Witam. Jak łatwo zauważyć jest to kolejny blog opisujący wielką miłość Lily i James'a. Wiem, że owa historia została już opisana co najmniej "milion" razy. Jednak ostatnio gdy chciałam poczytać kolejne tego typu opowiadanie, nie mogłam znaleźć niczego interesującego. Dlatego właśnie postanowiłam napisać tę historie po swojemu. Co z tego wyjdzie? Sami się przekonacie. Jak na razie gorąco zachęcam do zostawiania komentarzy (które na pewno będą dla mnie silną motywacją), a także subskrybowanie mojego bloga, by moc być zawsze na bieżąco.
Pozdrawiam:*

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Część III "Zdradliwa duma"


Tak wiem, zlamiłam. No ale w końcu lepiej późno niż wcale prawda?;] Nie przedłużając (Bo marze już tylko o moim ciepłym łózku<3) zapraszam do czytania. W końcu jakaś akcja.!
Kolejny rozdział powinien pojawić się w czwartek.
Pozdrawiam.;*


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 



Tydzień mijał wyjątkowo powoli. Godziny lekcyjne ciągnęły się w nieskończoność. A młodzież żyjąca wakacjami, nie potrafiła znieść siedzenia w dusznych klasach, gdy na błoniach grzało jeszcze wrześniowe słońce. Tak więc nie trudno sobie wyobrazić ich radość gdy podczas obiadowej przerwy dowiedzieli się że w niedługim czasie będą mogli pójść do Hogsmeade. Ich radości nie było końca. Nawet lekcje wydawały się mniej uciążliwe. Jednak od soboty dzieliło ich jeszcze kilka dni, podczas których musieli ciężko pracować.

Dla Lily Evans nie był to jednak problem. Ona naprawdę lubiła się uczyć. Mimo 6 lat nauki to wszystko nadal było dla niej takie nowe i ekscytujące. To, że dane jej było poznać tajniki magi było dla niej niczym błogosławieństwo. Nadal pamięta ten niezapomniany dzień gdy dowiedziała się że jest czarownicą, serce na chwilę jej stanęło, a mózg za wszelką cenę nie chciał uwierzyć w prawdziwość tej informacji. Tak to już jest, że gdy jedna wiadomość zmienia całe Twoje życie na początku nie umiesz jej zaakceptować. Wypierasz się jej, bojąc się zmian. Wszyscy się ich boimy. Ponieważ pod zmianą zawsze kryje się znak zapytania, nie wiemy czy będzie to zmiana na lepsze czy gorsze, czy będziemy czerpać z niej korzyści, czy dług jej złego toru przyjdzie nam spłacać do końca życia. Dlatego był to dla niej tak wielki szok. Teraz jednak po  tych wszystkich latach nie żałuje tej zmiany. Jest jej wręcz wdzięczna z najlepsze lata jakie mogła sobie wyobrazić. A ostatni rok jaki jej tu pozostał chciała spędzić jak najlepiej i najefektywniej. Przykładając się do nauki i jak najlepiej zdając egzaminy, by potem móc zacząć swoją wymarzoną karierę. Prawdę mówiąc Lilka nie wiedziała jeszcze kim dokładnie chce być, miała tyle pomysłów, tyle planów. Średnio co dwa miesiące zmieniała kierunek w jakim chciała się rozwijać. Jednak pewna była, że chce w życiu wiele osiągnąć.

Ostatnią lekcją na jaką mieli się stawić gryfoni była obrona przed czarną magią. Mimo że Lily była najlepsza z Zaklęć i Eliksirów to do OPCM podchodziła bardzo poważnie. Nadal rozważała karierę aurora, dlatego wiedziała, że nie może zostać w tyle. Niestety w tym roku lekcja ta zaczęła stwarzać pewien problem, pod postacią nowego nauczyciela. Stary profesor Mordruger stwierdził, że już najwyższy czas, dlatego szkoła w trybie ekspresowym musiała znaleźć kogoś na jego miejsce. I znalazła, Pana Hitcha. Wybitnego czarodzieja, niezwykle utalentowanego i wszechstronnego. Niestety Pan Hitch miał też swoją ciemną stronę, otóż to w niektórych kręgach mówiono, że utrzymuje on kontakty z śmierciożercami. Nic mu jednak nigdy nie udowodniono, dlatego opinia publiczna potraktowała to jako złośliwą plotkę. Niemniej jednak już na pierwszej lekcji dało się dostrzec jego nastawienie do czarodziejów nieczystej krwi. Traktował ich jak osoby które nie powinny się uczyć magii, prawie jak powietrze. A gdy Lily podświadomie chciała udowodnić, że na naukę jednak zasługuję, ten zaczął odnosić się do niej jeszcze gorzej. Oczywiście huncwoci z Jamesem na czele nie pozwalali na takie traktowanie Rudej, stawając w jej obronie. Pod koniec lekcji karty były rozdane. Pan Hitch nabrał wstrętu do wszystkich gryfonów, z Lily i Huncwotami na czele. Jak można się spodziewać ze wzajemnością.

Uczniowie z grobową miną przekraczali próg sali. Gdy rozsiedli się w ławkach każdy wyglądał jakby posadzono go tu za karę. Huncowci zajęli miejsca blisko Lily gotowi jej bronić za cenę własnego życia.
Profesor z posępnym spojrzeniem objął całą klasę.
- Otwórzcie książki na stronie 15 i przeczytajcie rozdział o zaklęciach ciszy – powiedział w końcu, po czym usiadł za swoim biurkiem.

Klasa posłusznie wykonała polecenie, nikt nie zamierzał wchodzić w dyskusje z takim bucem. Człowiek tylko niepotrzebnie by się zdenerwował a i tak nic by nie wskórał, bo swoje poglądy miał on pewnie zakorzenione od dziecka i za nic świecie nie udało by się go zmienić.
Lily szybko przeczytała wskazany rozdział, zabrała się więc za kolejny nie chcąc marnować swojego czasu. W duchu była bardzo zła, że dostali nauczyciela, który nic ich nie nauczy. Przecież zaklęcia, szczególnie te które mają bronić przed czarną magią trzeba praktykować, nie można tylko o nich poczytać, teoria na nic się nie przyda.

Nagły szmer z przodu sali zmusił wszystkich do podniesienia wzroku znad książki i doszukania się powodu hałasu. To nauczyciel wstał gwałtownie z krzesła. Jednym ruchem wyciągnął swoją długą różdżkę, po czym wykonał nią gwałtowny ruch.
- Sileciento – powiedział szybko i sztywno.
Z jego różdżki wystrzeliła ciemnofioletowa iskra która skierowana była wprost na Lily. Oczy dziewczyny momentalnie się rozszerzyły. Jedyna reakcja jaką zdołał wykonać Potter było odwrócenie twarzy w jej stronę. Natomiast ona zachowała zimną krew. W czasie jednego uderzenia serca wyciągnęła swoją różdżkę. Następnie przez myśl, niczym ładunek elektryczny przeszło jej słowo, które przed chwilą przeczytała w podręczniku.
- Eismadein – powiedziała za szybko i zbyt nerwowo, załamując końcówkę.
Nie znała tego zaklęcia, o jego istnieniu dowiedziała się przed chwilą, nie ćwiczyła go, nie miała nawet pojęcia jak machnąć ręką. Lecz z jej różdżki wypłynęło blado żółte światło tworząc przed nią poświatę. Nie zdążyła się ona jednak uformować, dlatego zaklęcie profesora, mimo że wyhamowało mocno to i tak przebiło się przez tarcze i trafiło Lily. Dziewczyna zachwiała się, ale nie straciła równowagi, Jej twarz wykrzywiła się w oznace bólu. Złapała się za gardło. Otworzyła usta jakby chciała wrzasnąć, ale z jej ust nie wydobył się nawet cichy pisk. Nim ktokolwiek zdążył zareagować nauczyciel ponownie machnął ręką zdejmując zaklęcie

- Ahh... - wzdychnął teatralnie załamując ręce – jak ja mam was czegoś nauczyć skoro nie umiecie nawet obronić się przed takim prostymi zaklęciami.
- Jak śmiał Pan zrobić coś takiego? – Wrzasnęła Ruda odzyskując głos.
- A jak inaczej mam nauczyć was się bronić? - spytał ironicznie.
- Przekroczył pan dozwolony zakres edukacji – Odezwał się Remus wstając.
- Taaaaak? Na polu walki nikt nie będzie czekał aż przeciwnik się przygotuje – Hitch spojrzał na niego groźnie.
- Twierdzi Pan, że wyniesiemy coś z takich lekcji? - spytała dziewczyna już normalnym głosem.
- Zarzucasz mi, że źle prowadzę lekcje? - jego głos zaczął się coraz bardziej podnosić – Nie pozwolę by taka szlama jak Ty mówiła mi co mam robić.
- Jakim prawem ocenia Pan ją za jej pochodzenie? - Teraz to James wtrącił się do rozmowy, jego oczy płonęły prawdziwym gniewem, nie mógł pozwolić by ktoś obrażał jego Liluś.
- Ooo... Nawet Pan Potter wstawia się za... za takimi osobami, jakie to urocze – jego usta wykrzywiły się w obrzydliwym uśmiechu – Wiele o tobie słyszałem, uzdolniony, czysta krew, a trzymasz się z takimi odmieńcami. Jesteś palmą na honorze prawdziwych czarodziejów. Nie wiem, co Ty w niej widzisz? To pewnie zwykła ciekawość, mam racje? Jak to jest z takimi jak ona? - jeszcze bardziej parszywy uśmiech wpełznął na jego usta. - Powiem Ci, nic specjalnego.

Cała klasa zamarła. Lily otworzyła usta chcąc powiedzieć bardzo ostre słowa, jednak zawisły one w powietrzy, nie wiedziała jak ułożyć je w zdanie. Nieznośną ciszę przerwał dzwon, oznajmiający koniec zajęć. Natychmiast poderwała swoją torbę i bez słowa opuściła klasę. Szybkim krokiem przemierzała korytarz, sama nie wiedząc dokąd chce iść. Była strasznie roztrzęsiona, nie miała pojęcia jak zareagować na tę całą sytuacje.

- Lily zaczekaj – usłyszała nawoływanie Marry z tyłu korytarza.
Zatrzymała się i odwróciła do tyłu. W tym czasie dobiegły do niej jej przyjaciółki i huncwoci.
- Wszystko w porządku? - spytała Zuu patrząc na nią swoim łagodnym wzrokiem.
- Tak – odpowiedziała zimno.
- Nie udawaj Lily – powiedział Remus patrząc na nią badawczo.
- A co innego mam zrobić? - spytała z wyrzutem.
- Dobrze wiesz, że nie możesz tego tak zostawić. Trzeba coś z tym zrobić. Nie mogę pozwolić by - ktoś Cię tak traktował – serce Jamesa kroiło się na milion części gdy widział, ze ona cierpi, chciał coś zrobić, pomoc, przytulić ja, pogłaskać po głowie, powiedzieć, ze nie musi się niczym przejmować, wiedział jednak, że takie zachowanie spotka się z jej sprzeciwem.
- Ty Potter – dziewczyna spojrzała na niego zimnymi oczyma – Lepiej mi już więcej nie pomagaj. Nie rozumiesz, że nie jestem małą dziewczynką która by potrzebowała Twojej pomocy? Że nie jestem Twoją własnością i sama potrafię o siebie zadbać.

Wszyscy ucichli nie wiedząc do końca co powiedzieć. Reakcja Lily była zła, James chciał jej przecież tylko pomoc. W końcu odezwał się Syriusz.
- Powoli mam tego dość. Czy Ty nie możesz przyjąć do wiadomości, że nie zawsze chodzi tylko o Ciebie? Tu chodzi o wszystkich gryfonów, wszystkich uczniów naszej szkoły, którzy są przez niego tak podle traktowani. Nie zachowuj się jak wielce obrażona i bądź łaskawa przyjąć naszą pomoc. Bo chcemy pomoc wszystkim, a nie tylko Tobie ale wszystkim. Twoja duma nie pozwala Ci tego pojąć?

Cisza jaka nastała na korytarzu była nie do zniesienia. Oczy Lily stały się mokre próbując wytrzymać jego spojrzenie. Marry wystraszona wodziła wzrokiem między Lily a Syriuszem. Była bardzo zdziwiona jego reakcją. Zazwyczaj była to osoba która niczym nie przejmowała się na poważnie, a wszystkie problemy traktowała bardzo powierzchownie. Nigdy by nie podejrzewała, że może się czymś tak przejąć.
- Łapa, nie powinieneś... - zaczął powoli James starając się załagodzić sytuacje.
- Powinien – przerwała mu dziewczyna – Masz racje Syriuszu, źle zareagowałam – mówiła dobierając powoli słowa – muszę to wszystko przemyśleć i trochę się uspokoić.

Powoli odwróciła się i ruszyła przed siebie, dziewczyny poszły za nią. James też chciał za nią pójść, jednak Syriusz zatrzymał go kładąc mu rękę na ramieniu.
- Daj jej wyciągnąć odpowiednie wnioski.
- Ale nie mogę zostawić jej w takim stanie – powiedział smutnym głosem poprawiając okulary.
- Dziewczyny dobrze się nią zajmą – stwierdził spokojnie Remus.
- Zresztą my mamy sporo do zrobienia – dodał Łapa z zadziornym uśmiechem.
- Co masz przez to na myśli? - spytał James podnosząc jedną brew.
- Żelazo trzeba kłuć póki gorące, prawda? - spytał niewinnie.

środa, 11 kwietnia 2012

Część II "Sobotni wieczór jak każdy inny"


Tak, tak, wiem, że trochę nie po czasie, ale ze mnie taki nocny marek zawsze jest, a więc musicie mi to wybaczyć. Dzisiaj trochę krócej, ale w końcu nie mogę przedstawić całej historii w 10 notkach, prawda?^^
Nie ględzę dłużej, zapraszam do czytania i jak zwykle do komentowania;]

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *



Dziewczynę z zamyślenia wyrwał nagły dreszcz który przeszył całe jej ciało. Wyrwała się z zamyślenia orientując się, że dawno zrobiło się ciemno, a jej ramiona pokryte są gęsią skórką. Mozolnie wstała i otrzepała swoją szatę.

„Znowu się spóźnię” – Pomyślała Lily łapiąc torbę. Z ociąganiem zaczęła schodzić po schodach.
Nie uśmiechało jej się pójście na dzisiejsza „spotkanie”, dlatego wybrała najdłuższą drogę do pokoju życzeń, niestety musiała stawić się na miejsce, jednak przysięga wieczysta ciągnęła za sobą niemiłe konsekwencje. Idąc czuła się coraz gorzej, co chwile słyszała różne komentarze na temat wydarzeń z dnia dzisiejszego, jak zwykle szkoła żyła tylko sensacjami.

Gdy doszła na miejsce niechętnie przeszła 3 razy pod ściana, czekając na drzwi. Weszła do pokoju z pochyloną głową. Jednak kiedy ją podniosła po jej twarzy spłynął dorodny rumieniec. Calutki pokój pokrywały te same wzorki – dwie kolorowe wisienki. Dokładnie taki sam wzorek jaki ozdabiał dzisiaj jej bieliznę. Oczy zwęziły jej się w szparki i już szukały Pottera. Zamiast niego zobaczyła całą te zgraję siedzącą w kółku na wielkim dywanie. Gdy podeszła bliżej uśmiech zawitał jej na usta. Otóż miła przed sobą swoją ulubioną grę jaką stworzyli huncwoci. Na jej pomysł wpadł Remus. Była to wielka, planszowa, historyczna, gra strategiczna. Każdy z graczy prowadził jedną z frakcji, które uczestniczyły w pierwszej wojnie stworzeń magicznych, a głównym zadaniem było totalne zdominowanie przeciwników. Największym uatrakcyjnieniem gry były żywe figurki i realistyczne sceny bitew, które toczyły.

Lily usiadła między Marry i Zuu prostując nogi.
Znowu ma taką skwaszoną minę, pomyślała Marry, taka szkoda, że tak rzadko się uśmiecha. W końcu jej uśmiech jest taki uroczy. A i my wszyscy czulibyśmy się lepiej gdyby chociaż starała się nie wprowadzać takiej nerwowej atmosfery. Chociaż nie mogę mieć jej tego za złe, w końcu przychodzi tutaj wbrew swojej woli. A dzięki całemu zamieszaniu który wprowadza i ja czuje się trochę odważniej w towarzystwie Syriusza.
 – Gdzie Potter? - Spytała od niechcenia.
 – Aż tak się za nim stęskniłaś Ruda? - zażartował Syriusz, jednak wystarczyło jedno jej spojrzenie by przeszła mu ochota do głupich żartów. 
Czemu ona zawsze jest taka, spytał sam siebie, czasem dziwie się Jamesowi bardziej niż zwykle, przecież nawet jeśli kiedykolwiek by mu się udało coś zdziałać, oni za bardzo do siebie nie pasują by móc tworzyć udaną parę.
 – Poszedł do kuchni po prowiant – odpowiedział spokojnie Remus. - Nadal nie wiem czemu te skrzaty zawsze tak hojnie go obdarowywują.

Po chwili do pokoju przyszedł także i James. Za nim lewitowały półmiski pełne przysmaków, a także dwa dzbanki z kremowym piwem. Lily już otworzyła usta by zbesztać chłopaka za wystrój pokoju, jednak w porę się powstrzymała mając nadzieję, że może reszta huncwotów nic o tym nie wie, a sama nieszczególnie chciała ich uświadamiać w tej kwestii. Wywróciła więc tylko teatralnie oczami, gdy James uśmiechnął się do niej szeroko siadając koło puffy.

Gdy wszyscy siedzieli już spokojnie, nadeszła chwila by rozlosować pozycje. Następnie wszyscy za pomocą różdżek rozstawiali swoje figurki na wielkiej planszy. W trakcie gry humor Lily zdecydowanie się poprawił, co nie uszło uwadze Jamesa, ponieważ uśmiechał się do niej jeszcze częściej, niż zwykle. Przez chwile dziewczyna pomyślała nawet, że specjalnie wybrał akurat taki rodzaj dzisiejszej rozrywki by w ten sposób udobruchać ją trochę. Nie chciała jednak psuć sobie zabawy tymi myślami, w końcu naprawdę dobrze się bawiła. Gra była naprawdę efektowna, co poważniejsze starcia figurek wywoływały serpentyny iskier które ciągnęły się, aż pod sufit. Musiała przyznać, że chłopaki odwalili kawał niezłej roboty.
Mimo że gra była zdominowana głównie przez Lily i Remusa, reszta przyjaciół bawiła się równie dobrze, popijając kremowe piwo. Każdy już dawno rozłożył się na rozkosznie miękkim dywanie i leniwie machał różdżką gdy nadeszła jego kolej.

 – Peter nalej mi jeszcze piwa – powiedział błagalnym tonem Syriusz.
 – Skończyło się – rzekła smutno Zuu, przechylając i tak pusty już dzbanek.
To chyba i lepiej dla mnie, rozmyślała uśmiechając się, jeszcze trochę więcej i moje spojrzenia mogą zacząć być zbyt znaczące. Chociaż on i tak ich nie zauważa, pff...
 – Jak to skończyło? - Poderwał się Syriusz – przecież nie jesteśmy nawet w połowie rozgrywki.
 – Jak Ci się tak suszy to z chęcią wyślemy Cię do kuchni – stwierdziła Marry ze słodkim uśmiechem, który nie uszedł uwadze Syriusza.
 – Ehhh... przecież te przeklęte skrzaty i tak mi nic nie dadzą, one wszystkie tylko James'a tak kochają.
 – W takim razie już wiemy kto pójdzie – stwierdził Peter.
 – Samemu iść na pewno nie będę – zapewnił Potter powoli wstając.
 – Czyja jest teraz kolej, Remusie? - Zapytała Marry, w duchu modląc się by nie wypadło na nią, dywan był tak strasznie wygodny, a ona potrafiła być bardzo leniwa.
 – Wiem, że Ci się to strasznie podobać nie będzie, ale niestety, dzisiaj Twoja kolej Lily – powiedział Remus.
Dziewczyna poderwała głowę i już chciała protestować, jednak każdy spodziewając się jej reakcji już patrzył na nią z wyrzutem.
No tak, pomyślała, zawsze to ja jestem ta zła i niedobra.
 – Lily, dobrze wiesz, że obowiązuje kolejka i zresztą to był Twój pomysł – powiedziała rzeczowo Zuu jak gdyby czytając jej w myślach .
Co samo w sobie było racją. Lily zażądała wprowadzenia kolejki, twierdząc, że to niesprawiedliwe, że chłopaki co chwile kazali biegać dziewczyną po całym zamku załatwiając ich sprawy. Tak naprawdę to tylko Lily była do tego zobowiązana na piśmie. Jednak jej przyjaciółki w przeciwieństwie do niej, lubiły towarzystwo huncwotów i nie potrzebowały żadnej zachęty by uczestniczyć w ich zwariowanych pomysłach.

 – Ehh... - westchnęła tylko, wstając powoli. - Remus pilnuj ich by nie oszukiwali – dodała patrząc szczególnie w stronę Syriusza.
Nie czekając na Jamesa wyszła z pokoju życzeń. I zaczęła kierować się w stronę kuchni.
 – Liluś zaczekaj – powiedział dobiegając do niej.
 – Ile razy mówiłam Ci byś mnie tak nie nazywał? - spytała trochę ostrzejszym tonem, niż zamierzała.
 – Tak wiem, setki razy... ale idziesz w złą stronę – powiedział z lekkim uśmiechem.
Dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem zatrzymując się.
 – Zresztą czy nie możemy iść obok siebie? – Spytał niepewnie.
 – Hmm... - spojrzała na niego badawczo – masz racje możemy, zresztą dobrze wiesz, że nigdy nie pamiętałam drogi do kuchni, prowadź – dodała już z uśmiechem.

Chłopak również się uśmiechnął i zaczęli iść, tym razem już w dobrym kierunku. Szli ramię w ramię w milczeniu. Prawdę mówiąc James bardzo chciał się odezwać, wykazać się elokwencją, rozgadaniem, jednak wszystkie dowcipy które przychodziły mu na myśl wydawały mu się bardzo prostackie i pewien był że Lily na pewno by się nie spodobały. Ona natomiast tym bardziej nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Nigdy nie była zbyt dobra w tych sprawach. Szła więc dalej udając, że nie widzi ukradkowych spojrzeń chłopaka.
 – Stój – szepnął nagle, łapiąc Lily boleśnie za rękę zmuszając ją tym samym do zatrzymania się.
Machinalnie odwróciła się w jego stronę, na jej twarzy malowała się złość, jednak gdy zobaczyła poważną twarz chłopaka postanowiła się nie odzywać.

 – Posłuchaj – powiedział, w odpowiedzi na jej pytający wyraz twarzy.
Gdy wykonała jego polecenie do jej uszu zaczęły dochodzić dzięki przyciszonej rozmowy, po chwili doszło do niej, że jeden z głosów jest bliski płaczu. James zaczął powoli iść w głąb korytarza. Lily ruszyła za nim. Zatrzymali się dopiero na jego końcu, przed skrętem.
 – Jak to się stało, że coraz więcej szlam pałęta się po tej szkole – usłyszeli jeden głos.
 – Tacy jak Ty nie zasługują by uczyć się sztuki jaką jest magia – dodał drugi.
W złości która ogarnęła Jamesa, zauważył tylko jak oczy Lily zrobiły się szklane. Dziewczyna nie zdążyła go zatrzymać. Chłopak dwoma susłami doszedł do zakrętu
 – Drętwota – wrzasnął James powalając pierwszego osobnika.

Drugi nie zdążył się nawet odwrócić, gdy i jego trafiło zaklęcie. Lily stojąc za plecami Jamesa dostrzegła młodego chłopaka przypartego do ściany. Był to puchon, maksymalnie drugiego roku, był przerażony, a po jego policzku spływały gorzkie łzy. Następnie przeniosła wzrok na jego napastników. Byli to dwaj ślizgoni. Byli od niej młodsi o dwa lata, rozpoznała ich twarze, ponieważ często widziała Snape'a w towarzystwie ich, a także im podobnych.

 – Nic Ci się nie stało? - spytał James, klękając przy chłopcu. Ten tylko podniósł na niego swoje wielkie oczy mokre od płaczu, nie wiedząc czego się spodziewać. - Teraz jesteś już bezpieczny, ale na przyszłość nie polecam ganiania po Hogwarcie samemu w nocy, możesz trafić na o wiele większych bydlaków. I nie wierz w żadne ich słowo, każdy z nas jest taki sam i ma takie samo prawo poznawać tajniki magii, a więc przykładaj się do tego jak najbardziej. A teraz zmykaj prosto do swojego dormitorium, jasne? - Chłopiec pokiwał tylko głową i pognał w stronę pokoju wspólnego Hufflepuffu.
James wstał prostując się i otrzepując kolana. Zobaczył Lily, która patrzyła się na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

 – Od kiedy bronisz słabszych? – Zapytała w końcu z lekko sarkastycznym tonem.
 – Lily dobrze wiesz, jak bardzo nie lubię ludzi praktykujących czarną magię, tym bardziej gdy znęcają się nad słabszymi – odparł James.
 – Taaaak? Przecież sam uwielbiasz znęcać się nad innymi. - powiedziała ostro.
 – Dobrze wiesz, że tą sprawę wyjaśniliśmy już dawno temu, on chce zostać śmierciożercą Lily. Już nie pamiętasz jak Ciebie nazwał? - spytał James starając się ukryć złość.
Dziewczyna opuściła głowę nie odpowiadając. Aż za dobrze pamiętała tamten dzień na błoniach. Te słowa w jego ustach. Pustkę jaką w sobie poczuła, po stracie najlepszego przyjaciela. Ten moment, kiedy błagał ją o przebaczenie. Długi czas po tym zastanawiała się jeszcze czy dobrze zrobiła nie przyjmując jego przeprosin. Widziała jednak jak po tym coraz bardziej zagłębiał się w kręgi podejrzanych typów interesujących się czarną magią.
 – To jak? - spytał po chwili James przerywając niezręczne milczenie – Przecież nie możemy pozwolić, żeby Łapa tak długo czekał.

Lily podniosła na niego swoje wielkie zielone oczy, na widok których serce Jamesa się rozpuściło i potrząsała potwierdzająco głową. Ponownie rozpoczęli swój marsz w kierunku szkolnej kuchni. Gdy już tam dotarli skrzaty od razu ucieszyły się na jego widok, wciskając mu w ręce pełno smakołyków. Dziewczyna również nie mogła wyjść z podziwu, że skrzaty tak bardzo lubią chłopaka, który przecież tak często broił w wielkiej kuchni Hogwartu.
Szli drogą powrotną, z wyciągniętymi różdżkami kierując lewitujące przysmaki. Część Lily leciała prosto w równych odstępach, natomiast półmiski kierowane przez Jamesa chwiały się niebezpiecznie co chwila pobrzękując wesoło.

Gdy weszli do pokoju życzeń, wszyscy zamilkli na chwilę. Był to dość nietypowy widok. Zazwyczaj ich wspólne wycieczki kończyły się kłótnią, obrażoną Lily i opuchniętym policzkiem Jamesa. Tym razem jednak wrócili w dobrych nastrojach i z miskami pełnymi żarcia.
  –  Jesteście kochani – powiedział Syriusz patrząc świecącymi oczami na jedzenie.
Marry przypatrywała mu się ukradkowo, lubiła patrzeć na jego uśmiech, chciała by kiedyś uśmiechał się tak do niej.
 – No to możemy wracać do gry – stwierdził Remus, odkładając na bok książkę, którą zapełniał sobie wolny czas.
Książka, fuknęła w myślach Zuu, no tak bo przecież książka jest o wiele bardziej interesująca niż ja, oczywiście.

Gdy wszyscy rozsiedli się już wygodnie, wznowiono rozgrywkę. W miarę gdy pustoszały kolejne dzbanki kremowego piwa, towarzystwo zachowywało się coraz luźniej i głośniej. Po pewnym czasie na placu boju zostały tylko wojska Lily, Remusa i Jamesa, ten jednak odpadł w wyniku przemyślanej akcji Rudej, po której uśmiechnęła się do niego triumfalnie. Jednak zbyt mocno skupiła się na wyeliminowaniu Pottera, co momentalnie wykorzystał Remus, systematycznie niszcząc jej linie obrony. Chociaż dziewczyna starała się bronić poległa, w ostatniej spektakularnej walce.
 – To była dobra gra – przyznała Lily przeciągając się.
 – Dobra i długa – dodała Marry ziewając.
 – W końcu jutro niedziela, będziemy mieć czas żeby się wyspać – stwierdził Syriusz.
 – To jak idziemy do wieży Gryffindoru? - spytał Remus.
 – Tylko błagam was, zachowujcie się, nie chce dostać przez was szlabanu jak zwykle – prosiła Zuu błagalnym tonem.

Wszyscy pozbierali swoje rzeczy, rozprostowali kości i powoli ruszyli w stronę portretu Grubej Damy. James szedł z Syriuszem z tyłu, relacjonując mu zdarzenie z korytarza. Chłopak zareagował wzburzeniem, co było dla niego typowe. Ze względu na historię związaną z jego rodziną pałał nienawiścią do wszystkich, którzy uważali się za lepszych tylko i wyłącznie z powodu posiadania czystej krwi. Jamesowi nie zawsze to przeszkadzało. Dopiero gry zobaczył jak wielką przykrość sprawiały Lilce te obelgi zaczął tępić każdego, kto wyśmiewał czarodziei nie czystej krwi. To właśnie za ten pozytywny wpływ na Jamesa Syriusz lubił Rudą.

Po pewnym czasie, wszyscy spokojnie trafili do pokoju wspólnego. Na pożegnanie James posłał Lily buziaka, na co zareagowała tylko znudzonym wyrazem twarzy. Następnie w obu dormitoriach zaczęła się walka o łazienkę. A gdy i wygrani i przegrani z niej skorzystali położyli się w swoich łózkach. Po chwili siedem równomiernych oddechów, świadczących o spokojnym śnie, dołączyło się do innych dających się dosłyszeć w całej wieży Gryffindoru.


* * * * * * * * * * * * * * * * *

Na dzisiaj to już koniec, mam nadzieje, że się nie zawiedliście i z chęcią będziecie chcieli dalej śledzić losy mojej historii. Kolejną notkę planuję na piątek albo ostatecznie sobotę, ale za to postaram się by była dłuższa, buziaki:*

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Część I "Tak to się wszystko zaczęło"

A więc o to przed wami pierwszy post, wpis, notka, czy jakkolwiek powinno się to nazywać. Postanowiłam potraktować was długą notką już na początku, żebyście zaciekawieni wrócili tutaj jeszcze kiedyś. Kolejne części zamierzam dodawać w odstępach nie dłuższych niż tydzień, a gdy wena dopisze to nawet i krótszych, dlatego gorąco zachęcam do subskrybowania i zaglądania tu jak najczęściej.
Pozdrawiam:*

* * * * * * *



Znudzona Lily siedziała spokojnie w bibliotece, choć przez okno wpadały jeszcze ciepłe promienie słońca, które uparcie nie chciało odejść razem z latem. Marnowanie tego słońca siedząc w dusznej bibliotece było przestępstwem, jednak nie chciała siedzieć sama na błoniach. Mary i Zuzanne poszły oglądać trening Quidditch'a, co nie podobało się Lilce, ale nie mogła mieć im tego za złe - dobrze wiedziała, że chcą tylko pomóc szczęściu. Czy to nie śmieszne, pomyślała, ludzie tak strasznie lubią gonić za miłością. Gonią za nią bez wytchnienia i na nic się nie oglądając, byle tylko ją zdobyć. A gdy już im się uda, gdy osiągną wyczekiwany cel, nagle okazuje się, że sami nie wiedzą co mogliby z tą miłością zrobić. Nagle spada na nich wielka odpowiedzialność. Moim zdaniem człowiek powinien być odpowiedzialny nie tylko za uczucia które żywi, ale także za te które powoduje. Nie mam pojęcia jak ograniczonym trzeba być by lokować swoje uczucia nierozważnie, bez zastanowienia, powierzchownie. Czy nie tracą one wtedy swojej mocy? Nie przestają być już tak wyjątkowe?

Przeciągnęła się, rozsiadając się wygodniej. Lubiła czytać, poszerzanie wiedzy nie było dla niej koszmarem, jak dla większości jej znajomych.
W Bibliotece było bardzo ciepło, a dodatkowa duchota potęgowała leniwą atmosferę, dziewczyna rozpięła dwa górne guziki od swojej szaty, nie chciała się zgrzać. Zatopiła się w lekturze, nie zwracając na nic uwagi. Dopiero kiedy kątem oka zauważyła, że ktoś dosiadł się po drugiej stronie stołu, podniosła wzrok. Kąciki jej ust lekko drgnęły na widok rozczochranej czupryny, już wiedziała, że dzisiaj dużo się nie nauczy.
- Znowu opuściłeś trening, Potter – zauważyła wracając do książki.
- Widzisz słonko jak ja się dla Ciebie poświęcam? - spytał z uśmiechem od ucha do ucha. - Może chciałabyś mi to jakoś wynagrodzić?
-  Zapomnij – odrzekła.

Kiedyś pewnie od razu by od niego uciekła, teraz nie miała już na to ochoty. Byli już prawie dorośli, więc nie było miejsca na dziecinne zabawy. James też nie chciał psuć tej chwili, cieszył się z samego przebywania ze swoja ukochaną. Zrezygnowany wyciągnął księgę od transmutacji, musiał nadrobić trochę braków i przynajmniej będzie miał sensowne wytłumaczenie, którego zażąda Syriusz za opuszczenie treningu.

Spojrzała na grzbiet książki leżącej koło chłopaka; zdziwiło ją to, że czyta tak ciężkie tytuły, ale miała nadzieję, że w końcu zabrał się za coś na poważnie. Ten jednak, mimo usilnych starań, nie mógł skupić wzroku na niczym innym niż na rozpiętych guzikach w jej bluzce. Wpatrzył się w nią i zaczął rozmyślać.

Wrócił pamięcią do początku całej tej komedii.
Jego pierwszy dzień w szkole, zawarcie największej na świecie przyjaźni i poznanie miłości na całe życie.
Tego właśnie dnia poznał Lily, chociaż okoliczności nie były zbyt sprzyjające

***
- Syriusz, James, Ramus zaczekajcie - zawołał niski chłopak biegnąc niezgrabnie.
- Ahh... Peterze powtarzam Ci to po raz ostatni. Nazywam się Remus, nie Ramus - powiedział z lekkim uśmiechem łapiąc swoich kolegów za szaty by i oni się zatrzymali.
 Stali po srodku holu przylegającego do wielkiej sali, tłok i ścisk był nie do opanowania, jednak chłopaką taka sytuacja nie przeszkadzała. Syriusz, wyraznie najwyższy z nich potrząsnął ciemnobrązową czupryną rozglądając się dookoła. Ta szkoła będzie nasza, pomyślał uśmiechając się szeroko. Spojrzał na swojego nowego przyjaciela Jamesa. Już polubił tego dzieciaka. Jest taki słodko naiwny i porywczy, stwierdził radośnie w myślach, na pewno nie będzie trudno przekonać do moich zwariowanych pomysłów, a i podpuścić go nie powinno być trudno.
Od razu chciał to sprawdzić.
- Ej James - zaczepił go dźgając w bok - Zobacz na tego chłopaka z całą czerwoną twarzą.
- Haha... wygląda jakby się miał zaraz przewrócić - zaśmiał się poprawiając swoje okulary.
- Może mu trochę pomożemy? - szepnął mu do ucha z diabelskim uśmieszkiem.
Po sekundzie James był już koło chłopaka, uginając lekko nogi przechylił się i podstawił mu pięknego haka.
Jego ofiara padła jak długa zwracając na siebie sporo uwagi. Wszyscy zaczęli się śmiać. James zdążył już podejść do Syriusza i przybić mu piątkę, gdy został boleśnie potrącony o plecy. Gdy tylko odwrócił się spadła na niego lawina krzyków.
- Co Ty sobie wyobrażasz Ty idioto? Przecież mogłeś mu zrobić krzywdę- krzyczała na niego dziewczyna niższa od niego o głowę - Chociaż pomyślałeś co robisz? Zresztą czego ja wymagam od rozpieszczonych bachorów...
Dalej jej jednak nie słuchał, zaparzył się w jej oczy w ich mocną zieloną barwę, prawie szmaragdową. I te czerwone włosy, tak mocno kontrastujące z jasną cerą. Dziewczyna dalej prowadziła swój krzykliwy monolog. Jednak zdawał się on nie dochodzić do jego uszu. Wyciągnął powoli rękę i dotknął jednego z długich ognistych kosmyków.
- Byłem pewny że będą parzyć - zaśmiał się do Syriusza. Ten zawtórował mu.
Dziewczę rozszerzyło swoje już i tak wielkie oczy i wprawiła swoją rękę w ruch. Zatrzymała ją dopiero na policzku chłopaka.

***

Uśmiechnął się lekko; te uderzenie pamięta do dzisiaj, chociaż pokryło je wiele nowych i o wiele mocniejszych - wszystkie jednak wymierzone przez tę samą anielską dłoń.
Ten dzień był początkiem jego wielkiego uczucia, które pozostało niezachwiane. Jak zapowiedział, robił wszystko, by ją zdobyć, jednak przerażająca świadomość, że ma na to ostatni rok strasznie go dołowała. Dlatego postanowił podwoić swoje wysiłki.

- Potter! Pytałam się, czy mam coś na nosie, że tak się w mnie wpatrujesz – powiedziała poirytowana Lily.
- Liluś – zaczął spokojnie przeciągając litery, – Czy nie zechciałabyś odwzajemnić mojej bezgranicznej miłości?

- Panie Potter! Nie zmuszaj mnie, bym się powtarzała. Między nami nigdy nic nie będzie – zaakcentowała ze złością.
- Ohhh kochana, złość piękności szkodzi – stwierdził z rozbawieniem.
- I dobrze, może dzięki temu w końcu dałbyś mi spokój – powiedziała z przekąsem.
Ten już się nie odezwał.

Lily wiedziała, że James nie jest złym chłopakiem, jednak jego lekkość ducha, brak powagi i życie samą zabawą było nierzadko nie do zniesienia. Do tego trzeba dodać, że Lily nadal widziała go jako rozkapryszonego chłopca, który myśli, że jeśli ma wystarczającą ilość pieniędzy na zrealizowanie swoich planów to jest lepszy od innych, a przy tym radującym się z nieszczęść innych. A on sam częściej zachowywał się jak małe dziecko, które bardziej potrzebuje niani niż ukochanej.

Spojrzała na niego, od razu pesząc się na widok smutnych oczu chłopaka. Serce krajało jej się za każdym razem gdy kogoś raniła, jednak nie potrafiła wyobrazić sobie bycia z kimś tylko z litości. Nadal był to dla niej zwykły rozrabiaka.
Owszem, Lily bardzo chciała przeżyć wielką prawdziwą miłość, tę jedną i na całe życie. Jednak uczucia, którymi on do niej pałał, wydawały jej się nad wyraz sztuczne. Nie wierzyła w ich szczerość.

Wróciła do książki. James, mimo odmowy, nadal siedział na swoim miejscu. Nie było już za wcześnie, a więc wolał poczekać, aż Lily skończy i odprowadzić ją spokojnie do pokoju wspólnego. Dbał o swój skarb jak tylko mógł, nie wybaczył by sobie gdyby coś jej się stało.
To niesprawiedliwe, pomyślał, ja przecież nie chce niczego złego. Chciałbym tylko mieć jedną szanse, moc ją mocno przytulić, a potem wznieść wysoko w ramionach, uchylić nieba, sprawić by już nigdy niczego się nie bała, by zawsze była uśmiechnięta, by nigdy niczego jej nie brakowało. Potrzebuje tylko szansy...

Lilka śmiała się pod nosem; było już dość późno, a więc zmęczenie dopadło James'a, jego wysiłki polegające na robieniu wszystkiego, by tylko nie zasnąć były bardzo komiczne. Stwierdziła, że byłaby okrutna każąc mu nadal czuwać. Dlatego w końcu wstała, na co chłopak zareagował jak na komendę.

-  Czyli mam rozumieć, że do pokoju wspólnego nie dasz mi spokoju? - spytała ironicznie.
- Jakbyś zgadła, złotko – odpowiedział rozbudzając się.
- Ehh.. - westchnęła zrezygnowana.
Szli w milczeniu prawie ciemnymi już korytarzami.
- Słońce moje najdroższe, no daj się skusić na małą randkę, no! - jęknął James, nieświadomie denerwując Lily.
- Nie – odpowiedziała przyśpieszając kroku.
- Ale dlaczego nie? – spytał, stając przed nią.
- Bo nie! - wrzasnęła wymijając go.
- To nie jest odpowiedź – krzyknął za nią.
- Czy ja się Tobie z wszystkiego muszę tłumaczyć? Skoro nawet tego zrozumieć nie umiesz to czym bardziej nie mamy o czym z sobą rozmawiać – odrzekła po czym zniknęła za zakrętem.

Chłopak zrezygnowany spuścił głowę. Naprawdę nie wiedział co robi źle. Remus zawsze mu powtarzał, że za bardzo naciska na Lily, jednak on nie potrafił inaczej. Gdy dawał jej spokój na dłuższy czas wydawało mu się wtedy, że ona po prostu zapomina o jego istnieniu. Dlatego robił wszystko, by tylko zwrócić jej uwagę. Przybity postanowił zrobić rzecz która pomagała mu prawie zawsze.

***

-        Syriuuuszku – wrzasnął James wpadając do dormitorium.
Zobaczył go na środku pokoju. Stał na krześle, w ręce trzymając pliczek kart, reszta właśnie opadała na ziemię.
- Rogaczu! Dajesz mi kolejne powody, by Cię zabić – zdenerwował się na dobre.
- Ups... wybacz – szepnął James.
- Mam Ci wybaczyć? Zabrałeś mapę, nie było Cię na treningu, nikogo o tym nie uprzedziłeś, a do tego zniszczyłeś Carieete – żalił się Syr.
- Carieete? - powtórzył ogłupiony James.
- Projekt kobiety idealnej, z kart – wytłumaczył Remus, nie odrywając wzroku od książki.
- Oj Łapko, Łapko, starzejesz się – zaśmiał się Rogacz.
- Pfff – odparł obrażony Łapa. – Lepiej pomóż mi to teraz zbierać.

Oboje zabrali się za sprzątanie, zapominając o przydatności niektórych zaklęć. Po skończeniu tej jakże męczącej czynności, James opadł z zrezygnowaniem na łóżko Łapy. Ten spojrzał na niego, jakby mu się coś w głowie poprzewracało, jednak dobrze znał ten wyraz twarzy.
-Coś znowu nie tak z Rudą? - spytał siadając obok niego.
Peter spojrzał na nich znad modelu, z którym mocował się na puszystym dywanie.
- Ja już nie daje rady -  westchnął, biorąc ulubioną poduszkę Syriusza i wtulając się w nią.

Ten widok był rozbrajający. Prawie dorosły facet z miną zbitego psa tulił poduszkę jak misia. W tym momencie nawet Łapa przyznawał w duchu, że ten człowiek nigdy nie dorośnie; zresztą z nim nie było wcale lepiej.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież jesteś Rogaczem, Ty się nigdy nie poddajesz i zawsze dopinasz swego – starał się jakoś pocieszyć przyjaciela.
- Najwidoczniej mi to jakoś nie wychodzi – skamlał.
- James, może po prostu źle do tego podchodzisz? - rzucił Remus znad książki.
- Właśnie, może powinieneś uderzyć z zupełnie innej strony – dodał Peter.
- Ale mi się już kończą pomysły, a nowe prezentują się beznadziejnie – jęczał. - Nie mam pojęcia co może zadziałać.
- No wiesz, ja mam na to opracowaną metodę. Każda panienka lubi gdy się jej pochlebia i gdy wszyscy dookoła widzą, że adorujesz właśnie ją, wprost kochają te zazdrosne spojrzenia – powiedział nieco rozmarzony Syr.
- Łapo, to akurat jest bezna... - zaczął Remus.
- Masz rację, tym razem to będzie musiało być coś wielkiego – prawie krzyknął uradowany James i szybko wybiegł z pokoju, zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać.
- Skąd on nagle znajduje w sobie tyle siły? - zapytał bardziej sam siebie Peter.
- Syriuszu, wiesz, że to nie jest dobre rozwiązanie, prawda? - zarzucił mu Remus. – Wpakowywanie go w kolejne kłopoty, to nie jest coś co powinniśmy robić.
- Ale u mnie to zawsze działało – naburmuszył się Syriusz. – Z tą Rudą jest coś nie tak.
- Z Lily – poprawił go Peter.
On zawsze podchodził do niej z dużym szacunkiem. Tak samo jak i do Remusa. Ta dwójka zawsze bardzo pomagała mu w wszystkich jego szkolnych problemach. Dobrze wiedział, że gdyby nie oni, ciężko byłoby przejść mu przez wszystkie etapy nauki.

* * *

Lily obudziła się jak na sobotni poranek całkiem późno. Puste łóżka dziewczyn oznaczały, że śniadanie dawno się już rozpoczęło. Delikatnie otarła powieki i nie marnując czasu poszła do łazienki. Po chwili stała gotowa do wyjścia. Była strasznie rozleniwiona, to pewnie dlatego, że zupełnie nie zaplanowała sobie tego dnia. Ale z drugiej strony co wielkiego można sobie planować w pierwszy weekend po rozpoczęciu nauki?
Mijając korytarze, miała dziwne wrażenie, że każdy spogląda na nią z uśmiechem, a mijając ją chichocze. A przecież jedynym jej marzeniem było spokojne uczniowskie życie. Bez żadnych niespodzianek i bycia w ciągłym centrum uwagi. Szybszym krokiem zaczęła kierować się do wielkiej sali, przeczuwała najgorsze zło.

Gdy tylko przekroczyła jej próg, z każdej strony zaatakowała ją tona płatków róż i serduszek wyciętych z papieru, w rogach sali rozbłysły fajerwerki, a z samego sufitu w dół opadła wielka kurtyna z jej podobizną  i wielkim podpisem „Bardzo Cię kocham Liluś – Twój James”.
Gdy tylko wszystkie płatki opadły na ziemię, oczy całej sali zwrócone były na nią i Jamesa, który klęczał o kilka kroków od niej, z różą w zębach.
Czerwona ze złości Lily wypluła jeden płatek, który przykleił jej się do ust, kątem oka zauważając Syriusza śmiejącego się do łez. Wtórowała mu Marry; jedynie Zuu załamywała ręce, nie wiedząc czy się śmiać czy płakać.

Dziewczyna dwoma susłami podeszła do James’a, ten uradowany wstał, ona jednak boleśnie trąciła go w pierś.
- Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz, Łosiu? - spytała wrzeszcząc.
- To z miłości, kochanie – powiedział, rozmasowując obolałe miejsce.
- Ja Ci zaraz pokaże miłość, słoneczko – powiedziała ironicznie, po czym wyrwała jakiejś osłupiałej dziewczynie książkę z rąk i zaczęła okładać James'a po głowie.
Z ostatnim uderzeniem chyba jednak przesadziła, bo ten wylądował na podłodze.
Lily była z siebie najwyraźniej zadowolona.
James o dziwo patrzył w nią jak urzeczony, a po chwili zaczął się śmiać.
- Z czego tak rżysz? - spytała patrząc na niego jak na wariata.
- Śliczne masz majteczki, Liluś – powiedział rozmarzony.
Ta jednak cała czerwona rzuciła w niego podręcznikiem i natychmiast wybiegła z sali, zatrzymała się dopiero w jakimś spokojniejszym korytarzu. Oparła się o ścianę, chcąc złapać oddech i odpocząć kilka minut.

- Słyszałeś co znowu odstawiła ta Evans? - usłyszała po chwili z drugiej strony korytarza. Rozmówcy ewidentnie jej nie spostrzegli. – Znowu dała kosza Jamesowi, a do tego podobno brutalnie go pobiła - zapewniał jeden z chłopaków.

 „No pięknie” pomyślała Lily, złość znowu się w niej gotowała.
- Chodzi Ci o tą Rudą od Pottera? - spytał się drugi. Zgadła, że na oko są w 2 klasie.
- Noo – odpowiedział. – Nie wiem, jak mógł się zakochać w takiej zdziczałej dziewczynie...
- Ups – jedyne co padło z ich ust na widok Lily, która stanęła przed nimi.
- Że ja niby jestem zdziczała? - huknęła na nich. – Ja wam dam smarkacze! -  powiedziała i obu zdzieliła po głowie, następnie zaczęła biec w stronę swojego ulubionego schronienia.

Maraton po schodach nawet jej nie zmęczył - pokonywała ten dystans już wiele razy. Ta opuszczona wieża była dla niej jednym z niewielu miejsc, w których mogła odnaleźć chwilę spokoju. Dotarła na sam szczyt wieży i wyszła na dach.

- Do diabła – wrzasnęła ile sił w płucach, przechylając się przez murek na dachu wieży północnej.
 - Ja go przecież kiedyś zabiję, uduszę dosłownie, jak sobie smacznie spać będzie i już mi nigdy więcej takiego wstydu nie zrobi.
- Heh, czyli Rogacz jak zwykle przesadził? - spytał Lunatyk opierający się o spadzistą cześć dachu po drugiej stronie. - Wiedziałem, że ta jego zachłanna mina nie wróży niczego dobrego.
- O, Remus... – pisnęła zdziwiona na jego widok. – Wybacz, nie zauważyłam Cię – dodała o wiele spokojniej.

Odwróciła się do niego twarzą, był to chyba najbardziej oswojony członek tej przeklętej bandy. Czasem nawet mogła się pokusić o nazwanie go przyjacielem, chociaż z drugiej strony jakby nie patrzeć to on wpakował ją w tą cała farsę, jednak udało jej się dawno mu to wybaczyć. Obecnie najczęściej spotykali się właśnie tutaj.
Pamiętała swoją złość, kiedy okazało się, że ktoś jeszcze korzysta z jej oazy, jednak okazało się, że nie jest on takim złym towarzyszem. Jak zwykle szybko opowiedziała mu o kolejnych problemach związanych z Potterem.
- Ja już naprawdę nie wiem jak do niego przemówić – powiedziała, załamując ręce. Kucnęła, by po chwili przysiąść na marmurowej posadce.
Przemówić, zaśmiał się w myślach, zakochanemu do rozsądku nie przemówisz. Sam to wiem po sobie.
- Może po prostu zaryzykujesz - stwierdził rzeczowo Remus.
- W jakim sensie? – spytała, lekko przechylając głowę z niezrozumienia.
- Wiesz jakiego jestem zdania, James naprawdę nie gryzie – powiedział z rozbawieniem.
- Phi, też mi rada – rzekła naburmuszona. Ja się muszę pozbyć tego gamonia, a nie dawać kolejne powody do plotek.
- Oj Liluś, Liluś Ty się chyba nigdy nie zmienisz – przeciągał Lunatyk wstając. – Nie zapomnij, że dzisiaj kolejne spotkanie – napomknął kierując się do schodów.
- Bo Cię zaraz czymś rzucę – obiecała zielonooka, podnosząc głos.
- O 17 – dodał z oddali.

Lily westchnęła zrezygnowana. Przygniatało ją to wszystko, chciała osiągnąć wiele rzeczy i być znaną za jej dokonania, a jak na razie była „tą Rudą od Pottera”. To doprowadzało ją do szału, każdy kojarzył ją z nim, chociaż wcale nikogo o to nie prosiła. Chociaż z drugiej strony można powiedzieć, że się w jakimś stopniu do tego przyzwyczaiła, w końcu działo się tak od pierwszej klasy. Pamięta, jak strasznie czuła się na początku, gdy żadna dziewczyna nie chciała z nią rozmawiać, ponieważ wszystkie były zazdrosne o James'a. Pamiętała, jak strasznie cieszyła się gdy Poznała Marry i Zuu - dziewczyny, które okazały się najlepszymi przyjaciółkami na świecie. Nie raz zastanawiała się jakby to było gdyby nie podpadła Potterowi. No i jeszcze ten beznadziejny incydent z miotłą, który przewrócił jej życie do góry nogami…

Miało to miejsce pod koniec pierwszej klasy. Umówiła się z Marry i Zuuzane na 3 piętrze, dziwiła się że akurat w takim miejscu chciały się spotkać, ale nie przykuła do tego za dużo uwagi. Trochę musiała na nie poczekać i mogła przysiąść, że pojawiły się znikąd. Tak oto poznała pokój życzeń. Dziewczyny z zagadkowymi minami prawie, że pociągnęły ją do drzwi, których jak jej się wydawało „wcześniej tam na pewno nie było”. To, co ujrzała, przerosło jej oczekiwania. Miała przed oczyma wielki salon urządzony w naprawdę pokręconym stylu, widać było, że stworzony był tylko po to by służył zabawie. Można było tam zobaczyć wiele czarodziejskich zabawek, a także mugolskie sprzęty. Ponadto było tam wiele puf i sof, a także puszystych dywanów. Dziwnym dodatkiem było pełno kolumn i posągów  z różnymi rodzajami świec.
Cały ten widok nie byłby dla niej taki zły, gdyby nie fakt, że w całym pokoju szaleli huncwoci. Peter zapatrzony był w potężna kolejkę sunącą przez prawie cały pokój. Remus leżakował na wielkim tapczanie z wielką książką. Natomiast Syriusz przeskakiwał wszystko, co w tak finezyjny sposób leżało na podłodze, tylko czekając, by spowodować większy wypadek. Oczywiście goniony był przez Jamesa, który biegał za nim z wielką, glutowatą kulą po całym pokoju.

- O, Ruda – zreflektował się pierwszy Łapa, momentalnie się zatrzymując.
James oczywiście nie wyhamował i wpadł na niego z potężna mocą, wywracając ich obu, wielka kula pękła i oblała ich mazistą cieczą, na skutek czego oboje z chłopców wybuchli niepochamowanym śmiechem. Dopiero po chwili James przypomniał sobie o jakże specjalnym gościu.
- Słońce moje kochane – przywitał ją, momentalnie wstając i kierując się w jej stronę. - W końcu mogę Ci pokazać moje królestwo.
- Jakie znowu królestwo? - spytała oburzona, nie tak umówiła się z dziewczynami.
- Zabawy – ogłosił dumnie wypinając pierś. - W którym nie pozwalam nikomu się smucić.
- To jest raczej dom wariatów, wychodzę stąd – wrzasnęła i odwróciła się na pięcie.
Ogromne było jej zdziwienie, kiedy drzwi, przez które przed chwilą przeszła zniknęły zupełnie. James zaczął się do niej szybko przybliżać, a perspektywa kontaktu z tą mazią nie był dla niej radosna - szybko go wyminęła.
- Ja chce stąd wyjść, Potter – zażądała, patrząc ze złością na przyjaciółki, które usiadły koło Remusa i udawały że ich tam nie ma. - A z wami się jeszcze policzę, dziewczyny!
- Liluś, złość piękności szkodzi – stwierdził z przekonaniem – No nie daj się prosić, przystąp do naszego klubu.
- Ani mi się śni – rzekła cofając się tyłem, nie spuszczając z niego wzroku, spodziewać się przecież mogła najgorszego.
- Przecież zabawa to nic złego – usprawiedliwiał się James, nadal idąc w jej stronę.
- Nie ma mowy – podkreśliła nadal się cofając, jednak nie zwracała uwagi na podłogę i w końcu zahaczyła nogą o kawałek torów.

Z hukiem wpadła na gipsowy posążek, na szczycie którego nierówno wciśnięte były dwie świeczki. Posąg okazał się strasznie niestabilny, ponieważ przechylił się lądując na pufie obok. Świeczki spadły na mebel i po sekundzie stanął on w płomieniach, puchaty dywan na którym owa pufa spoczywała też zaczął się palić.
- Pali się – wrzasnął wystraszony Peter.
„Przecież widzę, że się pali” pomyślała panicznie Lily. Wiedziała, że trzeba go jak najszybciej ugasić. W filmach widziała, że potrzeba jakiegoś dywanu, albo czegokolwiek co pomoże odciąć dopływ powietrza. W oczy wrzuciła jej się jakaś miotła oparta na ścianie nieopodal. Od razu ją złapała.
- Liluś, nie! – wrzasnął James, chcąc ją zatrzymać.
Jednak jak to miała w zwyczaju, zignorowała wołanie Pottera i zaczęła okładać miotłą pufę z każdej strony; ta co prawda zaczęła się gasić, jednak z dywanem było o wiele gorzej. Na szczęście Remus szybko zareagował i szybkim zaklęciem oblał całość strumieniem wody.
Evans nadal trzymając miotłę w rękach i spojrzała się po wszystkich.
- O co wam chodzi – spytała z irytacją, ponieważ każdy patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Współczuję stary, oj współczuję – pisnął po chwili Łapa.
Dopiero wtedy do Lily coś doszło. Spojrzała na miotłę - nadłamaną, praktycznie spaloną, jedynie złoty napis „Wymiatacz 007” pozostał z tego cudu techniki.
-O nie – szepnęła Lily i upadając na kolana wypuściła miotłę z rąk. - Przepraszam – wyjąkała.
- Nic... Się... Nie... Stało, Liluś – wydukał James z łzami w oczach, biorąc na ręce efekt całorocznych starań.
- No to masz przesrane Ruda – stwierdził rzeczowo Syriusz.

Wszystko, co się działo zaraz potem, działało na niekorzyść Lilki i zupełnie wbrew jej woli. Miotłę, a raczej to, co z niej zostało, położono na wielkim stole, przy którym usiedli  wszyscy z grobowymi minami. Nie było wątpliwości - winnym była Lily, chociaż ta zastrzegała, że wcale nie chciała tu przychodzić i została tu przetrzymywana siłą.
Na początku zadeklarowała, że może przecież odkupić miotłę, jednak gdy usłyszała o jej kosmicznej cenie zamilkła. Przecież ze średnią krajową do końca życia by jej nie spłaciła.

Jamesowi nadal szkliły się oczy, ale starał się udawać mężczyznę, jednak  widać było, że po raz pierwszy śmiertelnie obraził się na Lily.
Syriusz wpatrywał się w miotłę jak w zmarłego bliskiego.
Marry wpatrywała się to w Syriusza, to w miotłę, ze smutkiem stwierdzając, że mogłaby pokonać każdą dziewczynę, ale z miłością do mioteł nie wygra nigdy.
Zuuzane dręczyły wyrzuty sumienia, bo to przecież one zaciągnęły tu Lily, no ale Huncwoci je tak ładnie prosili...
Peter zastanawiał się co się teraz stanie, nigdy nie widział, by James był zły na Lily.
Natomiast na Remusa spadło zadanie ratowania sytuacji.

- To miał być prezent za dobre wyniki w nauce po pierwszym roku, prawda Rogaczu? – spytał ciężko.
- Huh, kto sprawie dzieciom takie drogie prezenty? - wyskoczyła Lili zanim zdążyła ugryźć się w język. Spuściła tylko głowę z zażenowaniem.
- Taaa – ledwo co wydukał James, patrząc zwężonymi oczyma na Evans.
- W takim razie pozostaje nam tylko jedno wyjście, teraz Ty zostaniesz jego prezentem – powiedział Remus niezbyt pewnie.
- Fiu, Fiu – zagwizdał Syriusz z głupkowatym uśmiechem.
- CO!? - wrzasnęła zielonooka. – Ja się na to nie zgadzam!

Oczy James'a otworzyły się szeroko, a wszelka złość wyparowała. Wyobraził sobie Lily z czerwoną kokardką na szyi, taką samą jaką jeszcze niedawno zdarł z opakowania od świętej pamięci miotły. Buzia mu się rozmarzyła, taki prezent był dla niego sto razy lepszy od najszybszej miotły na świecie.
- Przykro mi Lily, ale nie masz jak jej spłacić  – powiedział rzeczowo Remus.
- No chyba, że zgodzisz się na jeden nasz warunek – wypalił James z dziwnymi ognikami w oczach.
- Ale ja... - zaczęła niepewnie Lily, bała się co to za warunek. Nie chciała zostać „jego”, przecież ona nigdy się nawet nie pocałowała, a teraz miała od razu zostać jego własnością.
- Chłopaki, narada – wrzasnął z Syriusz i zaciągnął przyjaciół do łazienki.

Gdy tylko dziewczyny zostały same, chciały jakoś udobruchać Lily, jednak ta śmiertelnie się na nie obraziła i zarzekła, że już nigdy nie odezwie się do nich słowem. Jednak dziewczyny wiedziały, że takie deklaracje były u niej częstością i że niedługo gniew jej przejdzie.

Tymczasem w łazience toczyła się zażarta dyskusja.
- Buzi, buzi ja chce buzi – jęczał Potter.
- Wiem, że wysoką ja cenisz – stwierdził Łapa. – No ale żeby ponad miotłę?
- Każdą miotłę świata – podkreślił z przekonaniem.
- No ale nie uważasz, że lepiej to jakoś można wykorzystać? - spytał Remus.
- No właśnie, niech będzie Twoją prywatną pokojówką, albo coś w tym stylu – zaproponował Peter.
- Albo spędźcie razem noc – roześmiał się czarnowłosy kudłacz.
- Syriuszu chciałem Ci przypomnieć, że mamy po 11 lat, naoglądałeś się za dużo nieodpowiednich filmów...– zaznaczył ostro Lunatyk.
- Wiem, wiem – zaskomlał. – No ale można od Rudej wycisnąć więcej niż jednego całusa.
- Też racja – zgodził się.
- Ja chce buzi – zajęczał ponownie James, on już był w swoim świecie.
- No ale pomyśl, to będzie jeden całus, a potem nic – zamyślił się Remus. – Już wiem! W zamian za poniesione straty powiedz, że jej jedynym obowiązkiem będzie uczęszczanie na nasze cotygodniowe spotkania. To będzie świetna okazja  żebyście się lepiej poznali, a jak już Cię polubi, to na pewno dostaniesz więcej niż jednego buziaka – jak zwykle stwierdził rzeczowo.
- To jest myśl! – zakrzyknął uradowany James.

Chłopcy wyszli z łazienki bardzo uradowani, jednak dla niej był to wyrok. Broniła się jak mogła, ale niestety poległa.
Musiała podpisać deklarację, która zobowiązywała ją do przychodzenia na ich „spotkania” w każdą niedzielę, a jedynym wyjątkiem był brak zdrowia. Oh, jakże często później próbowała każdego sposobu na rozchorowanie się… Jednak gdy trafiła do skrzydła na tydzień pogodziła się z swoim okrutnym losem. Ciążyła na niej klątwa niedzielnej udręki.

* * * * * * * * * * * * *

Na dzisiaj to koniec Misiaki. Kolejna część powinna pojawić się we wtorek;].