Witam. Jak łatwo zauważyć jest to kolejny blog opisujący wielką miłość Lily i James'a. Wiem, że owa historia została już opisana co najmniej "milion" razy. Jednak ostatnio gdy chciałam poczytać kolejne tego typu opowiadanie, nie mogłam znaleźć niczego interesującego. Dlatego właśnie postanowiłam napisać tę historie po swojemu. Co z tego wyjdzie? Sami się przekonacie. Jak na razie gorąco zachęcam do zostawiania komentarzy (które na pewno będą dla mnie silną motywacją), a także subskrybowanie mojego bloga, by moc być zawsze na bieżąco.
Pozdrawiam:*

środa, 30 maja 2012

Część V "Bo czasem trzeba wziąć sprawy we własne ręce"


Oto przed wami kolejna cześć mojego opowiadania. Dedykuje ją SkinnyAngel dla której stało się one małym uzależnieniem, z czego się osobiście bardzo cieszę. I z radością mogę zapewnić Cie, że jeszcze przez długi czas zamierzam dostarczać Ci kolejne dawki;]
Jak zawsze zachęcam do czytania i komentowania, gdyż to właśnie wasz odzew daje mi motywacje by jak najszybciej naskrobać coś nowego.
Buziaki ;*

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

- Marry co Ty tam piszesz?
Pannę Lily, wchodzącą właśnie do pokoju wspólnego, przywitał zadziwiający wręcz widok, Otóż jej najlepsza przyjaciółka siedziała ze skupieniem nad książkami, bez wątpienia była to praca domowa. Problemu tak by naprawdę nie było, gdyby nie fakt, że czarnowłosa dziewoja od prac domowych stroniła jak tylko mogła i najczęściej błagała Lily o udostępnienie jej swoich wypocin.
Hmmm, zamyśliła się rudowłosa, chyba od razu powinnam z nią iść do skrzydła szpitalnego, to wygląda na poważną sprawę.
- Ooo, Lily – dziewczyna podniosła znad pergaminu swoje wesołe oczy – Syriusz poprosił mnie o sprawdzeniem jego pracy domowej.
- Sprawdzenie? - Spytała krytycznie patrząc na pusty pergamin – przecież tutaj nic nie ma.
- Ehh, wyszła mu ona dość... kiepsko. Stwierdziłam, że już lepiej będzie napisać ją od nowa.
- Naprawdę dałaś mu się tak wrobić? - Lily nie kryła rozbawienia.
- On tak ładnie poprosił – odpowiedziała zawstydzona Marry – a do tego mówił, że mają coś bardzo ważnego do zrobienia.
- Taaaaaak... Oni zawsze mają coś ważnego do zrobienia – stwierdziła z przekąsem.

***

- Uważaj jak chodzisz!
- Łapa, przymkniesz się w końcu? - szepnął nerwowo James szczelnie zakrywając ich peleryną niewidką.
Skradali się korytarzami Hogwartu. Jeden starał się okryć ich peleryną, drugi zaciekle przeszukiwał mapę. Szło im to strasznie niezdarnie, ponieważ oboje należeli do osób raczej wysokich, a do tego zupełnie nie potrafili zgrać swoich kroków.
- Cicho bądź zaraz się z nim zrównamy – syknął Syriusz wytężając wzrok nad mapą Huncwotów.
Mieli wielkie szczęście. Profesor Hitch miał właśnie dyżur na holu na 3 piętrze. Z skwaszoną miną przyglądał się uczniom. Widać było że tylko szuka pretekstu by poznęcać się nad kimś. Nie szukał długo. Perfidnie, wiedząc że nie poniosą za to żadnej konsekwencji, trójka ślizgonów na jego oczach zaczęła popychać jakiegoś pierwszoroczniaka. Niechybnie nie miał on czystej krwi. Nauczyciel nie reagował przyglądając się temu z uśmieszkiem.
Syriusza przeszedł dreszcz, twarz Jamesa choć nadal niebrzydka była zła, bardzo zła. Pozostał jednak w miejscu, nie rozluźniając mięśni.

Łapa w porę zauważył zaciętą minę Jamesa i pięści które zaciskały się coraz mocniej. Widać było, że nie może się temu bezczynnie przyglądać. Prawdę powiedziawszy w Syriuszu także wszystko się gotowało. Nienawidził on rasistowskich podziałów równie mocno co jego przyjaciel. Jednak wiedział, że nie mogą teraz zareagować.
- Nie ruszaj się – szepnął do niego łapiąc go za ramię – chcesz się pozbyć źródła problemu czy nie.

Wiara w ludzi Łapy odnowiła się w momencie gdy na pomoc biednemu chłopakowi nadszedł perfekt puchonów. Black znał go z widzenia. Wydawał się człowiekiem bardzo sumiennym, jednak niezbyt przejmującym się nikim innym poza sobą. Cóż, pozory mylą, pomyślał.
Perfekt pozbawił napastników róźdzek, po czym bez ogródek zaczął krzyczeć na profesora za brak reakcji, ten oburzony jego tonem, stracił panowanie nad sobą i przez ponad 10 min krzyczał na niego za brak kultury, a potem zaczął swój wykład mówiący, że nie zamierza pomagać szlamą i że sam popiera takie działania, bo szlamy nie mają prawa uczyć się magii.
- Bingo – szepnął Syriusz.

***

- Szybko wam poszło – stwierdził Remus przesłuchując nagranie.
- Ja naprawdę nadal nie mogę pojąć jak on się tu znalazł – powiedział ciągle zły James.
- A czy to nie oczywiste? - spytał Peter cieszący się z faktu, że jego urządzenie zdało egzamin. - Przecież jego poglądy bez wątpienia świadczą o poparciu dla czarnego pana. Nie byłoby wielkim zdziwieniem gdyby był tutaj wysłany jako szpieg.
- Bardzo prawdopodobne jest, że masz racje – stwierdził ze smutkiem Lunatyk.

***

Ehhh... Nie wiedziałam że obowiązki prefekta naczelnego będą aż tak meczące, pomyślała Lily. Muszę chodzić w tę i z powrotem, ciągle coś załatwiać, kiedy ja znajdę czas na naukę? A co jeśli będę musiała iść po coś do profesora Hitch'a? Nie ma nawet opcji...
Lily była co najmniej nie w humorze. W dormitorium czekały na nią same książki i wypracowania, a ona biegała po zamku na polecenie profesor McGonagall. Musiała zebrać pozwolenia na wycieczki do Hogsmeade. Jakby nie mogli wysłać sobie sów!
Wolno przemierzała korytarz, nie miała zamiaru się nigdzie spieszyć. Zresztą była na to zbyt zmęczona. W pewnym momencie zobaczyła Jamesa Pottera w własnej osobie. Co najdziwniejsze był sam. Opierał się o ścianę i czytał jakiś skrawek pergaminu. Dziewczyna przypomniała sobie jak ostatnio nakrzyczała na niego i zrobiło jej się strasznie głupio. Bo gdy już się uspokoiła zrozumiała, że postąpiła wobec niego bardzo niesprawiedliwie. Poczuła nagłą chęć by go przeprosić.
Podeszła do niego powoli. Trochę nieśmiało.
- James – powiedziała cicho i łagodnie.
Chłopak ocknął się z zamyśleń i zdziwiony podniósł oczy znad pergaminu.
- Lily – jego zdziwienie okazało się jeszcze większe gdy zobaczył kogo ma przed sobą, wyprostował się, a uśmiech momentalnie wpełznął na jego usta – co Ty tutaj robisz?
- Ja... - zaczęła Ruda nie bardzo wiedząc jak ułożyć słowa. Świdrujące oczy chłopaka zbijały ją z tropu, a do tego gdy już się wyprostował był od niej o ponad głowę wyższy przez co czuła się dziwnie stojąc tak blisko niego. - Ostatnio potraktowałam Ciebie bardzo niesprawiedliwie, chciałam Cie przeprosić – wydusiła z siebie w końcu lekko się rumieniąc.
Gdy już do Rogacza doszedł sens jej słów jego uśmiech zrobił się jeszcze większy, a z oczy stały się bardzo łagodne. Odruchowo przeczesał ręką swoje gęste czarne włosy.
- To ja przepraszam, nie powinienem się tak zachować, muszę przyznać...
Lily nie było dane dowiedzieć się do czego chciał się przyznać James, ponieważ między nich wepchnęły się dwie piątoklasistki.
- Ahh... James Potter, wszędzie Cie szukałyśmy – zaczęły trajkotać, jak dla Lily miały zdecydowanie za mocny makijaż i zbyt odkryty dekolt.
- Tak bardzo chciałybyśmy od Ciebie autograf...
Ich piskliwy chichot dzwonił w uszach Lily. Nie miała pojęcia dlaczego te dziewczyny, aż tak ją drażniły. Jamesowi jednak chyba nie przeszkadzały, bo przybrał swój niezawodny uśmiech podrywacza i zaczął z nimi żartować gdzie to mógłby się im podpisać. O nieskończonej rozmowie z Rudą zdawał się zapomnieć.
Trzeci raz, pomyślała Lily z oburzeniem, trzeci raz przeczesał sobie włosy w ciągu jednej minuty. Poczuła się nagle bardzo zła, nie lubiła gdy się ją zupełnie ignorowano, a do tego przed chwilą wydawało jej się, ze jedna z dziewczyn posłała jej wyjątkowo jadowity grymas mający być zapewne uśmiechem pełnym wyższości.
Spojrzała jeszcze raz na Jamesa, westchnęła głośno i odwróciła się na pięcie. Gdy chłopak zorientował się w czynach jego ukochanej była już od niego dobre dziesięć metrów.
- Lily zaczekaj – zawołał za nią, ona jednak nie zareagowała.
Jaka ona jest zgrabna, stąpa tak delikatnie, prawie jakby tańczyła, zupełnie niczym łania. Pasowalibyśmy do siebie, pomyślał Rogacz uśmiechając się pod nosem.

***

- Jak ja nie lubię poranków – powiedziała do siebie Zuzzane gdy razem z dziewczynami szły do wielkiej sali na śniadanie.
Przetarła zaspane, niebieskie oczy i poprawiła blond grzywkę nachalnie spadającą na twarz. Miała lekko skwaszoną minę bo zupełnie się nie wyspała. A do tego nadchodzący dzień nie zapowiadał się za dobrze. Pierwszą lekcją była obrona przed czarną magią co samo w sobie zwiastowało katastrofę. Zuu nie lubiła katastrof, zakłócały jej spokój, który był przecież niezbędny podczas jej niezliczonych podróży do krainy marzeń. Jednak była to w stanie przetrwać, w końcu jej przyjaciółka jej potrzebowała. Trzeba było przyznać, że mało było rzeczy którymi blondynka mocno by się przejmowała. Zwykle pozwalała po prostu czasowi płynąc, nie wiedziała czego chce od świata, a większość problemów strasznie ją nudziła. Potrafiła być też bardzo bezwzględna i przez jej szczerość okrutna. Jednak za przyjaciół oddała by życie, lojalność była dla niej priorytetem. Patrzyła na nich swoimi przenikliwie niebieskimi oczami, które dla ludzi jej bliskich potrafiły być nadzwyczaj łagodne.
Usiadła koło Marry, naprzeciwko niej siedział Remus. Spojrzała na niego ukradkiem, on jednak wyłapał to spojrzenie i uśmiechnął się do niej. Nieco speszona odwzajemniła uśmiech. Wielka sala powoli zapełniała się uczniami. Leniwą atmosferę dało się wyczuć w powietrzu. Gdy półmiski zapełniły się jedzeniem wszyscy zabrali się za jedzenie. Dziewczyna przyjrzała się swoim towarzyszą. Lilka jak zwykle teatralnie ukazywała swojego focha na Jamesa. Jednak tym razem Zu stwierdziła, że foch był uzasadniony. Marry rozmawiała z Jamesem, Peterem i Remusem, co chwila wybuchając śmiechem. Natomiast Syriusz z tajemniczym uśmiechem co chwila spoglądał na lufcik z którego przylatywała sowia poczta. Oni znowu coś knują, pomyślała.
Na potwierdzenie swoich myśli nie musiała długo czekać. Błogi spokoj przerwały nadlatujace sowy ze swoimi listami i pakunkami. Przed jej nosem wylądował najnowszy numer proroka codziennego. Sowy odleciały. Jednak cisza nie potrwała długo. Zuu nie zdarzyła nawet przeczytać tytułu pierwszej strony gdy w całej sali rozległ się przeciągły trzask, a potem nie wiadomo skąd uczniowie usłyszeli podniesiony głos. Nikt nie musiał się długo zastanawiać do kogo należy
O ściany głuchym echem odbijał się głos ich ukochanego profesora od obrony przed czarną magią. Wszyscy z kamiennymi twarzami wsłuchiwali się w jego wiązankę na temat czystości krwi i konieczności oczyszczenia szkoły ze szlam.
Twarz profesora Hitcha wpierw bardzo blada teraz przybrała kolor purpury
- Każcie to natychmiast wyłączyć – wykrzyczał z obudzeniem.
Dyrektor z ociąganiem machnął różdżką, w sali zapanowała głucha cisza.
- Nie pozwalam na takie traktowanie – wrzasnął podnosząc się z miejsca.
Szybkim i nerwowym krokiem opuścił wielką sale. Zuu dopiero teraz doczytała tytuł gazety „Skandal w Hogwarcie, nauczyciel dyskryminuje uczniów, związek ochrony praw czarodziei żąda jego natychmiastowej dymisji”.
Cisze przerwały gromkie oklaski, którymi uczniowie postanowili nagrodzić sprawce całego zamieszania. Jedynie ślizgoni wyłączyli się z wiwatów. Najgłośniej klaskali Huncwoci, chcąc oczyścić się z podejrzeń.
Nie, pomyślała dziewczyna, wcale nie widać jak uśmiechacie się z tryumfem i satysfakcją, wcale.
Zuzzane spojrzała na Rudą, jej oczy stały się nagle bardzo wesołe, patrzyła nimi na Jamesa. On też na nią spojrzał. Wśród hałasu jej usta ułożyły się w słowo „dziękuje”. Na co Rogacz skłonił teatralnie głową.
Profesor McGonagall przywołała do siebie Lily uchem ręki. Gdy ta wróciła z uśmiechem poinformowała gryfonów, że przez najbliższe dwa tygodnie są zwolnieni z zajęć obrony przed czarną magią.
Wszyscy wdali się w wesołą rozmowę zastanawiając się, co będą robić z dzisiejszą wolną godziną. Zuzzane poczuła dziwne mrowienie w karku, zupełnie jakby ktoś ją obserwował. Podniosła wzrok znad talerza i napotkała nieco nachalne spojrzenie Remusa.
- Czy zechciałabyś skorzystać ze mną z tej wolnej godziny i przespacerować się po błoniach? - spytał bezpośrednio.
Niewiele myśląc zgodziła się.

***

Uspokój się, pomyślała gorączkowo Zuu, przecież to tylko spacer. Już wiele razy byłaś z nim na takim spacerze. Pochodzimy sobie, pogadamy o mało ważnych rzeczach i miło spędzimy czas. Przecież dobrze wiem, że nie mam na co liczyć. A nawet jeśli to nie powinnam na nic pozwalać. Tym razem nie powinnam pozwolić zdarzeniom tak po prostu płynąć. Spojrzała na niego dyskretnie, szli ramie w ramię a więc musiała lekko zadrzeć głowę. Zawsze ma taki spokojny wyraz twarzy, stwierdziła. I ten delikatny uśmiech. On naprawdę musi być już dojrzały i poukładany. Ciekawe czy umiałby się mną zająć? Czy byłby dla mnie podporą. Czy umiałby trzymać mnie w ryzach i panować nade mną? On jest naprawdę dobrym mężczyzną, silnym i rozważnym. Ehhh... zapomnij. Dobrze wiem, że nie mogę się teraz pakować w nic takiego. Nie mogę sobie pozwolić by znowu pomylić uczucie z zauroczeniem. Nie mogę po raz kolejny kogoś zranić. Ahh... chyba ostatnio stałam się zbyt apatyczna.
Prawda była taka, że mimo swojego młodego wieku blondynka miała już za sobą sporo związków. Jednak żaden nie okazał się tym czego szukała, żaden nie był tym wyśnionym. Jej problem polegał na tym, że zawsze bez zastanowienia lokowała swoje uczucia. Co zawsze wiązało się z rozczarowaniem.
- Czemu się tak denerwujesz? - spytała nagle przerywając ciszę.
- Zuu... prosiłem Cie byś tego nie robiła - odpowiedział Remus czerwieniąc się lekko.
- Przepraszam, ale przecież mówiłam Ci, że Twoich myśli i tak nie rozczytam.
To był jej kolejny problem. Po matce odziedziczyła dość nietypową i frasobliwą zdolność. Umiała bezbłędnie odczytywać uczucia osób znajdujących się w jej otoczeniu. Było to przydatne jedynie ze względu na to, że wiedziała dokładnie kiedy ktoś chce ją skrzywdzić lub źle jej życzy. W wszystkich innych przypadkach była to bardzo męcząca umiejętność. Szczególnie w miłości. Nie było dobre to, że uczucia jej partnerów miała jak na dłoni, nic nie mogło jej zaskoczyć.
Zaczęli rozmawiać o mało ważnych rzeczach. W większości mówił Remus. Narzekał na nieziemskie pomysły reszty Huncwotów, a także opowiadał o innych bieżących wydarzeniach. Dziewczyna słuchała go uważnie, lubiła wsłuchiwać się w tembr jego głosu, dlatego nawet nie myślała by mu przerywać. Słuchała go uważnie jak wielu chłopaków przed nim.
No ale Remus jest inny, przyznała. Rzadko mogę odgadnąć jego prawdziwe uczucia. Tak jakby ukrywał je nie tylko przed światem ale i samym sobą. Tak, ciągnie mnie do niego. Ciągnie jak cholera. Ten sposób w jaki wszystko najpierw stara się przemyśleć i kalkulować. To jak zawsze stara się być we wszystkim perfekcyjny. I sposób w jaki się uśmiecha gdy chce coś komuś wytłumaczyć. Ale ciągle boje się takich myśli. Mało to już razy po chwili ludzie z którymi się wiązałam wydawali mi się tacy nijacy gdy poznałam wszystkie ich zamiary? Nie... nie mogę więcej ufać moim uczuciom...

czwartek, 24 maja 2012

Część IV "zdradliwa duma cz.2"

Witam was kochani. Jak widać jednak nie porzuciłam bloga. Potrzebowałam po prostu małą przerwę na zaczerpnięcie weny. Obiecuje, że mam jej teraz pełno i nie powtórzę już takiej przerwy.
UWAGA zmieniłam delikatnie treść poprzednich notek. Stało się tak dlatego, że jak celnie zauważyliście postacie są strasznie bez wyrazu. Dziękuję wam strasznie za radę i czekam na kolejne propozycje jak jeszcze ulepszyć te opowiadanie. Będę też wdzięczna jeśli napiszecie mi, czy w tej notce próba rozbudowania postaci wyszła pozytywnie. W ramach przeprosin przedstawiam wam notkę słusznej długości. I jak zawsze zapraszam do komentowania. Buziaki 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *



- Musimy obmyślać pan działania – powiedział w końcu Remus starając się zakończyć bezsensowną dyskusje reszty huncwotów która przeciągała się już za długo.
Rozsiedli się w pokoju wspólnym i od dobrych dziesięciu minut prowadzili bezsensowną dyskusje, która do niczego nie prowadziła. Miała tylko na celu wyrzucenie wszystkich niegodziwości profesora Hitch'a a także wymyślenie dla niego najbardziej niestworzonych kar jakie mogły im tylko przyjść na myśl. Remus uśmiechnął się pod nosem. Oni zawsze tacy byli, uwielbiali rozprawiać o wszystkim co się wokół nich działo. Szczególnie James uwielbiał gdy się go słuchało, lub podziwiało. Syriusz natomiast dbał najbardziej o podziw płci przeciwnej. Czuł się dumny wiedząc, że wzbudza aż takie poruszenie idąc korytarzem. Peter poniekąd od nich odstawał. Nie chlubił się w sławie lub podbojach. Cieszył się po prostu z posiadania prawdziwych przyjaciół, którzy są wstanie poświęcić się dla niego. W zamian za to, starał się pomagać im we wszystkich planach i przedsięwzięciach. Zresztą lubił w nich uczestniczyć, mimo że czasem musiał przełamywać swój strach, to jednak cieszył się że ma okazje pracować nad sobą. Remus uwielbiał ich wszystkich, a do tego czuł do nich prawdziwy szacunek i wdzięczność. Wdzięczność za poświęcenie jakie dla niego czynią. Bo to właśnie on jeden z najlepszych uczniów w szkole, spokojny i utalentowany miał swój mroczny sekret, który był znany tylko garstce. Jego przyjaciele poznali go, ale nie odwrócili się od niego, nie przestraszyli. A mogliby się przestraszyć.Ale nie zrobili tego, pomyślał, prawdziwi przyjaciele są cenniejsi niż wszystko inne.
- Tak w ogóle to dziwie się, że Dumbledore pozwolił zatrudnić kogoś takiego jak on – stwierdził Peter.
- Dokładnie! To do niego musimy się wybrać w pierwszej kolejności – rzekł entuzjastycznie Syriusz.
- Postanowione – przytaknął Remus.
Chłopcy szli powoli korytarzami, Znali drogę do gabinetu dyrektora na pamięć. Stanęli przed tajemniczą rzeźbą.
- Kwaśne landrynki – zawołali chórem.
Rzeźba zaczęła się obracać ukazując schody prowadzące do gabinetu.
- Kogo ja widzę – dyrektor przyjrzał im się uważnie. - Dawno nie zdarzyło się, byście odwiedzili mnie z własnej woli – zaśmiał się dobrotliwie, - Usiądźcie.
- Huncwoci rozgościli się jak u siebie.
- Domyślam się w jakiej sprawie tu do mnie przychodzicie.
- Panie profesorze to było jawne dyskryminowanie – zaczął Remus.
- Jak w ogolę można było pozwolić na zatrudnienie takiego nauczyciela? - Dodał Syriusz.
- Niestety chłopcy, było to polecenie ministerstwa, ma on bardzo wpływowych przyjaciół...
- Ale przecież musimy coś z tym zrobić – wtrącił się wojowniczo James.
- Drogi Jamesie pamiętaj, ze nie możemy zrobić nic bez dowodów - dyrektor uśmiechnął się znacząco.
Chłopak wstał nagle z tajemniczym uśmiechem na twarzy, szybko zabrał swoją torbę i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, Reszta huncwotów ogłupiała, jednak poszła jego śladem.
- Tylko pamiętajcie, że nie mogę tolerować złego zachowania i łamania regulaminu szkoły – mrugnął do nich na pożegnanie.

***

- Jak powiedział Dumbledore bez dowodów nic nie zrobimy.
- Najlepiej gdyby doszły one do samego ministerstwa.
- Peter, pamiętasz jak mówiłeś nam o tym śmiesznym urządzeniu do rejestrowania dzwięku?
- Chyba wiem co masz na myśli.
- Do biblioteki marsz – Zarządził Remus.

Szybko rozdzielili dla siebie zadania, każdy szukał innych informacji niezbędnych do zrealizowania ich kolejnego szalonego pomysłu. Gdy każdy między regałami znalazł pokaźną ilość opasłych książek zajęli swój ulubiony stolik ulokowany w najcichszej części biblioteki. Oczywiście ważnym powodem dla którego siadali zawsze tutaj był także fakt, że dobrze stąd było widać miejsce które najczęściej wybierała Lily. James uśmiechnął się pod nosem. Ile to ja nawyków nabrałem tylko z jej powodu, pomyślał.
Wszyscy rozsiedli się wygodnie i sumiennie zatopili w lekturze. Po chwili słychać było tylko ich leniwe oddechy i szelest przerzucanych stron.
Po godzinie na całym stole walały się pergaminy chaotycznie zapisane przeróżnymi informacjami
- Znalazłem – powiedział podekscytowany Peter – tym zaklęciem będziemy mogli w pełni zarejestrować głos, tak by niepodważalnie można było stwierdzić do kogo należy.
- Ahhh... Jakie to Twoje hobby bywa czasem przydatne – zaśmiał się Syriusz rozprostowując zesztywniałe nogi.
Pasja Petera była dość dziwna. Uwielbiał majsterkować przy przeróżnych urządzeniach i wihajstrach badając ich magiczne zdolności, a także próbując dodać nowe. Pokochał to, gdy pewnego razu chcąc dostać się do pokoju życzeń trafili na ogromną sale zawierającą tysiące sprzętów. Niektóre z nich były zwykłymi przedmiotami codziennego użytku, jednak inne widzieli po raz pierwszy w życiu nie mając pojęcia do czego mogłyby służyć. Peter chciał się dowiedzieć i tak oto zaczął studiować książki dotyczące napełniania urządzeń magią a także zaczął testować te z pokoju życzeń. Jako że czasem robił to bardzo nierozważnie, chłopaki już nie raz musieli pomóc mu dostać się do skrzydła szpitalnego z najdziwniejszymi dolegliwościami.
Gdy skończyli notować i porządkować wszystkie pergaminy Remus jednym zaklęciem spakował wszystko do torby. Zgodzili się, że jedynie w pokoju życzeń znajdą warunki do przeprowadzenia ich eksperymentów i dopracowania ich planu.
Jak zwykle to James przeszedł trzy razy wzdłuż ściany w której nagle zmaterializowały się drzwi. Pokój do którego weszli był mały ale przytulny.
- Co ty masz z tymi wisienkami? - spytał Syriusz rozglądając się po pokoju.
- Nieważne Łapcio, nieważne – Rogacz uśmiechnął się głupio.
Nie marnując czasu zabrali się do roboty.
Po całym pokoju latały zaklęcia i przeróżne przedmioty.
- Przestańcie się w końcu wygłupiać – warknął gniewnie Remus znad książki, w której nie mógł znaleźć potrzebnej mu informacji.
- No ale Lunatyczku – sapał Syriusz w przerwie między spazmami śmiechu – to jest takie śmieszne.
Przyłożył do ust dziwny podłużny rulon zwężający się z jednej strony.
- Ohhh... Lily miłości moja – dzięki urządzeniu jego głos wiernie odwzorowywał skomlenie Jamesa – Kiedy w końcu umówisz się ze mną i pozwolisz mi bym zabrał Cię do raju.
- O Ty kanalio mała – wrzasnął Potter robiąc się cały czerwony.
- Zaczął gonić Syriusza po całym pokoju. Ten uciekał śmiejąc się wniebogłosy zwinnie nie dawał się złapać.
- Chłopaki, naprawdę nie mam zamiaru siedzieć nad tym całą noc – powiedział gniewnie Lunatyk piorunując ich wzrokiem.
- Dobrze, już dobrze.
Syriusz zatrzymał się. James wpadł na niego chcąc zwalić go z nóg, ten zachwiał się mocno jednak utrzymał równowagę. Oboje ponownie wybuchnęli śmiechem, jednak potulnie wrócili na swoje miejsca.
- Dobrze wiecie, że nie możemy przedstawić sfałszowanych dowodów. Dumbledore wiedział, że wpadniecie na jakiś głupi pomysł.
- Od początku im mówiłem, że trzeba użyć innego zaklęcia – żachnął zrezygnowany Peter.
- Przecież my się tylko bawimy – bronił się Łapa.
- Tak. Wy zawsze się tylko bawicie – odparł zjadliwie.
- Oj starzejesz się Lunatyku, oj starzejesz – zaśmiał się przyjaźnie Potter co od razu rozluźniło atmosferę.

* * *

- No to wszystko gotowe.
Zadowoleni z siebie patrzyli na małe kwadratowe urządzenie z pozoru nie zdradzające magicznych funkcji. Jednak za jego pomocą można było rejestrować głos z dalekiej odległości i w bardzo dobrej jakości. Do tego było bardzo proste w obsłudze. Wystarczyło kilka prostych zaklęć by w korzystać z niego w pełni.
- No to od jutra trzeba będzie zacząć zbieranie materiałów.
- To akurat będzie najprostsze zadanie
- Peter będziesz na zwiadach, dobra?
- A mam inne wyjście? – zaśmiał się chłopak.
Tak naprawdę to pełniona przez niego funkcja nigdy nie była dla niego ciężarem. Cieszył się, że jego przyjaciele ufają mu na tyle i nie boją się powierzyć mu dość odpowiedzialnego zadania.
- Znając wybuchowość naszego profesorka nie trzeba bedzie długo czekać na ciekawe materiały.
- Tym zajmijmy się już jutro – ziewnął Lunatyk.
- Powolnym krokiem udali się do pokoju wspólnego. Był on już opustoszały zaledwie kilka osób zajmowało miejsca koło kominka rozmawiać sennie. James szukał wzrokiem znajomej czupryny, zrezygnowany pochmurniał.
W dormitorium każdy zajął się swoimi sprawami. Potter nie miał jednak ochoty iść jeszcze spać, Postanowił przebrać się w luźniejsze ubrania i pójść pobiegać przed spaniem, w końcu kondycja była u niego bardzo ważną kwestią.
Gdy przechodził przez portret Grubej Damy zauważył niedaleko Marry idącą z naprzeciwka, była zapatrzona w książkę, zdawała się go nie zauważyć. James uśmiechnął się i bezszelestnie stanął na samym środku korytarza dokładnie na trasie którą miała zaraz przejść. Jak podejrzewał dziewczyna nie kontrolowała co się przed nią dzieje, dlatego wpadła na niego wypuszczając książkę z ręki.
- Ohhh... James. Przepraszam nie zauważyłam Cię – uśmiechnęła się serdecznie.
Z niezauważalną nadzieją w oczach spojrzała ponad jego ramię w głąb korytarza, jednak najwyraźniej był on sam. Równie niezauważalnie nadzieja w oczach znikła.
- Nic się nie stało Marry – odpowiedział na uśmiech schylając się i podając jej książkę. - Transmutacja? Błagam nie mów mi że trzeba coś na jutro umieć.
- Zgadłeś Rogaczu – zaśmiała się biorąc od niego książke.
- W takim razie zapowiada się długa noc.
- Nie przesadzaj, nigdy nie miałeś większych problemów z Transmutacja.
- Niby tak, ale strasznie męczą mnie teoretyczne regułki.
- A kogo nie męcżą? - uśmiechnęła się delikatnie.
- Marry... - zaczął James z ociąganiem. - Lily wróciła już do wieży?
- Tak dość dawno, nie musisz się martwić – spojrzała na niego nieco współczująco.
- A nadal bardzo jest zła?
- Ahh dobrze wiesz, że czasem ciężko z nią rozmawiać.
- Żeby tylko czasem...

***

- Jak ja mam go dość, ten wstrętny, rozpieszczony nadęty bufon, czemu on zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy? – żachnęła się Lily siedząc na kamieniu niedaleko stawu.
Jej przyjaciółki siedziały koło niej uzbrajając się w cierpliwość by ponownie wysłuchać litanii narzekań przyjaciółki.
- Po co on w ogóle się odzywał nie mógł po prostu siedzieć cicho?
- Dobrze wiesz, że on nigdy nie będzie siedział cicho gdy chodzi o Ciebie – odpowiedziała spokojnie Zuu.
- I myśli że co mu to da? Że nagle rzucę się mu do stóp i będę dziękować za wybawienie?
- On chciał Ci tylko pomoc – zaznaczyła Zuu.
- Najbardziej by mi pomógł gdyby w końcu dał mi święty spokój – stwierdziła zła, poprawiając rude kosmyki spadające jej na twarz.
- Lily... znowu przesadzasz – wtrąciła się Marry.
- Ja przesadzam? Ja?... - Głos Lily był coraz głośniejszy i drżał coraz bardziej. - Gdyby nie on prowadziłabym tutaj spokojne życie. Bez bycia na celowniku wszystkich plotek. Bez nazywania mnie szlamą numer jeden przez wszystkich ślizgonow. Bez zaczepek jego zazdrosnych fanek. Bez tego ciągłego wpadania w kłopoty.
Chwilowa cisza zapanowała między
- Naprawdę nic dobrego nie wyniosłaś z przyjaźni z nimi? - spytała z wyrzutem Marry.
Lily nie musiała nadto wysilać pamięci by znaleźć tysiące momentów kiedy dobrze bawiła się w obecności huncwotów, Kiedy uśmiech od ucha do ucha nie schodził jej z twarzy i nie był to wcale uśmiech politowania. Uśmiech... Nagle zdała sobie sprawę że ostatnimi czasy prawie w ogóle się nie uśmiechała. Skąd wzięła się w niej ta zgryźliwość? Czy to frustracja spowodowana faktem, że to już ostatni rok w Hogwarcie? Ze niedługo to wszystko minie, będzie musiała pożegnać się z tymi murami, z tymi ludźmi.
- Masz racje – przyznała po chwili – zaczęłam gnuśnieć.
- Ahhhh... Nie rób takiej smutnej miny – zaśmiała się uroczo Zuu – wydaje mi się że po prostu brak Ci miłości. O tak, przyszedł czas by nasza Liluś znalazła sobie faceta.
- Nawet mam jednego kandydata, jest miły, uroczy, wysoki, bardzo przystojny, dobrze zbudowany, a do tego te jego oczy i wiecznie poczochrane włosy – zaczęła wyliczać Marry z głupim uśmiechem.
- Ja Cię zaraz zabije – wrzasnęła Lily ze śmiechem.

***

- Czyli jak zawsze nie było łatwo? - chłopak wyrwał ją z zamyślenia.
- Ahhh James, ja naprawdę nie wiem dlaczego ona ma w sobie zakorzenione te stereotypy i nie pozwala sobie pomoc.
- Może po prostu boi się być od kogoś zależnym?
- Przecież to nic złego wiedzieć, że można na kogoś liczyć...
Rozmawiali jeszcze przez dłuższą chwile. W końcu dziewczyna pożegnała chłopaka tłumacząc się zmęczeniem. On jednak nie czuł go w sobie, dlatego nie zrezygnował z ćwiczeń. Cieszył się jednak, że spotkał Marry, rozmowa z nią uspokoiła go trochę. Ogólnie zawsze lubił rozmawiać z nią, była taka szczera i tolerancyjna. Wiedział, że cokolwiek jej powie ona zawsze będzie starać się go zrozumieć i dać rade gdy togo potrzebne. Do tego czuł z nią mocną więź. W końcu ona też była zakochana bez wzajemności już od długiego czasu. Więź potęgował fakt, że jej obiektem uczuć był jego najlepszy przyjaciel, Syriusz. Już wiele razy namawiał ją by wyznała mu swoje uczucia. Jeśli się nie sparzysz nigdy się nie ogrzejesz, przekonywał. Ona jednak zawsze traktowała te rady pobłażliwym uśmiechem. Nie wierzyła, że Łapa mógłby chociażby zwrócić na nią uwagę, zawsze mając przy sobie wianuszek pięknych dziewczyn. Niestety w sprawach damsko-męskich była bardzo nieśmiała. Oczywiście nikt tak naprawdę tego nie wiedział, ponieważ zawsze zachowywała się bardzo energicznie, spontanicznie i otwarcie. Jednak wystawienie swoich uczuć na wyśmianie było dla niej za wysokim progiem. Jej obawy nie były jednak do końca słuszne gdyż James sam musiał przyznać, ze posiadała ona bardzo wyrazistą urodę i spokojnie można było zaliczyć ją do dziewcząt pięknych. Do tego podejrzewał, że Syriusz może domyślać się co do uczuć Marry. A co do tego, że nie jest mu ona całkowicie obojętna był w stu procentach pewien. Świadczyły o tym ukradkowe spojrzenia które Syriusz kierował w jej kierunku kiedy myślał, że nikt nie patrzy. Niestety bystrym oczom Pottera nic nie ucieknie, od znicza, po uczucia najlepszego przyjaciela.
Świerze powietrze uderzyło w jego nozdrza. Rozejrzał się po błoniach. Zawsze oczarowywały go swoją tajemniczością skąpane w mroku nocy. I tym razem przystanął w zadumie. Cóż, nie ma co się rozczulać, pomyślał. Kondycja sama się nie wyćwiczy

***

Marry siedziała na swoim łózku rozczesując swoje długie i gęste włosy. Nie kryła się z tym że była dumna z tej burzy falowanych włosów jaką miała na głowie, dlatego po kąpieli uwielbiała je rozczesywać. Prostowały się tylko w momencie gdy przejeżdżała po nich grzebieniem, tylko po to by znów się niesfornie zakręcić. Wyciągnęła z szuflady mały flakonik z olejkiem, Odrobinę jego zawartości wylała sobie na ręce. By rozsmarować go po całej długości włosów. W okół niej zapachniało cynamonem i pomarańczą.
- Spotkałam Jamesa jak wracałam – powiedziała przerywając cieszę i odrywając Lily od książki.
- Ohh... jak mało mnie to obchodzi – stwierdziła Ruda ziewając.
- Mogłabyś być choć trochę milsza, pytał się o Ciebie, wyglądał na zmartwionego – powiedziała Marry z wyrzutem.
- Też mi coś. Oby się tylko za bardzo nie martwił, bo mu wszystkie włosy wypadną i co on wtedy będzie tak namiętnie przeczesywał? - zaśmiała się Lily.
- Hah.. Masz racje bez włosów musiałby wyglądać co najmniej komicznie – wtórowała jej Marry.