać. Dlatego też pan Dyrektor dał mi ten o to instrument – tu wskazała na dziwnie wyglądające urządzenie, pokaźnych rozmiarów, leżące na stoliku obok – który ma je oznakować a potem pomóc w szybkiej lokalizacji. Zadanie nie jest trudne, wystarczy tylko nakierować tę wypustkę na obraz i stuknąć różdżką. Jednak ze względu na wielkość tego urządzenia stwierdziłam, że pan Potter będzie Ci pomagał w ramach swojego szlabanu który ma u mnie do odpracowania. Wzięłam też pod uwagę fakt, że jego... - tu długo szukała odpowiedniego słowa – niezwykle dobra znajomość zamku, może Ci się przydać. Czy wszystko jasne?
- Oczywiście Pani Profesor – odpowiedziała Lily bez cienia entuzjazmu.
- To świetnie, panie Potter, proszę po lekcjach przyjść do mnie po sprzęt i zacząć będzie mogli od razu. Jeśli nie macie żadnych pytań to żegnam, mam sporo papierkowej roboty, do widzenia.
- Do widzenia pani Profesor – odpowiedzieli oboje i wyszli z gabinetu.


- Nie patrz tak na mnie – pisnął James widząc morderczy wzrok ukochanej – Nie miałem z tym nic wspólnego.
- Jakoś tak bardzo mało chce mi się w to wierzyć – stwierdziła odwracając się i zaczynając kierować się w stronę wielkiej sali, by zdążyć na koniec obiadu.
- Naprawdę, myślałem, że znowu dostanę jakiś koszmarny szlaban – zarzekał zrównując z nią swój krok.
- No cóż – westchnęła dziewczyna – trzeba przyznać, że szlaban Ci się wyjątkowo dobry trafił, prawda?
- Najlepszy – odpowiedział z uśmiechem przeczesując włosy.
- Chodź tędy – przerwał ciszę James pociągając dziewczynę za rękaw, sprawiając, że lekko straciła równowagę.
- Mówiłam Ci z milion razy, że nie lubię jak się mną szarpie, prawda? - spytała ze złością, wyrywając mu się.
- Ale chyba chodzić głodna przez cały dzień też nie lubisz prawda? - powiedział łagodnie, nie zrażając się jej tonem, w końcu przez tyle lat zdążył się przyzwyczaić – Tędy będzie dwa razy krócej.
Dziewczyna nie powiedziała już nic więcej, jednak podążyła za chłopakiem.