Witam. Jak łatwo zauważyć jest to kolejny blog opisujący wielką miłość Lily i James'a. Wiem, że owa historia została już opisana co najmniej "milion" razy. Jednak ostatnio gdy chciałam poczytać kolejne tego typu opowiadanie, nie mogłam znaleźć niczego interesującego. Dlatego właśnie postanowiłam napisać tę historie po swojemu. Co z tego wyjdzie? Sami się przekonacie. Jak na razie gorąco zachęcam do zostawiania komentarzy (które na pewno będą dla mnie silną motywacją), a także subskrybowanie mojego bloga, by moc być zawsze na bieżąco.
Pozdrawiam:*

poniedziałek, 19 listopada 2012

Część VII


No cześć misiaczki:* Na wstępie chciałabym podziękować Marysi i Eternal Dreamer za pochlebne komentarze. Naprawdę bardzo mocno mnie one zmotywowały. Od razu czujesz, że masz dla kogo pisać.
Musze przyznać, że fabuła ciągle mi się rozrasta i to co na początku chciałam zamknąć w dwudziestu rozdziałach teraz wydaje mi się niemożliwe do zmieszczenia nawet i w stu. A więc przy pomyślnych wiatrach szybko się z tym opowiadaniem nie pożegnam.
Nie przedłużam więcej i zapraszam do czytania i komentowania (jak widać bardzo mi to pomaga).
Nowy rozdział powinien ukazać się w przeciągu tygodnia:)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *




– Potter ile razy mam Ci powtarzać, że źle to trzymasz – żachnęła się Lily.
– Staram się jak mogę – odparł James starając się dobrze przyłożyć wypustkę do starego obrazu.
– Coś Ci nie idzie – stwierdziła opryskliwie – i Twoje towarzystwo miało mi niby usprawnić pracę? - spytała z ironią.
Lily z Jamesem od 2 godzin starali się wykonać pracę powierzoną im przez McGonagall. Jednak szło im to w niesamowicie mozolnym tempie. Nie skończyli nawet jednego piętra, a zaraz miała być kolacja.
– To może w takim razie sama to sobie trzymaj? - Spytał nie ukrywając złości.
Wiedział, że nie było to możliwe, on sam ledwo to dźwigał, a co dopiero jego delikatna Liluś.
Postawił instrument na ziemi. Wyjął swoją różdżkę i zaczął się w nią intensywnie wpatrywać.
– Próbowałam już wszystkiego – zaznaczyła znudzonym głosem.
– Evans, daj mi pomyśleć – skwitował niecierpliwie.
Dziewczyna naburmuszyła się i zamilkła. Oparła się o ścianę i patrzyła się to na Jamesa to na instrument. Pomału traciła cierpliwość.
– Mam – powiedział kierując różdżkę na instrument.
Wypowiedział zaklęcie, którego Lily nie znała. Urządzenie drgnęło lekko po czym płynnie uniosło się w powietrze.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że możesz znać zaklęcie którego ja bym nie znała – przyznała dziewczyna starając się by jej ton nadal brzmiał lekceważąco.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, kochanie – uśmiechnął się zadziornie – za kilka całusów mogę Cie nauczyć czego tylko będziesz chciała – dodał podnosząc znacząco brew.
– Potter, skończ...

Dzięki możliwości swobodnego manewrowania instrumentem ich praca nabrała znacznego tempa. Nastrój także im się poprawił. Udało im się ogarnąć część zaplanowaną na dzisiaj, więc złożyli sprzęt u pani profesor i skierowali się w stronę wielkiej sali.
Gdy przekroczyli wielkie wrota wszyscy byli już pochłonięci kolacją. Nie przeszkodziło to jednak wielu głową odwrócić się w ich stronę.

–  No no, co my tu mamy – przywitał ich Syriusz – nasza ukochana para nie kłóci się od samego wejścia? Nie stało wam się nic poważnego? - Zaśmiał się, uważając swoje słowa za wyjątkowo zabawne.
– Łapa, oszczędź nam tego, padamy z nóg – powiedział James siadając naprzeciwko, Lily usiadła koło niego, równie zmęczona.
– Ale tak się nie godzi, Ruda, powinnaś go przynajmniej dwa razy zdzielić po głowie jak tu szliście. Teraz cała szkoła stwierdzi, ze coś jest nie tak – kontynuował swój wywód. Lupin spojrzał na niego wymownie, ten jednak udawał, ze tego nie dostrzega – mówię wam, to będzie teraz najlepszy temat do plotek.
– Black! – Podniosła głos Zuu.
Chłopak spojrzał się na nią z wyrzutem, jednak stwierdzając że nie znajdzie wśród reszty poklasku pochylił się w stronę Marry i resztę wyszeptał jej do ucha. Czarnowłosa zaśmiała się wdzięcznie i również do niego szepnęła. Syriusz spojrzał się w stronę Jamesa i zaśmiał się głośno.
Gdy kolacja zbliżała się do końca profesor McGonagall wywiesiła ogłoszenie na tablicy. Gdy tylko od niej odeszła zaczęło się przy niej robić zbiegowisko. Po chwili wszyscy zaczęli się przepychać. Lily która akurat przechodziła niedaleko z przyjaciółkami westchnęła zrezygnowana i skierowała się w tamtą stronę.
– Co to za przepychanki – zaczęła swoim typowym protekcjonalnym tonem – ustawić mi się porządnie i nie robić niepotrzebnego zamieszania. Lekony i Reedie nie obściskiwać mi się tutaj, pierwszoroczniaków gorszycie. Riabbel, niedługo to już w ogóle nie będzie widać Twojej spódniczki, przywróć ją do normalnej długości, zalecenie perfekta – dodała z uśmiechem.
Marry i Zuu stały za nią i śmiały się cicho. Obie zgodnie twierdziły, że ich przyjaciółka czasem za mocno wczuwa się w swoją rolę stróża Hogwartu. Jednak to właśnie dlatego była dla nich tak wyjątkowa.
Gdy Ruda ogarnęła już zamieszanie zaczęły kierować się w stronę pokoju wspólnego.
– Dziewczyny – Zuu naglę się zatrzymała – wiecie co, ja skocze jeszcze szybko do biblioteki po książki, które chciałam przejrzeć przed snem.
– Iść z Tobą? - Spytała Marry.
– Nie nie trzeba – uśmiechnęła się ciepło.
– No dobra, to my idziemy – powiedziała patrząc na nią uważnie – tylko wracaj do nas szybko – dodała z uśmiechem.

* * *

Głupie książki, głupie, pomyślała ze złością Zuu przeklinając chwilę w której zostawiła swoją różdżkę na łóżku. Szukałam kilku małych informacji, skąd mogłam wiedzieć, że wyjdą z tego 4 opasłe tomy...
Dziewczyna stąpała ostrożnie, bacząc by nie wywrócić się niosąc ten ciężar. Niestety, nigdy nie była dobra w ostrożności. Książki z hukiem opadły na posadzkę. Zrezygnowana usiadła na podłodze.
Spojrzała z niechęcią na porozrzucane woluminy.
– Podobno najpotężniejsi czarodzieje umieją czarować bez różdżek – powiedziała sama do siebie.
Skupiła wzrok na najlżejszej książce. Wpatrywała się w nią bardzo intensywnie starając się wyobrazić ją sobie wiszącą w powietrzu, ta jednak ani drgnęła.
– No cóż, muszę jeszcze poćwiczyć – stwierdziła beztrosko.
Nie miała najmniejszej ochoty na ruszenie swojego tyłka z podłogi. Sięgnęła po książkę, oparła się o ścianę i zaczęła czytać. Po chwili wtopiła się w lekturę i straciła poczucie czasu.
– Zuzanne? – Słysząc swoje imię dziewczyna wyrwała się z letargu.
– Remusie, całkiem mnie przestraszyłeś.
Chłopak zamiast szaty miał na sobie zwykłą bluzę. Ręcznik w jego ręku zdradzał, że udaje się do łazienki perfektów.
– Co jak co, ale nie spodziewałam się Ciebie tutaj – zaśmiał się podchodząc do niej.
– Książki mnie zatrzymały – powiedziała całkiem poważnym tonem.
– Zatrzymały powiadasz? - Zaśmiał się widząc tomy leżące w nieładzie – to chyba nie najlepsze miejsce do czytania, co nie?
– Bardzo inspirujące – stwierdziła uśmiechając się.
Remus zaczął zbierać tomy z podłogi. Zuu z wdzięcznością przyjęła pomoc.
– Nie zmierzałeś przypadkiem w inna stronę?
– A czy to ważne?

* * * * * * * * * * * * * *



Syriusz nudził się niezmiernie. Od kiedy James biegał z Lily po szkole zdecydowanie brakowało mu jakiegokolwiek ciekawego zajęcia. Siedział sam w dormitorium odbijając piłkę bejsbolową od sufitu. Lupin siedział z Peterem w bibliotece i pomagał mu w zaległych pracach domowych. Łapa ani myślał by marnować z nimi czas w ten sposób. Po obiedzie chciał spędzić czas z którąś z swoich fanek. Ale żadna nie chciała z nim iść. Jedne śmiertelnie obrażone, bo widziały jak całował się z inną, drugie wykręcały się jakimiś ważnymi sprawdzianami i pracami do napisania. I tak oto został sam w dusznym dormitorium. Myślał intensywnie kto mógłby towarzyszyć w kolejnych wygłupach. Nad wygłupami nie musiał się zastanawiać, zawsze miał ich sporo w zanadrzu.
Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem, pomyślał Syriusz podnosząc się z łóżka, pewnie jest teraz w pokoju wspólnym.
Zszedł po schodach i rozejrzał się dookoła. Szybko odnalazł ją po jej charakterystycznych włosach. Burzy czarnych kręconych włosów które spływały jej na ramiona. Siedziała na fotelu w kącie, obok niej siedział jakiś o rok młodszy chłopak z którym dziewczyna pogrążona była w dyskusji. Jednak jej towarzysz nie był dla Łapy nawet najmniejszą przeszkodą. Uśmiechnął się i zaczął iść w jej kierunku.
– Cześć Marry.
Na dźwięk tego głosu dziewczyna odwróciła się momentalnie. Uniosła głowę do góry i spojrzała na niego. Jej oczy zaświeciły się.
– Witaj, masz do mnie jakąś sprawę? - Spytała się z nadzieją.
– Zastanawiałem się czy nie przeszłabyś się ze mną po błoniach – powiedział niskim, seksownym głosem.
– Z wielką chęcią – odpowiedziała szybko nawet nie siląc się na to by wyglądało że w ogóle zastanawia się nad odpowiedzią – Michael – powiedziała patrząc na swojego kolegę który milczał teraz z niewyraźną miną – pozwolisz że dokończymy naszą rozmowę innym razem?
– Nie ma sprawy, baw się dobrze – powiedział szorstko z ironią w głosie, po czym podniósł się z fotela.
Zmierzył jeszcze Syriusza bardzo zimnym wzrokiem. Ten odwdzięczył się spojrzeniem pełnym triumfu. Dziewczyna nie pomyślała jednak nawet by przeanalizować reakcje swojego kolegi, wszystkie jej myśli skupione były już tylko wokoło wyjścia z największym przystojniakiem w Hogwarcie.
– Pozwolisz tylko, że odniosę swoje książki? - spytała patrząc na niego tymi swoimi wielkimi ciemnymi oczami.
– Jasne, poczekam przy portrecie – zgodził się stwierdzając, że pod wpływem tych oczu mógłby zgodzić się na o wiele więcej.
Dla niego jednak dziewczyna nigdy nie należała do tych najpiękniejszych. W końcu przeważnie kręcił się on wśród dziewczyn, które powalały wręcz urodą na kolana. Marry była niziutka, mimo że miała całkiem szczupłe ciało jej figura bardziej przypominała gruszkę niż jego ulubioną klepsydrę. Dekoltu też nie miała jakiegoś wyjątkowo pokaźnego. Jednak te oczy. Wielkie ciemnobrązowe oczy, w których odbijał się blask najmniejszego nawet światła. Tak, jej oczy z pewnością wyróżniały ją z tłumu. Wiedział także, że również jej włosy były często obiektem zazdrości wśród płci pięknej. Grube czarne loki sięgające do połowy pleców. Zawsze zadbane i dokładnie uczesane.

Marry jak burza wpadła do dormitorium. Cieszyła się, że nie ma tam żadnej z jej przyjaciółek, ponieważ nie miałaby teraz czasu by się im tłumaczyć. Rzuciła niedbale książki na łóżko i stanęła przed lustrem. Spojrzała na siebie krytycznie, grymas wpełznął na jej twarz. Wzięła różdżkę i skierowała ją w swoją twarz. Jedno zaklęcie sprawiło, że koloryt jej twarzy ładnie się wyrównał, rzęsy wydłużyły się i pociemniały jak po użyciu tuszu, a po ustach przejechał niewidzialny błyszczyk. Drugie zaklęcie skierowała na włosy. Momentalnie stały się jeszcze bardziej lśniące i sprężyste. Nie chcąc przedłużać wyszła szybko.

Po chwili kierowali się już w stronę błoń. Syriusz zauważył te delikatną zmianę w wyglądzie dziewczyny, ale uśmiechnął się tylko lekko, w końcu pochlebiało mu to.
– Tak ogólnie to co zamierzasz robić? - Zapytała.
– Sama zaraz zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo – wpadłem na to już jakiś czas temu, ale potem zupełnie o tym zapomniałem.
– Już nie mogę się doczekać – przyznała szczerząc się.
Dalej rozmawiali już o jakiś niezobowiązujących sprawach. Gdy wyszli na błonia ciemniało powoli, jednak dla planu Syriusza była to idealna pora.
– Usiądźmy tutaj – powiedział wskazując na ławkę niedaleko najbardziej uczęszczanej ścieżki prowadzącej do głównej bramy.
Dziewczyna zawiodła się lekko, że nie wybrał bardziej spokojnego miejsca. Jednak i tak z wielką ochotą usiadła koło niego.
– Więc?
– Patrz uważnie – powiedział wskazując na drogę.
Poczekał aż uczniowie którzy szli dróżką prawie zrównają się z nimi. Wtedy machnął ręką i wypowiedział zaklęcie. Z jego różdżki wyleciało zielone światło do złudzenia przypominające błyszczącą linkę. Pojawiło się ono tuż przed idącymi uczniami. Ci momentalnie zatrzymali się będąc pewnymi, że to jakaś prawdziwa lina jest kilka centymetrów przed nimi. Jeden nawet odskoczył do tyłu, mocno machając rękami. Na ten widok Marry roześmiała się głośno, od razu dołączył się do niej Syriusz. Ofiary żartu spojrzały tylko na nich złowrogo i ruszyli przed siebie.
– To było świetne – przyznała dziewczyna w przerwach między śmiechem.
– No wiesz, wrodzony talent – stwierdził z dumą.
– Bardzo przydatny talent – skwitowała nadal się śmiejąc.
– Tylko mi tutaj nie marudź.
– Ależ oczywiście panie Kapitanie – Marry udawała że salutuje – kolejne ofiary idą – dodała już ciszej.
Tym razem niczego nieświadoma dziewczyna, prawdopodobnie z 3 klasy tak się przestraszyła bliskiego kontaktu z liną że aż wypuściła z dłoni wszystkie książki które niosła. Co wywołało wielką salwę śmiechu zabawnej dwójki.
Przez kolejną godzinę widzieli chyba każdą możliwą reakcje człowieka przed którym pojawia się nagle lina. Jeden chłopak nawet będąc pewnym, że jest całkowicie prawdziwa chciał ją z rozpędu przeskoczyć. Inny prawie się wywrócił. Niektórzy uczniowie którzy na początek dali się nabrać potem przystawali na chwilę obok Syriusza i Marry by chwilę pośmiać się razem z nimi. Mimo że bolał ich już brzuch po prostu nie mogli się opanować. Aż nie chciało się wierzyć że ludzie mogli nabierać się na coś tak głupiego.
Robiło się coraz zimniej i dziewczyna przeklinała się w myślach, że nie pomyślała o tym by się cieplej ubrać, ale o upiększeniu nie zapomniała. Jednak nie chciała narzekać i niszczyć tej pięknej chwili. Niestety, gęsia skórka zdradziła ją. Syriusz nic nie mówiąc machnął różdżką i tym razem wyczarował swój szalik z barwami Gryffindoru. Bez słowa owinął go dziewczynie wkoło szyi nachylając się trochę nad nią. Ciało Marry zalała fala ciepła wywołana nie tylko przez dodatkowe okrycie.
– Dziękuje – szepnęła cicho widząc wyszyte inicjały „S. B.” na końcu szalika.


* * *

Kolejny dzień współpracy mijały im nadzwyczaj lekko i spokojnie. Dziewczyna z czasem przestała nawet zwracać uwagę na szepty które towarzyszyły im niemal cały czas. Chwilami chciała nakrzyczeć na gapiów wytykając im brak własnego życia, jednak starała się nie dawać dojść do głosu swojemu ognistemu temperamentowi.
Mimo że z początku pracowali niemal w całkowitym milczeniu teraz jednak powoli zaczęły się między nimi wywiązywać coraz ciekawsze rozmowy.
Lily starała się sobie przypomnieć czy to pierwszy raz kiedy słyszy by Potter mówi tak mądrze, czy może zdarzało mu się to już wcześniej, a ona po prostu skutecznie nie chciała zwracać na to uwagi.
– Naprawdę myślisz, że to mogłoby zadziałać? - Spytała zaciekawiona.
– Jak najbardziej – potwierdził z przekonaniem – korzeń z mandragory ma wiele zastosowań, w końcu jego skład jest bardzo złożony. W dawnych kronikach są wzmianki o specjalnym eliksirze przygotowywanym na wyprawy przeciwko bazyliszką właśnie z korzenia mandragory. Jedynym problemem jest to, że nigdzie nie zachował się dokładny przepis tego wywaru.
– To odkrycie mogłoby naprawdę wiele zmienić.
– O ile wywar będzie naprawdę skuteczny – stwierdził już trochę mniej pewnie
– Tak czy siak, trzeba z kimś o tym porozmawiać.
– Może profesor Slughorn?
– Jeśli chcesz mogę z nim o tym porozmawiać.
Kontynuowali swoją pracę, byli już w połowie ostatniego piętra i chcieli się z nim uporać przed kolacją i tym samym wykonać do końca powierzone im zadanie. James oczywiście przedłużał wszystko jak tylko mógł. W pewnym momencie stanął w miejscu.
– Czekaj Liluś – powiedział James klękając przed nią.
– Potter, a Ty znowu ... - zaczęła kierując na niego swój wzrok.
Jednak chłopak nie patrzył na nią, z pochyloną głową zawiązywał swojego buta. Dziewczyna rozumiejąc swój błąd zarumieniła się mocno.
– Znowu co? - zapytał się podnosząc wzrok i patrząc na nią podejrzliwie.
Speszyła się tak mocno, że nie zauważyła drgających kącików ust Jamesa.
– Znowu masz przekrzywione okulary – powiedziała niepewnie nie mogąc wymyślić nic innego.
– Ahhh... - powiedział powoli – nam okularnikom zdarza się to czasem – dodał poprawiając rzekomo przekrzywione okulary i automatycznie przeczesując włosy.
Dalej pracowali w ciszy. Mocno zawstydzonej dziewczynie przypomniało to historie z zeszłych wakacji. Działo się to mniej więcej w ich połowie.

* * *

Pewnego niedzielnego popołudnia gdy cała rodzina jadła śniadanie, zjawił się niespodziewany gość. Niczego nieświadoma dziewczyna poszła otworzyć drzwi.
– Kochanie, jak ja się stęskniłem za Twoim widokiem.
Jakie było jej zdziwienie gdy ujrzała przed sobą Jamesa Pottera ubranego w wysokiej klasy mugolski garnitur. W jednej ręce trzymał butelkę absurdalnie drogiego koniaku, w drugiej natomiast piękny bukiet róż i bombonierkę. I stał tak patrząc na nią. Z wielkim uśmiechem i wyczekiwaniem aż dziewczyna zaprosi go do środka. Wraz z mijającą ciszą jego pewność siebie topniała niczym lody w upalny dzień. Lily walczyła z nieodpartą ochotą by zatrzasnąć mu drzwi przed nosem i powiedzenie rodzicom, że to tylko kolejny natrętny akwizytor. Jednak zwlekała z tym zbyt długo. Jej matkę przyciągnęła nietypowa cisza. Gdy zobaczyła gościa na jej twarzy wymalowało się wielkie zdumienie. Wrodzona kultura dała jednak o sobie znać.
– Lilyanne, na co jeszcze czekasz, zaproś gościa do środka – powiedziała z serdecznym uśmiechem.
– Ale mamo... - zaczęła jednak umilkła pod wpływem wzroku matki.
– Proszę niech Pan wejdzie – powiedziała kobieta i zaprowadziła Pottera do salonu.
W tym samym czasie zdążyli tam wejść pan Evans ze swoją starszą latoroślą. Oni również nie kryli zdziwienia na widok młodego czarodzieja w swoim domu. Szczególnie Petunia wyglądała na zaszokowaną.
– Witam Państwa – zaczął James trochę niepewnie, jednak szeroki uśmiech doskonale go krył – Ciesze się że w końcu mogłem Pana poznać – powiedział kierując dłoń w stronę ojca swojej ukochanej – Lily mówiła mi o Panu tyle dobrego.
– Mi również Panie...? - mężczyzna chciał odwzajemnić miłe słowo, jednak prawdę powiedziawszy nie miał zielonego pojęcia kim jest ten młodzieniec w garniturze.
– Potter, James Potter – oznajmił z jeszcze większym uśmiechem – Ohhh... już widzę po kim Lily odziedziczyła tak wyjątkowo piękną urodę powiedział łapiąc dłoń kobiety i całując ją delikatnie.
– Dziękuje – powiedziała pani Evans rumieniąc się znacznie.
Petuni też nie oszczędził komplementu i jej rękę również ucałował po czym wręczył wielką bombonierę.
Po skończeniu tej uroczej wymiany uprzejmości nastała niezręczna cisza
– A w jakiej sprawię pan się u nas zjawia, jak mniemam jest pan przyjacielem mojej córki? - zapytał w końcu ojciec Lily.
– Nie tylko przyjacielem – poprawił chłopak pewny siebie – otóż chciałem – tutaj włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu małego pudełka i klęknął przed rudowłosą – poprosić o rękę pana córki – powiedział całkowicie poważnie.
Otworzył pudełko ukazując piękny pierścionek wysadzany drogimi brylantami. Państwa Evans wprawiło to w niemałe osupienie. Petunia pozieleniała z zazdrości. Natomiast Lily była coraz bardziej czerwona.
– Eee, nie wydaje wam się, że jesteście trochę za... za młodzi, Lily? - zapytała się w końcu jej matka.
Dziewczyna ze złością wpatrywała się w chłopaka. Uśmiechniętego od ucha do ucha, pewnego, że teraz mu nie odmówi, że oto właśnie zrobił interes życia. Lily jednak myślami błądziła wokoło kuchennego noża, bardzo ostrego noża.
– To jakiś kiepski żart – powiedziała w końcu podniesionym głosem – no po prostu kpina. Przychodzisz do mojego domu, burzysz rodzinny spokój i jeszcze śmiesz mnie prosić o rękę?
– Lilyanne, to bardzo niegrzeczne z Twojej strony – upomniała ją matka.
– Niegrzeczne? A w takim razie jak opiszesz jego zachowanie? - prawie wykrzyczała i wybiegła z salonu.
– Cóż... - zaczął po chwili pan Potter – to chyba możesz potraktować jako odmowę.
– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? - stwierdził James który zdążył już wstać.
– W takim razie może zjesz z nami obiad? - spytała pani Potter
– Z wielką chęcią – odpowiedział z uśmiechem.
I tak oto Lily wylądowała z nim przy jednym stole. Z wściekłością patrzyła jak jej ojciec zupełnie zatracił się w rozmowie z Potterem. Chłopak opowiadał mu o Quidditchu a on jako miłośnik sportu słuchał go z uwagą. Wypominając Lily czemu wcześniej nie powiedziała mu nic o tak wspaniałej dyscyplinie sportowej. Mówił także o tym jaką wielką miłość żywi do ich córki i jaka to ona jest okrutna ciągle go odtrącając. Zapewniał też także że będzie ją kochać do grobowej deski. Pani Evans słuchała mężczyzn z lekkim uśmiechem co jakiś czas dodając jakieś miłe słówko. Petunia siedziała obrażona na fakt, że jak zawsze życie rodzinne kręci się wokoło Lily. Ta natomiast w milczeniu jadła wymyślając dla okularnika jak najgorsze tortury. Po obiedzie była jeszcze kawka i sernik, który był prawdziwą specjalnością pani domu. Potter chcąc się jeszcze bardziej przypodobać zażartował iż żywi nadzieję, że Lily odziedziczyła po matce również zdolności kulinarne.
Gdy chłopak szykował się już do wyjścia dziewczyna doskonale widziała, że zupełnie oczarował jej rodziców. Trudno jednak jest się im dziwić, w końcu Potter znany był z tego, że potrafi sprawiać świetne pierwsze wrażenie.
– Mam nadzieje, że jeszcze nas pan odwiedzi – powiedział pan Potter żegnając gościa.
– Mam nadzieję, że będę miał powód by odwiedzać Państwa bardzo często – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Błagam niech to się w końcu skończy – szepnęła do siebie Lily co jednak nie uszło uwadze jej matki.

Po jego wizycie Lily regularnie była męczona pytaniami o „tego miłego młodzieńca”. Jej matka podkreśliła nawet, że nie miała by nic przeciwko tak „uroczemu zięciowi”. Ojciec natomiast mimo że pałał do niego szczerą sympatią martwił się o swoją małą córeczkę i nie chciał pogodzić się z faktem, że kiedyś przestanie być najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Przez tę całą sprawę Lilyanne przed wyjazdem do Hogwartu musiała kilkakrotnie zapewnić ojca, że nie zamierza uciec z Potterem do ciepłych krajów by tam pobrać się w tajemnicy.
Tak, ta sytuacja przysporzyła jej wiele problemów. Jak potem się dowiedziała był to oczywiście pomysł Syriusza.

* * *
Gdy Lily i James nareszcie skończyli swoją prace. Zostało już im tylko odniesienie instrumentu. Jamesa smuciło niezmiernie, że to ostatni dzień ich współpracy, ponieważ chyba nigdy nie przegadał z nią tyle ile podczas tej pracy. Wystarczyło już tylko odnieść sprzęt i skierować się w stronę wielkiej sali, gdzie właśnie podawana była kolacja. Wtem spotkali Alicje i Franka. Bezsprzecznie była to najsłodsza para w całym Hogwarcie. On wysoki, ciemnowłosy z haczykowatym nosem. Ona niziutka z miłą i okrągłą twarzą. Zawsze widziano ich razem. Miłość biła z ich oczu.
– Cześć Lily, ciesze się, że Cie znalazłam – powiedziała dziewczyna zatrzymując się.
– Witaj Alicjo, a czemuż to? – spytała Lily z uśmiechem.
– Pani Pince kazała przekazać, że oddano tę książkę na którą tak długo czekałaś.
– Masz na myśli Antologie zaklęć osiemnastowiecznych?
– Dokładnie tak.
James dalej przyglądał się tej miłej dla oka parze. Frank ciągle trzymał rękę na talii nawet na chwile jej nie puszczając. Nie przerywał dziewczyną w rozmowie, uśmiechał się tylko serdecznie czekając aż skończą. Widać było, że Alicji świetnie jest w jego objęciach i nie czuje skrępowania wtulając się w niego podczas rozmowy. James posmutniał momentalnie. Chciałby złapać tak swoją Lily i trzymać ją już zawsze. Pokazując każdemu, że tylko on może ją tak przytulać. Chciałby żeby to Lily z taką ufnością przylegała do jego piersi.
Dziewczyny rozmawiały jeszcze chwile po czym pożegnały się. James z Lily szybko odnieśli zaczarowany instrument i skierowali się w stronę wielkiej sali.

* * *

Coś tu nie gra, stwierdził Peter nakładając sobie drugą porcje kanapek. Zdecydowanie coś tu nie gra. Jest i za cicho i za spokojnie, jak na kolacje w towarzystwie Jamesa i Lily. Stawiam czekoladową żabę że to nie potrwa długo.
Obawy Glizdogona wcale nie były bezpodstawne. Dawno już się nie zdarzyło, by podczas kolacji wszyscy zachowywali się tak grzecznie, Syriusz nie paplał o tych swoich dziwnych teoriach, a Evans i Potter nie wymieniali co chwila kąśliwych uwag. Jednak nikt nie narzekał na ten stan rzeczy. Każdy cieszył się, że wszyscy tak dobrze się dogadują.
– James podasz mi sok? – Spytała Lily nakładając sobie tosty.
Przy stole momentalnie zapadła grobowa cisza. Syriusz zamarł z tostem kilka centymetrów od ust, Remus prawie upuścił szklankę, którą miał w dłoni, a dziewczyny przerwały rozmowę i spojrzały na Lilkę ze strachem.
– O co wam chodzi?
Spojrzała na Jamesa, który patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz nazwałaś mnie z własnej woli po imieniu – powiedział dziwnie zmienionym głosem.
– Oj Ruda, czyżby serduszko z lodu w końcu pękało – zaśmiał się Syriusz.
– James... - Rogacz starał się naśladować głos Lily – jak to pięknie brzmi w Twoich ustach.
– Potter, skończ...

* * *

Po kolacji dziewczyna skierowała się w stronę lochów, chciała jak najszybciej powiadomić profesora o nowym odkryciu. James jak zawsze chciał jej towarzyszyć, jednak stanowczo odmówiła. Po tych kilku dniach musiała w końcu od niego odpocząć.
Doszła do wielkich dębowych drzwi, mając nadzieje, że profesor ciągle jest w swoim gabinecie.
Zapukała trzykrotnie, po czym usłyszała pozwolenie na wejście.
Od wejścia do jej nozdrzy uderzyła mocna woń starych eliksirów. Przez ostry zapach siarki dziewczyna skłonna była pomyśleć, że doszło tu niedawno do jakiegoś nieudanego eksperymentu. Jednak idealny porządek zupełnie temu przeczył. Eliksiry były jak zawsze równiutko poukładane na czyściutkich półkach. Książki dokładnie ustawione według autorów, brak zaschniętego wosku na świecznikach. Widać skrzaty ciężko tu pracowały.
– Witam Cię Lily, co sprowadza moją najlepszą uczennice o tak późnej porze? - spytał profesor podnosząc głowę znad papierów.
– Witam pana profesora, mam dla pana ciekawe informacje – powiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
– A cóż to takiego? - ożywił się znacznie.
– Wiem, że to nieprawdopodobne, ale James wpadł na pewien ciekawy pomysł – oznajmiła nie siląc się na ukrycie ironii.
– Nieprawdopodobne? - Spytał przyglądając się jej uważnie – Panno Lilyanne, wydaje mi się, że zupełnie go nie doceniasz. Pan Potter to bardzo inteligenty i zdolny czarodziej. Co prawda jest nad wyraz leniwy i rozbrykany, jednak to chyba prawa młodości. Panna też powinna pamiętać, by sobie tych praw nie odbierać – dodał z uśmiechem.
– Ależ pamiętam panie profesorze – zapewniła bez przekonania.
– Czy aby na pewno? W każdym razie, proszę przybliżyć mi problem
– Otóz Potter odkrył, że odpowiednio przygotowany wywar z mandragory może leczyć spetryfikowanych.
– Cóż... - zamyślił się – dawno temu słyszałem o podobnej teorii, wtedy jednak ta wiedza nie była nikomu potrzebna, w końcu nie ma już polowań na bazyliszki. Jednak śmierciożercy wymyślają coraz okrutniejsze zaklęcia, podobno znają zaklęcia gorsze od spotkania niejednego potwora znacznie groźniejszego niż bazyliszek.
Lily spojrzała na niego z lekkim strachem w oczach.
– Rozchmurz się kochana, to nie jest czas na trwogę – powiedział ciepło – mamy nową praktykantkę, panią Sprout, jest bardzo ambitna, na razie pomaga tylko naszej zielarce w zajęciach z niższymi klasami, jednak wydaje mi się, że ta sprawa mogłaby ją zainteresować, niezwłocznie z nią porozmawiam
– Dziękuję panie Profesorze. Ja już będę wracać – powiedziała kierując się w stronę drzwi.
– Lily?
– Tak, Panie profesorze?
– Daj życiu szanse, dobrze?
Rudowłosa uśmiechnęła się tylko i wyszła z gabinetu.

Nie spodziewała się, że jest już tak późno. Szybkim krokiem zmierzała w stronę pokoju wspólnego obierając jak najszybszą drogę. Idąc miała wrażenie że ktoś za nią idzie, jednak w Hogwarcie nigdy nie jest się samemu, więc nie przejęło ją to zupełnie. Po drodze postanowiła wstąpić jeszcze do toalety. Wypiła zdecydowanie za dużo soku dyniowego.
Weszła do najbliższej łazienki jaką znalazła. Po chwili weszły za nią trzy wysokie dziewczyny, aura która im towarzyszyła nie wróżyła niczego dobrego.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Ahhhh... tym razem postanowiłam być okrutna i przerwać w połowie akcji, wydaje mi się jednak, że taki dreszczyk pozytywnie wzbudzi zainteresowanie.
Dziękuje wszystkim czytelnikom za czas spędzony przy moim opowiadaniu i jeszcze raz zachęcam do komentowania. (Nie z własnej pychy i pazerności, tylko raczej z chęci jeszcze większej automotywacji).
Na dzisiaj to tyle, z góry przepraszam, za błędy jeśli się jakieś pokażą, jednak ostateczne redagowanie miało miejsce przed chwilą, czyli prawie o 2 w nocy i po prostu mogło mi o tej porze coś umknąć, a więc śmiało pozwalam wytykać mi teraz błędy.
Buźka:*

poniedziałek, 29 października 2012

Część VI


Nie ma słów by opisać mój brak konsekwencji w działaniu, przepraszam was kochani:(. Mam naprawdę masę pomysłów, jednak nie zawsze mam czas kiedy mam wenę, a jeszcze częściej weny gdy mam czas. Mogę obiecać jedynie, że postaram się już więcej nie zawalić tak sprawy. 
A teraz życzę miłego czytania i komentowania ;]


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 

Syriusz ziewnął leniwie nie trudząc się nawet by zasłonić usta. Jego przydługie włosy wpadały mu do ciemnych oczu, jednak na poprawienie ich nie miał nawet ochoty. Przejechał wzrokiem po sali. Duchota w klasie nie tylko na niego oddziaływała usypiająco. Siedzący z nim w ławce James opierał twarz na ręce z całej siły starając się by jego powieki nie opadły na dobre. Tylko nieliczne osoby zajmowały się notowaniem monotonnego głosu profesor McGonagall.

Ale nuda, pomyślał Łapa, trzeba szybko coś wymyślić bo inaczej zaraz tu zasnę, a na kolejny szlaban nie mam czasu w moim napiętym grafiku. Co by tu zmajstrować, co by tu zmajstrować?... Mam!
Szturchnął lekko Jamesa by ten oprzytomniał.
- Pssssst... Marry - szepnął w stronę czarnowłosej.
W chwili gdy ta odwracała się, Łapa machnął różdżką i skierował ją w stronę swojej twarzy. Natychmiast zamiast jego nosa pojawił się świński nosek.
Dziewczyna spojrzała na niego pełna zdziwienia i natychmiast parsknęła, z trudem powstrzymując wybuchnięcie śmiechem. Gdy pani profesor zauważyła twarz Blacka przewróciła tylko oczami nie przerywając dyktowania. Syriusz machnął ponownie różdżka i jego twarz wróciła do normy. Chłopcy spojrzeli na siebie i przybili sobie piątkę.
Rogacz natchniony pomysłem przyjaciela pomyślał, że postara się rozśmieszyć Lilkę by umilić jej tą jakże nudną lekcje.
- Liluś...Kochanie - szeptał do niej, jednak ona zdawała się go nie słyszeć. - Eeeeeeeeeeeevans. – nadal zero reakcji.
James postanowił inaczej zwrócić jej uwagę. Wziął do ręki pergamin, który i tak był całkiem pusty. Zgniótł go w kulkę i zaczął celować w stronę Rudej. Był pewien, że trafi dziewczynę w plecy, w końcu jest wielkim Jamesem, on nie pudłuje. Machnął ręką, po czym na jego twarzy zaczęło malować się przerażenie. Spudłował.
Po całej klasie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Otóż kulka z papieru zamiast trafić w ramie dziewczyny trafiła w jej kałamarz który wpierw rozlał się na całą jej ławkę, a potem poturlał się do krawędzi ławki i skończył swój żywot na podłodze w tysiącu kawałkach.
Rogacz z trwogą patrzył na swoją ukochaną która zamarła z tuszem lejącym się jej na kolana. Po chwili drgnęła i powoli, wręcz makabrycznie zaczęła odwracać głowę w jego stronę. Jej oczy zwęziły się w szparki, wzrok mroził krew w żyłach. Chłopak w ramach aktu desperacji wskazał ręką na Syriusza, ten trzepnął go tylko ręką po tej pustej głowie.
- Co wy tu wyprawiacie? - spytała zrezygnowana psorka, uratowała tym samym Pottera przed śmiercią na wskutek porażenia prądem błyskawicami z oczu Evans – Jak zawsze tylko wam wygłupy w głowach, kiedy do was dojdzie, że tegoroczne egzaminy zaważą o waszej przyszłości?
Machnęła różdźką widząc plamę na posadzce. Po atramencie nie było śladu. Tym który zapisywał notatki Lily także.

* * *

Promienie słońca przebijając się przez cienkie zasłony leniwie wpadały do opustoszałego pokoju wspólnego. Wszyscy Gryfoni woleli korzystać z pięknej pogody wypoczywając na błoniach zamiast siedzieć w dusznym pokoju. Jedynie dwójka uczniów postanowiła zostać. Nie wdawali się jednak w rozmowę, cisze przerywało jedynie skrobanie pióra.

Panna Lilyanne siedziała na skórzanym fotelu z skrzyżowanymi rękoma. Na jej twarzy malował się grymas znudzenia. Uważnie obserwowała chłopaka siedzącego na kanapie obok. Był zgarbiony nad pergaminem, który starał się szybko wypełnić.
- Liluś ja naprawdę nie chciałem - powiedział okularnik podnosząc na dziewczynę smutny wzrok.
Ona automatycznie skrzywiła jeszcze mocniej nosek demonstrując całe swoje oburzenie. Widząc to bez słowa wrócił do przepisywania.
No cóż, pomyślała Ruda. Chyba nie będę mogła się na niego długo gniewać. W końcu przeprosił mnie i sam zaproponował że przepisze notatki. Gdyby jeszcze tylko zaczął myśleć zanim coś zrobi. To już byłby duży postęp.
Promienie słońca spadły na włosy Jamesa migotliwie je rozświetlając. Dziewczyna zapatrzyła się przez chwile na to zjawisko. Potem przesunęła wzrok na jego kark i smukłą, ale wciąż niewyobrażalnie męską szyje. Akurat przełknął ślinę, towarzyszyło temu gwałtowne poruszenie się jego jabłka Adama. Pod luźną koszulką odznaczały się jego delikatnie napięte mięśnie. Treningi Quidditch'a znakomicie wymodelowały jego ciało. Pomyślała, że te ramiona nie raz już ją przytulały, ale przez to, że zawsze automatycznie się wyrywała nie zapamiętała nawet jakie to uczucie.
Zła na swoje myśli wstała gwałtownie i szybkim krokiem podeszła do okna otwierając je szeroko, chcąc zwalić winę swoich dziwnych myśli na duchotę. Zaciągnęła się świeżym powietrzem. Chłopak oderwał się na chwilę od pracy i spojrzał na postać swojej ukochanej skąpanej w zachodzącym słońcu. Wyglądała niczym anioł. Uśmiechnął się wracając do przepisywania, chcąc by jego pismo był  jak najbardziej dokładne i czytelne, specjalnie dla niej.
Dziewczyna drgnęła nerwowo czując, że coś ociera się o jej nogę. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się ciepło.
- Ooo Kayle, znalazłaś się – powiedziała i przykucnęła by pogłaskać swojego ulubieńca.
Był nim puszysty kotek o sierści tak rudej jak włosy jej właścicielki. Lily znalazła go w pierwszej klasie niedaleko zakazanego lasu, wyglądał bardzo marnie, więc dziewczyna od razu się nim zajęła. Gdy okazało się, że nikt go nie szuka postanowiła go przygarnąć. Kotka była jednak straszną indywidualistką, potrafiła znikać na kilka dni po to, by kolejny tydzień grzać się przed kominkiem. Z czasem stała się ulubieńcem wszystkich gryfonów i została okrzyknięta „rudym kotem Rudej”.
W końcu wyprostowała swoje nogi kończąc pieszczoty. Kayle czekała jeszcze chwile w nadziei na kontynuacje, po czym podeszła do Jamesa i zwinnie wskoczyła mu na kolana. Chłopak uśmiechnął się, przeczesał jej sierść i wrócił do pracy.
No tak, od zawsze lubiła Jamesa i strasznie się do niego łasiła, chyba powinnam czuć się zazdrosna. Chociaż to chyba dobrze, przynajmniej jakieś rude stworzenie odwzajemnia jego uczucia, zaśmiała się w duchu.


* * *

- Marry Ci naprawdę nie nudzi się przychodzenie na każdy ich trening? - spytała znudzona Zuu znad kolorowego magazynu.
- Przecież wiesz jak bardzo lubię Quidditch'a - powiedziała nie spuszczając wzroku z zawodników.
- Marry... - zaczęła blondynka tonem który zmusił dziewczynę do spojrzenia na nią - Powinnaś mieć jakiś kolorowy transparent jak inne jego fanki, żeby Black łatwiej Cie zauważył - dodała patrząc na nią przenikliwym wzrokiem.
- Udam, że tego nie słyszałam - stwierdziła zimnym głosem i wróciła do swoich obserwacji.
Jej policzki zaróżowiły się lekko, a delikatny uśmiech mimo, że piękny zdawał się być wymuszony.
Ehhh... Pomyślała Zuu. Czemu ona nie chce się przyznać do swoich uczuć? Czemu nie chce się od nich uwolnić? Przecież ona ma je wypisane na twarzy. Trzymając je w sobie tylko się katuje, jeśli mu ich nie wyzna nigdy nie dostanie odpowiedzi.

Po treningu dziewczyny poszły się spotkać z Huncwotami. Łapa nie zdążył jeszcze zmienić szaty. Zdyszany, rozgrzany, z wypiekami na twarzy. Marry zrobiło się słabo na ten widok.
- No cześć dziewczyny, jak wam się podobał nasz trening? - Spytał Syriusz uśmiechając się szeroko na ich widok.
Zuu miała nadzieje, że jej znudzony wyraz twarzy powie wszystko, Marry natomiast uśmiechnęła się i powiedziała:
- No wiesz najgorzej to może nie było, ale musisz popracować nad unikami, ciągle jest z nimi beznadziejne – stwierdziła wiedząc, że słodząc mu będzie jak tuzin innych dziewczyn.
- Pffff... Tylko nasza Marryś nie chce mnie pochwalić - zaśmiał się czochrając pieszczotliwie jej włosy.
Jej serce zaczęło bić szybciej, a w duchu modliła się by jej twarz nie zrobiła się cała czerwona. Nie rób tak więcej, błagała w myślach, nie rób tak, bo jeśli nie przestaniesz traktować mnie tak dobrze zacznę wymyślać sobie rzeczy które dla Ciebie nigdy nie będą istnieć.
- Jakbyś dobrze grał to mogłabym chwalić - wytknęła mu język starając się by jej zachowanie wyglądało jak najbardziej normalnie.
- Obiecuje, że specjalnie dla Ciebie będę trenować dwa razy ciężej - powiedział udając poważny ton i teatralnie kładąc rękę na sercu.
Ciekawe ilu dziewczyną dziennie to obiecuje, pomyślała złośliwie Zuu. Nie lubiła go, to fakt. Nie lubiła sposobu w jaki traktuje dziewczyny. Nie lubiła, że każdej dawał nadzieje, by potem je brutalnie zniszczyć. I w końcu nie lubiła tego, że od czasu kiedy go poznała nie wyczuła by żadną z nich kochał.
- Zobaczymy jak Ci wyjdzie - stwierdziła uśmiechając się najbardziej uroczo jak tylko potrafiła.
- Zawsze udaje mi się zrobić to co postanowię - zapewnił szarmancko. 
Odwrócił głowę lekko w lewo i uśmiechnął się szeroko.
- Dziewczyny musicie mi wybaczyć, ale muszę was opuścić - powiedział przepraszającym tonem - Marry zabrałabyś moją torbę do Dormitorium? Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Nie ma sprawy - zgodziła się ulegając jego uśmiechowi.
- Kochana jesteś - powiedział po czym oddał jej swoją torbę i powędrował w wcześniej wypatrzonym kierunku.
Blondynka obejrzała się w stronę którą poszedł Syriusz.
Całkiem długie nogi mają te jego ważne sprawy, pomyślała Zuu widząc że chłopak podszedł do dwóch blondynek, wcale nie brzydkich. Złapała przyjaciółkę za rękę i pociągnęła ją w drugą stronę upewniając się by ta nie zobaczyła z kim rozmawia teraz jej miłość.
- Chodźmy, musimy wejść jeszcze do biblioteki - powiedziała chcąc usprawiedliwić swoje gwałtowne zachowanie.
Marry kiwnęła tylko głową i z głupim uśmiechem ruszyła za przyjaciółką.
Naiwna, stwierdziła Zuu, no po prostu naiwna.

W Bibliotece szybko znalazły książki o które prosiła je Lily. Marry natomiast wyszukała dla siebie jakieś naprawdę kiepskie romansidło. W tym momencie blondynka przestała się dziwić, dlaczego jej przyjaciółka jest taka naiwna w sprawach miłości.
Gdy weszły do pokoju wspólnego nie było tam żadnego huncwota. Marry stwierdziła, że nie powinna zostawiać rzeczy Syriusza tutaj dlatego skierowała się w stronę ich dormitorium. Gdy przekroczyła próg kwatery głównej huncwotów jej oczom  ukazała ich sypialnia, w niezmiennym chaotycznym stanie. Cała zabałaganiona i kolorowa. Pierwsze łóżko było niedbale pościelone walało się na nim kilka pergaminów i części które zapewne używane były do klejenia modeli. Natomiast posklejane już modele  przyczepiane były do ściany nad łóżkiem. Ta cześć pokoju należała do Petera, uwielbiającego majsterkować. Następne łóżko było idealnie pościelone, rzeczy na szafce były dokładnie poukładane, a po podłodze nie walał się nawet kurz. Taaak, ten nasz pedantyczny lunatyk, zaśmiała się Marry. Łóżko po prawej pełne było pogniecionych ubrań, które walały się także po podłodze. Tak po prawdzie to po podłodze walało się naprawdę wszystko co tylko mogło się zaliczyć do męskich rzeczy, tak jakby nie istniało coś takiego jak szafy. Plakaty zawodników Quidditch'a, zdobiły jego ścianę. Na szafce leżał otwarty magazyn o tej samej tematyce i zdjęcie jej przyjaciółki zrobione w pierwszej klasie. Muszę powiedzieć Lily by częściej robiła sobie warkoczyki, zamyśliła się.
Ostatnie łóżko było równie zabałaganione jak poprzednie. Dziewczyna zaróżowiła się delikatnie gdy spostrzegła plakaty mogolskich modelek poprzyczepiane do ściany. Niektóre z nich były bardzo skąpo ubrane. Podeszła do jego łóżka i delikatnie oparła jego torbę o nóżkę. Już chciała wracać, jednak uległa pokusie. Wzięła w dłonie jego poduszkę i wtuliła w nią twarz. Pachniała nim. Tak strasznie nim pachniała. Na moment zakręciło jej się lekko w głowie. Miała świadomość, że to co teraz robi jest niesamowicie głupie, jednak uśmiech jaki malował się na jej twarzy świadczył o tym, że w najmniejszym stopniu tego nie żałuje. Po chwili zorientowała się, że jednak przesadza. Odłożyła szybko poduszkę starając się by nikt nic nie zauważył i szybko wycofała się z dormitorium chłopaków. Jakie to śmieszne,pomyślała schodząc po schodach. Niby człowiek jest coraz starszy, a i tak ciągle zachowuje się jak dziecko.

* * * 

- Nooo, skończone - odetchnął Potter przeciągając zesztywniałe plecy. 
- Cieszy mnie to niezmiernie - powiedziała z przekąsem odrywając się od książki. - Dziękuje - dodała gdy chłopak podał jej pergamin.
Dziewczyna musiała przyznać, że bardzo się postarał. Znała jego pismo i widziała, że czasem miał problemy z rozczytaniem samego siebie. Natomiast na pergaminie wszystko zapisane było całkiem czytelnie.
- Wiesz Liluś - zaczął niepewnie James - nie chciałabyś wpaść dzisiaj na małą imprezę do pokoju życzeń? Błagam nie daj się prosić - kontynuował szybko widząc jej nieprzychylny wyraz twarzy - Będziemy tylko my, nikt więcej, żadnej większej imprezy, a do tego nie opiliśmy przecież jeszcze naszego zwycięstwa, z którego przecież i Ty jesteś zadowolona.
- Zapomnij Potter - powiedziała zbierając swoje rzeczy - mam o wiele ciekawsze zajęcia niż picie z wami.

* * *

- O, Ruda, co Ty tutaj robisz - zaśmiał się Syriusz gdy Panna Evans i jej dwie przyjaciółki przekroczyły próg pokoju życzeń - nie wierze, żebyś przyszła tutaj z własnej woli.
Uśmiech znikł z jego twarzy, gdy ta spiorunowała go spojrzeniem.

* * *

- Lily, proszę, proszę, proszę - jęczała Marry błagalnym tonem.
Był już wieczór, dziewczyny siedziały w swoim dormitorium, jednak nie było w nim teraz sposobności do odpoczynku.
- Ile razy mam Ci powtarzać, że nie mam zamiaru spędzać z nimi więcej czasu niż to koniecznie - powiedziała Lily znudzona już paplaniną przyjaciółki.
- Błagam Cie, przecież wiesz, że bez Ciebie nie pójdziemy - Czarnowłosa nie dawała za wygraną.
- No to nie pójdziemy wcale, problem rozwiązany - stwierdziła wracając do książki. 
- Jak możesz być taka? Przecież oni nie są najgorszym towarzystwem - Marry była na Lilkę naprawdę zła.
- Tak się cieszyła gdy dowiedziała się, że Huncwoci zaprosili je, właśnie je. Miała niepowtarzalną okazje pobawić się trochę w towarzystwie Syriusza, bez jego natrętnych fanek. Świadomość, że będzie musiała zrezygnować tej przyjemności tylko dlatego, że jej przyjaciółce nie w smak spędzić tylko trochę więcej czasu z Potterem bolała ją.
- No widzisz, dla mnie są.
- Ehhh... Lily, powiedz mi czemu to Ty nie możesz się czasem dla nas poświęcić? - Tym razem to Zuu włączyła się do rozmowy - Chodź Marry, skoro Lily chce spędzić ten wieczór z książką zamiast z nami nie możemy jej zatrzymywać - dodała idąc w stronę drzwi.
Zdezorientowana dziewczyna popatrzyła się wpierw na Zuu potem na Lily, opuściła głowę i podążyła za Blondynką.
- Uparte... - syknęła do siebie Ruda i odłożyła książkę na półkę - zaczekajcie na mnie - zawołała za dziewczynami schodzącymi po schodach.

* * *

- Za młodzieńcze lata - krzyknął radośnie Syriusz wznosząc do góry swój kufel z kremowym piwem, które jak zawsze załatwił James. 
Wszyscy zgodnie wznieśli swoje kufle, wtórując mu. 
- Kto by uwierzył, że to ostatni rok. Pamiętam jakby to było wczoraj gdy wsiadałem po raz pierwszy do pociągu, nie wiedząc co mnie czeka – rozmarzył się Peter wycierając piane pod nosem.
- Cóż, tego się nie zapomina – stwierdziła Zuu z uśmiechem.
- Wtedy przynajmniej mogliśmy się czuć bezpieczni – dodała Marry z krzywym uśmiechem.
- Kolejne złe wiadomości? - Spytała Lily.
- Kolejne – parsknął Remus – z każdej strony dochodzą coraz to nowsze wiadomości o ich poczynaniach. Stają się coraz bardziej zuchwali.
- Marudzicie, przed nami jeszcze jeden wspaniały rok, musimy go jak najlepiej wykorzystać – powiedział James z niepewnym uśmiechem chcąc rozładować napięcie.
- Chyba wiem co masz na myśli, Rogaczu – Łapa zrozumiał o co chodzi i uśmiechnął się szeroko.
- Chłopaki, czy wy naprawdę nigdy z tego wyrośniecie – westchnęła zrezygnowana Lily.
- Oj Ruda, przecież mieliśmy przerwę przez całe wakacje, Flich na pewno się za nami stęsknił – zaśmiał się Syriusz – należy mu się trochę rozrywki.
Może gdyby nie alkohol we krwi. Może gdyby nie to, że chciała udowodnić, że potrafi się dobrze bawić. Może gdyby nie jej naturalna tęsknota do przygody. Może gdyby woźny nie zalazł jej za skórę już dawno temu, dziewczyna stanowczo zabroniłaby jakichkolwiek wybryków. Może.
- To co planujecie? – Spytała z zadziornym uśmieszkiem.

* * *

- Pamiętajcie dziewczyny jak tylko rzucamy łajnobombę i jak tylko Flich wyjdzie uciekamy, rozumiecie – przypominał Lupin.
- Lunatyku, powtarzasz nam to już dziesiąty raz – poirytowała się Marry, trzymając się posągu za którym się chowali.
- Tak, ale...
- Ciii... Syriusz zaraz będzie rzucał – Uciszyła ich Zuu.
Przez chwilę na korytarzu panowała idealna cisza, przeciął ją świst a potem huk towarzyszący wybuchu łajnobomby. Idealnie trafiając w dębowe drzwi. Momentalnie udało się za nich usłyszeć donośny wrzask.

Flich z wściekłością otworzył drzwi, jego oczom ukazała się wielka winorośl układająca się w napis:
Chcesz być strasznie groźny?
Bądź jak nasz woźny.”
- W nogi – szepnął James, nikt nawet nie myślał by protestować.
- Wy bezużytecznie szczeniaki – wrzeszczał czerwieniąc się – niech no ja was tylko dorwę.
Zaczął biec w stronę schodów, przy okazji wdeptując w pozostałości po łajnobombie. Biedaczek nie wiedział, że psotnicy uciekli w przeciwnym kierunku.

* * *

- Hahahahahaha... Widzieliście jego minę – Syriusz nie mógł opanować śmiechu – akcja pierwsza klasa.
- Dokładnie Łapcio – wyszczerzył się James – nie wyszliśmy z wprawy.
- A niby człowiek z wiekiem powinien poważnieć – zakpiła Lily ze słodkim uśmiechem.
- My i poważni? - spytał Syriusz nie starając się nawet kryć rozbawienia – Ruda, proszę Cię.
Bieg mimo że krótki okazał się na tyle męczący, że resztę drogi do wieży gryfonów przemaszerowali spokojnie. Starając się przestrzegać ciszy nocnej rozmawiali szeptem. Jedynie Peter lub Syriusz co chwila wybuchali niepohamowanym śmiechem. Dlatego Remus przezornie miał wyciągniętą mapę i dokładnie sprawdzał czy droga przed nimi nie roi się od szlabanów i ujemnych punktów dla Gryffindoru. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że w ich grupie był perfekt i perfekt naczelny, piękny przykład dla innych, naprawdę piękny.
- Dobranoc Liluś, słodkich snów skarbie – powiedział James z uśmiechem gdy oboje byli już na schodach do swoich dormitoriów.
- Ehhhhh... jeśli jestem Twoim skarbem, to wywieź mnie gdzieś daleko w las i zakop, bym już nigdy nie musiała słuchać jak nazywasz mnie „Liluś” - powiedziała znudzona, nie zatrzymując się.
- Zakopać byłoby szkoda, ale nad wywiezieniem w las się zastanowię – rozbawił się James.
Dziewczyna zatrzymała się i patrząc w jego stronę przewróciła oczami. Chłopak wysłał jej jedynie całusa i zniknął za drzwiami.


- I jak, nie było tak źle, prawda? - Spytała się Zuu.
- Nie było – odpowiedziała cicho Lily siedząc na łóżku i powoli pozbywając się garderoby.
- No widzisz? I na co był ten cały początkowy sprzeciw... - powiedziała Marry z lekkim wyrzutem w głosie.
Lily pochyliła jedynie lekko głowę, nie lubiła przyznawać się do błędów.
- Oj no rozchmurz się – czarnowłosa usiadła koło przyjaciółki widząc jej reakcje – zdążyłyśmy już przywyknąć do Twojego ślepego uparcia, w końcu za to Cie kochamy.
- Ale co jak co, kolejnym razem po prostu pamiętaj, że my wiemy lepiej – dodała Zuu z uśmiechem.

* * *

Od samego rana ten dzień nie podobał się Lilce. Mieli same ciężkie teoretyczne lekcje i nawet ją zdążyła rozboleć ręka od ilości notatek jakie musiała zrobić. To jeszcze teraz zamiast odpocząć podczas obiadu musiała iść do profesor McGonagal, gdyż ta pilnie ją wzywała. Powoli miała dość swojej jakże zaszczytnej funkcji. Mimo że bycie prefektem naczelnym przynosiło jej sporo dumy, biorąc pod uwagę fakt, że była pierwszym nieczystej krwi. To jednak nawał obowiązków jaki przybył jej z tego tytułu był czasem nie do zniesienia.
Zapukała trzy razy, słysząc ciche 'wejść' nacisnęła pięknie zdobioną klamkę i popchnęła ciężkie drzwi. Za biurkiem siedziała pani profesor zawzięcie coś pisząc, jednak na jej widok odłożyła pióro. Obok niej stał nie kto inny jak Pan Potter we własnej osobie, jak zwykle szczerzący się do niej głupkowato. Znowu on, pomyślała zrezygnowana, to nie wróży nic dobrego, czy ja się nigdy od niego nie uwolnię?
- Dziękuje za przyjście – zaczęła pani profesor.
Dziewczyna chciała spytać, czy miała jakieś inne wyjście, ale ugryzła się w język kiwając jedynie głową.
- Tym razem potrzebuje Ciebie Lily do oznakowania naszych obrazów magiczną pieczęcią, jak wiesz jest ich mnóstwo, dlatego konserwatorom, którzy odwiedzają by się nimi zajmować, ciężko się czasem połapać. Dlatego też pan Dyrektor dał mi ten o to instrument – tu wskazała na dziwnie wyglądające urządzenie, pokaźnych rozmiarów, leżące na stoliku obok – który ma je oznakować a potem pomóc w szybkiej lokalizacji. Zadanie nie jest trudne, wystarczy tylko nakierować tę wypustkę na obraz i stuknąć różdżką. Jednak ze względu na wielkość tego urządzenia stwierdziłam, że pan Potter będzie Ci pomagał w ramach swojego szlabanu który ma u mnie do odpracowania. Wzięłam też pod uwagę fakt, że jego... - tu długo szukała odpowiedniego słowa – niezwykle dobra znajomość zamku, może Ci się przydać. Czy wszystko jasne?
- Oczywiście Pani Profesor – odpowiedziała Lily bez cienia entuzjazmu.
- To świetnie, panie Potter, proszę po lekcjach przyjść do mnie po sprzęt i zacząć będzie mogli od razu. Jeśli nie macie żadnych pytań to żegnam, mam sporo papierkowej roboty, do widzenia.
- Do widzenia pani Profesor – odpowiedzieli oboje i wyszli z gabinetu.


- Nie patrz tak na mnie – pisnął James widząc morderczy wzrok ukochanej – Nie miałem z tym nic wspólnego.
- Jakoś tak bardzo mało chce mi się w to wierzyć – stwierdziła odwracając się i zaczynając kierować się w stronę wielkiej sali, by zdążyć na koniec obiadu.
- Naprawdę, myślałem, że znowu dostanę jakiś koszmarny szlaban – zarzekał zrównując z nią swój krok.
- No cóż – westchnęła dziewczyna – trzeba przyznać, że szlaban Ci się wyjątkowo dobry trafił, prawda?
- Najlepszy – odpowiedział z uśmiechem przeczesując włosy.
- Chodź tędy – przerwał ciszę James pociągając dziewczynę za rękaw, sprawiając, że lekko straciła równowagę.
- Mówiłam Ci z milion razy, że nie lubię jak się mną szarpie, prawda? - spytała ze złością, wyrywając mu się.
- Ale chyba chodzić głodna przez cały dzień też nie lubisz prawda? - powiedział łagodnie, nie zrażając się jej tonem, w końcu przez tyle lat zdążył się przyzwyczaić – Tędy będzie dwa razy krócej.
Dziewczyna nie powiedziała już nic więcej, jednak podążyła za chłopakiem.

środa, 30 maja 2012

Część V "Bo czasem trzeba wziąć sprawy we własne ręce"


Oto przed wami kolejna cześć mojego opowiadania. Dedykuje ją SkinnyAngel dla której stało się one małym uzależnieniem, z czego się osobiście bardzo cieszę. I z radością mogę zapewnić Cie, że jeszcze przez długi czas zamierzam dostarczać Ci kolejne dawki;]
Jak zawsze zachęcam do czytania i komentowania, gdyż to właśnie wasz odzew daje mi motywacje by jak najszybciej naskrobać coś nowego.
Buziaki ;*

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

- Marry co Ty tam piszesz?
Pannę Lily, wchodzącą właśnie do pokoju wspólnego, przywitał zadziwiający wręcz widok, Otóż jej najlepsza przyjaciółka siedziała ze skupieniem nad książkami, bez wątpienia była to praca domowa. Problemu tak by naprawdę nie było, gdyby nie fakt, że czarnowłosa dziewoja od prac domowych stroniła jak tylko mogła i najczęściej błagała Lily o udostępnienie jej swoich wypocin.
Hmmm, zamyśliła się rudowłosa, chyba od razu powinnam z nią iść do skrzydła szpitalnego, to wygląda na poważną sprawę.
- Ooo, Lily – dziewczyna podniosła znad pergaminu swoje wesołe oczy – Syriusz poprosił mnie o sprawdzeniem jego pracy domowej.
- Sprawdzenie? - Spytała krytycznie patrząc na pusty pergamin – przecież tutaj nic nie ma.
- Ehh, wyszła mu ona dość... kiepsko. Stwierdziłam, że już lepiej będzie napisać ją od nowa.
- Naprawdę dałaś mu się tak wrobić? - Lily nie kryła rozbawienia.
- On tak ładnie poprosił – odpowiedziała zawstydzona Marry – a do tego mówił, że mają coś bardzo ważnego do zrobienia.
- Taaaaaak... Oni zawsze mają coś ważnego do zrobienia – stwierdziła z przekąsem.

***

- Uważaj jak chodzisz!
- Łapa, przymkniesz się w końcu? - szepnął nerwowo James szczelnie zakrywając ich peleryną niewidką.
Skradali się korytarzami Hogwartu. Jeden starał się okryć ich peleryną, drugi zaciekle przeszukiwał mapę. Szło im to strasznie niezdarnie, ponieważ oboje należeli do osób raczej wysokich, a do tego zupełnie nie potrafili zgrać swoich kroków.
- Cicho bądź zaraz się z nim zrównamy – syknął Syriusz wytężając wzrok nad mapą Huncwotów.
Mieli wielkie szczęście. Profesor Hitch miał właśnie dyżur na holu na 3 piętrze. Z skwaszoną miną przyglądał się uczniom. Widać było że tylko szuka pretekstu by poznęcać się nad kimś. Nie szukał długo. Perfidnie, wiedząc że nie poniosą za to żadnej konsekwencji, trójka ślizgonów na jego oczach zaczęła popychać jakiegoś pierwszoroczniaka. Niechybnie nie miał on czystej krwi. Nauczyciel nie reagował przyglądając się temu z uśmieszkiem.
Syriusza przeszedł dreszcz, twarz Jamesa choć nadal niebrzydka była zła, bardzo zła. Pozostał jednak w miejscu, nie rozluźniając mięśni.

Łapa w porę zauważył zaciętą minę Jamesa i pięści które zaciskały się coraz mocniej. Widać było, że nie może się temu bezczynnie przyglądać. Prawdę powiedziawszy w Syriuszu także wszystko się gotowało. Nienawidził on rasistowskich podziałów równie mocno co jego przyjaciel. Jednak wiedział, że nie mogą teraz zareagować.
- Nie ruszaj się – szepnął do niego łapiąc go za ramię – chcesz się pozbyć źródła problemu czy nie.

Wiara w ludzi Łapy odnowiła się w momencie gdy na pomoc biednemu chłopakowi nadszedł perfekt puchonów. Black znał go z widzenia. Wydawał się człowiekiem bardzo sumiennym, jednak niezbyt przejmującym się nikim innym poza sobą. Cóż, pozory mylą, pomyślał.
Perfekt pozbawił napastników róźdzek, po czym bez ogródek zaczął krzyczeć na profesora za brak reakcji, ten oburzony jego tonem, stracił panowanie nad sobą i przez ponad 10 min krzyczał na niego za brak kultury, a potem zaczął swój wykład mówiący, że nie zamierza pomagać szlamą i że sam popiera takie działania, bo szlamy nie mają prawa uczyć się magii.
- Bingo – szepnął Syriusz.

***

- Szybko wam poszło – stwierdził Remus przesłuchując nagranie.
- Ja naprawdę nadal nie mogę pojąć jak on się tu znalazł – powiedział ciągle zły James.
- A czy to nie oczywiste? - spytał Peter cieszący się z faktu, że jego urządzenie zdało egzamin. - Przecież jego poglądy bez wątpienia świadczą o poparciu dla czarnego pana. Nie byłoby wielkim zdziwieniem gdyby był tutaj wysłany jako szpieg.
- Bardzo prawdopodobne jest, że masz racje – stwierdził ze smutkiem Lunatyk.

***

Ehhh... Nie wiedziałam że obowiązki prefekta naczelnego będą aż tak meczące, pomyślała Lily. Muszę chodzić w tę i z powrotem, ciągle coś załatwiać, kiedy ja znajdę czas na naukę? A co jeśli będę musiała iść po coś do profesora Hitch'a? Nie ma nawet opcji...
Lily była co najmniej nie w humorze. W dormitorium czekały na nią same książki i wypracowania, a ona biegała po zamku na polecenie profesor McGonagall. Musiała zebrać pozwolenia na wycieczki do Hogsmeade. Jakby nie mogli wysłać sobie sów!
Wolno przemierzała korytarz, nie miała zamiaru się nigdzie spieszyć. Zresztą była na to zbyt zmęczona. W pewnym momencie zobaczyła Jamesa Pottera w własnej osobie. Co najdziwniejsze był sam. Opierał się o ścianę i czytał jakiś skrawek pergaminu. Dziewczyna przypomniała sobie jak ostatnio nakrzyczała na niego i zrobiło jej się strasznie głupio. Bo gdy już się uspokoiła zrozumiała, że postąpiła wobec niego bardzo niesprawiedliwie. Poczuła nagłą chęć by go przeprosić.
Podeszła do niego powoli. Trochę nieśmiało.
- James – powiedziała cicho i łagodnie.
Chłopak ocknął się z zamyśleń i zdziwiony podniósł oczy znad pergaminu.
- Lily – jego zdziwienie okazało się jeszcze większe gdy zobaczył kogo ma przed sobą, wyprostował się, a uśmiech momentalnie wpełznął na jego usta – co Ty tutaj robisz?
- Ja... - zaczęła Ruda nie bardzo wiedząc jak ułożyć słowa. Świdrujące oczy chłopaka zbijały ją z tropu, a do tego gdy już się wyprostował był od niej o ponad głowę wyższy przez co czuła się dziwnie stojąc tak blisko niego. - Ostatnio potraktowałam Ciebie bardzo niesprawiedliwie, chciałam Cie przeprosić – wydusiła z siebie w końcu lekko się rumieniąc.
Gdy już do Rogacza doszedł sens jej słów jego uśmiech zrobił się jeszcze większy, a z oczy stały się bardzo łagodne. Odruchowo przeczesał ręką swoje gęste czarne włosy.
- To ja przepraszam, nie powinienem się tak zachować, muszę przyznać...
Lily nie było dane dowiedzieć się do czego chciał się przyznać James, ponieważ między nich wepchnęły się dwie piątoklasistki.
- Ahh... James Potter, wszędzie Cie szukałyśmy – zaczęły trajkotać, jak dla Lily miały zdecydowanie za mocny makijaż i zbyt odkryty dekolt.
- Tak bardzo chciałybyśmy od Ciebie autograf...
Ich piskliwy chichot dzwonił w uszach Lily. Nie miała pojęcia dlaczego te dziewczyny, aż tak ją drażniły. Jamesowi jednak chyba nie przeszkadzały, bo przybrał swój niezawodny uśmiech podrywacza i zaczął z nimi żartować gdzie to mógłby się im podpisać. O nieskończonej rozmowie z Rudą zdawał się zapomnieć.
Trzeci raz, pomyślała Lily z oburzeniem, trzeci raz przeczesał sobie włosy w ciągu jednej minuty. Poczuła się nagle bardzo zła, nie lubiła gdy się ją zupełnie ignorowano, a do tego przed chwilą wydawało jej się, ze jedna z dziewczyn posłała jej wyjątkowo jadowity grymas mający być zapewne uśmiechem pełnym wyższości.
Spojrzała jeszcze raz na Jamesa, westchnęła głośno i odwróciła się na pięcie. Gdy chłopak zorientował się w czynach jego ukochanej była już od niego dobre dziesięć metrów.
- Lily zaczekaj – zawołał za nią, ona jednak nie zareagowała.
Jaka ona jest zgrabna, stąpa tak delikatnie, prawie jakby tańczyła, zupełnie niczym łania. Pasowalibyśmy do siebie, pomyślał Rogacz uśmiechając się pod nosem.

***

- Jak ja nie lubię poranków – powiedziała do siebie Zuzzane gdy razem z dziewczynami szły do wielkiej sali na śniadanie.
Przetarła zaspane, niebieskie oczy i poprawiła blond grzywkę nachalnie spadającą na twarz. Miała lekko skwaszoną minę bo zupełnie się nie wyspała. A do tego nadchodzący dzień nie zapowiadał się za dobrze. Pierwszą lekcją była obrona przed czarną magią co samo w sobie zwiastowało katastrofę. Zuu nie lubiła katastrof, zakłócały jej spokój, który był przecież niezbędny podczas jej niezliczonych podróży do krainy marzeń. Jednak była to w stanie przetrwać, w końcu jej przyjaciółka jej potrzebowała. Trzeba było przyznać, że mało było rzeczy którymi blondynka mocno by się przejmowała. Zwykle pozwalała po prostu czasowi płynąc, nie wiedziała czego chce od świata, a większość problemów strasznie ją nudziła. Potrafiła być też bardzo bezwzględna i przez jej szczerość okrutna. Jednak za przyjaciół oddała by życie, lojalność była dla niej priorytetem. Patrzyła na nich swoimi przenikliwie niebieskimi oczami, które dla ludzi jej bliskich potrafiły być nadzwyczaj łagodne.
Usiadła koło Marry, naprzeciwko niej siedział Remus. Spojrzała na niego ukradkiem, on jednak wyłapał to spojrzenie i uśmiechnął się do niej. Nieco speszona odwzajemniła uśmiech. Wielka sala powoli zapełniała się uczniami. Leniwą atmosferę dało się wyczuć w powietrzu. Gdy półmiski zapełniły się jedzeniem wszyscy zabrali się za jedzenie. Dziewczyna przyjrzała się swoim towarzyszą. Lilka jak zwykle teatralnie ukazywała swojego focha na Jamesa. Jednak tym razem Zu stwierdziła, że foch był uzasadniony. Marry rozmawiała z Jamesem, Peterem i Remusem, co chwila wybuchając śmiechem. Natomiast Syriusz z tajemniczym uśmiechem co chwila spoglądał na lufcik z którego przylatywała sowia poczta. Oni znowu coś knują, pomyślała.
Na potwierdzenie swoich myśli nie musiała długo czekać. Błogi spokoj przerwały nadlatujace sowy ze swoimi listami i pakunkami. Przed jej nosem wylądował najnowszy numer proroka codziennego. Sowy odleciały. Jednak cisza nie potrwała długo. Zuu nie zdarzyła nawet przeczytać tytułu pierwszej strony gdy w całej sali rozległ się przeciągły trzask, a potem nie wiadomo skąd uczniowie usłyszeli podniesiony głos. Nikt nie musiał się długo zastanawiać do kogo należy
O ściany głuchym echem odbijał się głos ich ukochanego profesora od obrony przed czarną magią. Wszyscy z kamiennymi twarzami wsłuchiwali się w jego wiązankę na temat czystości krwi i konieczności oczyszczenia szkoły ze szlam.
Twarz profesora Hitcha wpierw bardzo blada teraz przybrała kolor purpury
- Każcie to natychmiast wyłączyć – wykrzyczał z obudzeniem.
Dyrektor z ociąganiem machnął różdżką, w sali zapanowała głucha cisza.
- Nie pozwalam na takie traktowanie – wrzasnął podnosząc się z miejsca.
Szybkim i nerwowym krokiem opuścił wielką sale. Zuu dopiero teraz doczytała tytuł gazety „Skandal w Hogwarcie, nauczyciel dyskryminuje uczniów, związek ochrony praw czarodziei żąda jego natychmiastowej dymisji”.
Cisze przerwały gromkie oklaski, którymi uczniowie postanowili nagrodzić sprawce całego zamieszania. Jedynie ślizgoni wyłączyli się z wiwatów. Najgłośniej klaskali Huncwoci, chcąc oczyścić się z podejrzeń.
Nie, pomyślała dziewczyna, wcale nie widać jak uśmiechacie się z tryumfem i satysfakcją, wcale.
Zuzzane spojrzała na Rudą, jej oczy stały się nagle bardzo wesołe, patrzyła nimi na Jamesa. On też na nią spojrzał. Wśród hałasu jej usta ułożyły się w słowo „dziękuje”. Na co Rogacz skłonił teatralnie głową.
Profesor McGonagall przywołała do siebie Lily uchem ręki. Gdy ta wróciła z uśmiechem poinformowała gryfonów, że przez najbliższe dwa tygodnie są zwolnieni z zajęć obrony przed czarną magią.
Wszyscy wdali się w wesołą rozmowę zastanawiając się, co będą robić z dzisiejszą wolną godziną. Zuzzane poczuła dziwne mrowienie w karku, zupełnie jakby ktoś ją obserwował. Podniosła wzrok znad talerza i napotkała nieco nachalne spojrzenie Remusa.
- Czy zechciałabyś skorzystać ze mną z tej wolnej godziny i przespacerować się po błoniach? - spytał bezpośrednio.
Niewiele myśląc zgodziła się.

***

Uspokój się, pomyślała gorączkowo Zuu, przecież to tylko spacer. Już wiele razy byłaś z nim na takim spacerze. Pochodzimy sobie, pogadamy o mało ważnych rzeczach i miło spędzimy czas. Przecież dobrze wiem, że nie mam na co liczyć. A nawet jeśli to nie powinnam na nic pozwalać. Tym razem nie powinnam pozwolić zdarzeniom tak po prostu płynąć. Spojrzała na niego dyskretnie, szli ramie w ramię a więc musiała lekko zadrzeć głowę. Zawsze ma taki spokojny wyraz twarzy, stwierdziła. I ten delikatny uśmiech. On naprawdę musi być już dojrzały i poukładany. Ciekawe czy umiałby się mną zająć? Czy byłby dla mnie podporą. Czy umiałby trzymać mnie w ryzach i panować nade mną? On jest naprawdę dobrym mężczyzną, silnym i rozważnym. Ehhh... zapomnij. Dobrze wiem, że nie mogę się teraz pakować w nic takiego. Nie mogę sobie pozwolić by znowu pomylić uczucie z zauroczeniem. Nie mogę po raz kolejny kogoś zranić. Ahh... chyba ostatnio stałam się zbyt apatyczna.
Prawda była taka, że mimo swojego młodego wieku blondynka miała już za sobą sporo związków. Jednak żaden nie okazał się tym czego szukała, żaden nie był tym wyśnionym. Jej problem polegał na tym, że zawsze bez zastanowienia lokowała swoje uczucia. Co zawsze wiązało się z rozczarowaniem.
- Czemu się tak denerwujesz? - spytała nagle przerywając ciszę.
- Zuu... prosiłem Cie byś tego nie robiła - odpowiedział Remus czerwieniąc się lekko.
- Przepraszam, ale przecież mówiłam Ci, że Twoich myśli i tak nie rozczytam.
To był jej kolejny problem. Po matce odziedziczyła dość nietypową i frasobliwą zdolność. Umiała bezbłędnie odczytywać uczucia osób znajdujących się w jej otoczeniu. Było to przydatne jedynie ze względu na to, że wiedziała dokładnie kiedy ktoś chce ją skrzywdzić lub źle jej życzy. W wszystkich innych przypadkach była to bardzo męcząca umiejętność. Szczególnie w miłości. Nie było dobre to, że uczucia jej partnerów miała jak na dłoni, nic nie mogło jej zaskoczyć.
Zaczęli rozmawiać o mało ważnych rzeczach. W większości mówił Remus. Narzekał na nieziemskie pomysły reszty Huncwotów, a także opowiadał o innych bieżących wydarzeniach. Dziewczyna słuchała go uważnie, lubiła wsłuchiwać się w tembr jego głosu, dlatego nawet nie myślała by mu przerywać. Słuchała go uważnie jak wielu chłopaków przed nim.
No ale Remus jest inny, przyznała. Rzadko mogę odgadnąć jego prawdziwe uczucia. Tak jakby ukrywał je nie tylko przed światem ale i samym sobą. Tak, ciągnie mnie do niego. Ciągnie jak cholera. Ten sposób w jaki wszystko najpierw stara się przemyśleć i kalkulować. To jak zawsze stara się być we wszystkim perfekcyjny. I sposób w jaki się uśmiecha gdy chce coś komuś wytłumaczyć. Ale ciągle boje się takich myśli. Mało to już razy po chwili ludzie z którymi się wiązałam wydawali mi się tacy nijacy gdy poznałam wszystkie ich zamiary? Nie... nie mogę więcej ufać moim uczuciom...

czwartek, 24 maja 2012

Część IV "zdradliwa duma cz.2"

Witam was kochani. Jak widać jednak nie porzuciłam bloga. Potrzebowałam po prostu małą przerwę na zaczerpnięcie weny. Obiecuje, że mam jej teraz pełno i nie powtórzę już takiej przerwy.
UWAGA zmieniłam delikatnie treść poprzednich notek. Stało się tak dlatego, że jak celnie zauważyliście postacie są strasznie bez wyrazu. Dziękuję wam strasznie za radę i czekam na kolejne propozycje jak jeszcze ulepszyć te opowiadanie. Będę też wdzięczna jeśli napiszecie mi, czy w tej notce próba rozbudowania postaci wyszła pozytywnie. W ramach przeprosin przedstawiam wam notkę słusznej długości. I jak zawsze zapraszam do komentowania. Buziaki 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *



- Musimy obmyślać pan działania – powiedział w końcu Remus starając się zakończyć bezsensowną dyskusje reszty huncwotów która przeciągała się już za długo.
Rozsiedli się w pokoju wspólnym i od dobrych dziesięciu minut prowadzili bezsensowną dyskusje, która do niczego nie prowadziła. Miała tylko na celu wyrzucenie wszystkich niegodziwości profesora Hitch'a a także wymyślenie dla niego najbardziej niestworzonych kar jakie mogły im tylko przyjść na myśl. Remus uśmiechnął się pod nosem. Oni zawsze tacy byli, uwielbiali rozprawiać o wszystkim co się wokół nich działo. Szczególnie James uwielbiał gdy się go słuchało, lub podziwiało. Syriusz natomiast dbał najbardziej o podziw płci przeciwnej. Czuł się dumny wiedząc, że wzbudza aż takie poruszenie idąc korytarzem. Peter poniekąd od nich odstawał. Nie chlubił się w sławie lub podbojach. Cieszył się po prostu z posiadania prawdziwych przyjaciół, którzy są wstanie poświęcić się dla niego. W zamian za to, starał się pomagać im we wszystkich planach i przedsięwzięciach. Zresztą lubił w nich uczestniczyć, mimo że czasem musiał przełamywać swój strach, to jednak cieszył się że ma okazje pracować nad sobą. Remus uwielbiał ich wszystkich, a do tego czuł do nich prawdziwy szacunek i wdzięczność. Wdzięczność za poświęcenie jakie dla niego czynią. Bo to właśnie on jeden z najlepszych uczniów w szkole, spokojny i utalentowany miał swój mroczny sekret, który był znany tylko garstce. Jego przyjaciele poznali go, ale nie odwrócili się od niego, nie przestraszyli. A mogliby się przestraszyć.Ale nie zrobili tego, pomyślał, prawdziwi przyjaciele są cenniejsi niż wszystko inne.
- Tak w ogóle to dziwie się, że Dumbledore pozwolił zatrudnić kogoś takiego jak on – stwierdził Peter.
- Dokładnie! To do niego musimy się wybrać w pierwszej kolejności – rzekł entuzjastycznie Syriusz.
- Postanowione – przytaknął Remus.
Chłopcy szli powoli korytarzami, Znali drogę do gabinetu dyrektora na pamięć. Stanęli przed tajemniczą rzeźbą.
- Kwaśne landrynki – zawołali chórem.
Rzeźba zaczęła się obracać ukazując schody prowadzące do gabinetu.
- Kogo ja widzę – dyrektor przyjrzał im się uważnie. - Dawno nie zdarzyło się, byście odwiedzili mnie z własnej woli – zaśmiał się dobrotliwie, - Usiądźcie.
- Huncwoci rozgościli się jak u siebie.
- Domyślam się w jakiej sprawie tu do mnie przychodzicie.
- Panie profesorze to było jawne dyskryminowanie – zaczął Remus.
- Jak w ogolę można było pozwolić na zatrudnienie takiego nauczyciela? - Dodał Syriusz.
- Niestety chłopcy, było to polecenie ministerstwa, ma on bardzo wpływowych przyjaciół...
- Ale przecież musimy coś z tym zrobić – wtrącił się wojowniczo James.
- Drogi Jamesie pamiętaj, ze nie możemy zrobić nic bez dowodów - dyrektor uśmiechnął się znacząco.
Chłopak wstał nagle z tajemniczym uśmiechem na twarzy, szybko zabrał swoją torbę i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, Reszta huncwotów ogłupiała, jednak poszła jego śladem.
- Tylko pamiętajcie, że nie mogę tolerować złego zachowania i łamania regulaminu szkoły – mrugnął do nich na pożegnanie.

***

- Jak powiedział Dumbledore bez dowodów nic nie zrobimy.
- Najlepiej gdyby doszły one do samego ministerstwa.
- Peter, pamiętasz jak mówiłeś nam o tym śmiesznym urządzeniu do rejestrowania dzwięku?
- Chyba wiem co masz na myśli.
- Do biblioteki marsz – Zarządził Remus.

Szybko rozdzielili dla siebie zadania, każdy szukał innych informacji niezbędnych do zrealizowania ich kolejnego szalonego pomysłu. Gdy każdy między regałami znalazł pokaźną ilość opasłych książek zajęli swój ulubiony stolik ulokowany w najcichszej części biblioteki. Oczywiście ważnym powodem dla którego siadali zawsze tutaj był także fakt, że dobrze stąd było widać miejsce które najczęściej wybierała Lily. James uśmiechnął się pod nosem. Ile to ja nawyków nabrałem tylko z jej powodu, pomyślał.
Wszyscy rozsiedli się wygodnie i sumiennie zatopili w lekturze. Po chwili słychać było tylko ich leniwe oddechy i szelest przerzucanych stron.
Po godzinie na całym stole walały się pergaminy chaotycznie zapisane przeróżnymi informacjami
- Znalazłem – powiedział podekscytowany Peter – tym zaklęciem będziemy mogli w pełni zarejestrować głos, tak by niepodważalnie można było stwierdzić do kogo należy.
- Ahhh... Jakie to Twoje hobby bywa czasem przydatne – zaśmiał się Syriusz rozprostowując zesztywniałe nogi.
Pasja Petera była dość dziwna. Uwielbiał majsterkować przy przeróżnych urządzeniach i wihajstrach badając ich magiczne zdolności, a także próbując dodać nowe. Pokochał to, gdy pewnego razu chcąc dostać się do pokoju życzeń trafili na ogromną sale zawierającą tysiące sprzętów. Niektóre z nich były zwykłymi przedmiotami codziennego użytku, jednak inne widzieli po raz pierwszy w życiu nie mając pojęcia do czego mogłyby służyć. Peter chciał się dowiedzieć i tak oto zaczął studiować książki dotyczące napełniania urządzeń magią a także zaczął testować te z pokoju życzeń. Jako że czasem robił to bardzo nierozważnie, chłopaki już nie raz musieli pomóc mu dostać się do skrzydła szpitalnego z najdziwniejszymi dolegliwościami.
Gdy skończyli notować i porządkować wszystkie pergaminy Remus jednym zaklęciem spakował wszystko do torby. Zgodzili się, że jedynie w pokoju życzeń znajdą warunki do przeprowadzenia ich eksperymentów i dopracowania ich planu.
Jak zwykle to James przeszedł trzy razy wzdłuż ściany w której nagle zmaterializowały się drzwi. Pokój do którego weszli był mały ale przytulny.
- Co ty masz z tymi wisienkami? - spytał Syriusz rozglądając się po pokoju.
- Nieważne Łapcio, nieważne – Rogacz uśmiechnął się głupio.
Nie marnując czasu zabrali się do roboty.
Po całym pokoju latały zaklęcia i przeróżne przedmioty.
- Przestańcie się w końcu wygłupiać – warknął gniewnie Remus znad książki, w której nie mógł znaleźć potrzebnej mu informacji.
- No ale Lunatyczku – sapał Syriusz w przerwie między spazmami śmiechu – to jest takie śmieszne.
Przyłożył do ust dziwny podłużny rulon zwężający się z jednej strony.
- Ohhh... Lily miłości moja – dzięki urządzeniu jego głos wiernie odwzorowywał skomlenie Jamesa – Kiedy w końcu umówisz się ze mną i pozwolisz mi bym zabrał Cię do raju.
- O Ty kanalio mała – wrzasnął Potter robiąc się cały czerwony.
- Zaczął gonić Syriusza po całym pokoju. Ten uciekał śmiejąc się wniebogłosy zwinnie nie dawał się złapać.
- Chłopaki, naprawdę nie mam zamiaru siedzieć nad tym całą noc – powiedział gniewnie Lunatyk piorunując ich wzrokiem.
- Dobrze, już dobrze.
Syriusz zatrzymał się. James wpadł na niego chcąc zwalić go z nóg, ten zachwiał się mocno jednak utrzymał równowagę. Oboje ponownie wybuchnęli śmiechem, jednak potulnie wrócili na swoje miejsca.
- Dobrze wiecie, że nie możemy przedstawić sfałszowanych dowodów. Dumbledore wiedział, że wpadniecie na jakiś głupi pomysł.
- Od początku im mówiłem, że trzeba użyć innego zaklęcia – żachnął zrezygnowany Peter.
- Przecież my się tylko bawimy – bronił się Łapa.
- Tak. Wy zawsze się tylko bawicie – odparł zjadliwie.
- Oj starzejesz się Lunatyku, oj starzejesz – zaśmiał się przyjaźnie Potter co od razu rozluźniło atmosferę.

* * *

- No to wszystko gotowe.
Zadowoleni z siebie patrzyli na małe kwadratowe urządzenie z pozoru nie zdradzające magicznych funkcji. Jednak za jego pomocą można było rejestrować głos z dalekiej odległości i w bardzo dobrej jakości. Do tego było bardzo proste w obsłudze. Wystarczyło kilka prostych zaklęć by w korzystać z niego w pełni.
- No to od jutra trzeba będzie zacząć zbieranie materiałów.
- To akurat będzie najprostsze zadanie
- Peter będziesz na zwiadach, dobra?
- A mam inne wyjście? – zaśmiał się chłopak.
Tak naprawdę to pełniona przez niego funkcja nigdy nie była dla niego ciężarem. Cieszył się, że jego przyjaciele ufają mu na tyle i nie boją się powierzyć mu dość odpowiedzialnego zadania.
- Znając wybuchowość naszego profesorka nie trzeba bedzie długo czekać na ciekawe materiały.
- Tym zajmijmy się już jutro – ziewnął Lunatyk.
- Powolnym krokiem udali się do pokoju wspólnego. Był on już opustoszały zaledwie kilka osób zajmowało miejsca koło kominka rozmawiać sennie. James szukał wzrokiem znajomej czupryny, zrezygnowany pochmurniał.
W dormitorium każdy zajął się swoimi sprawami. Potter nie miał jednak ochoty iść jeszcze spać, Postanowił przebrać się w luźniejsze ubrania i pójść pobiegać przed spaniem, w końcu kondycja była u niego bardzo ważną kwestią.
Gdy przechodził przez portret Grubej Damy zauważył niedaleko Marry idącą z naprzeciwka, była zapatrzona w książkę, zdawała się go nie zauważyć. James uśmiechnął się i bezszelestnie stanął na samym środku korytarza dokładnie na trasie którą miała zaraz przejść. Jak podejrzewał dziewczyna nie kontrolowała co się przed nią dzieje, dlatego wpadła na niego wypuszczając książkę z ręki.
- Ohhh... James. Przepraszam nie zauważyłam Cię – uśmiechnęła się serdecznie.
Z niezauważalną nadzieją w oczach spojrzała ponad jego ramię w głąb korytarza, jednak najwyraźniej był on sam. Równie niezauważalnie nadzieja w oczach znikła.
- Nic się nie stało Marry – odpowiedział na uśmiech schylając się i podając jej książkę. - Transmutacja? Błagam nie mów mi że trzeba coś na jutro umieć.
- Zgadłeś Rogaczu – zaśmiała się biorąc od niego książke.
- W takim razie zapowiada się długa noc.
- Nie przesadzaj, nigdy nie miałeś większych problemów z Transmutacja.
- Niby tak, ale strasznie męczą mnie teoretyczne regułki.
- A kogo nie męcżą? - uśmiechnęła się delikatnie.
- Marry... - zaczął James z ociąganiem. - Lily wróciła już do wieży?
- Tak dość dawno, nie musisz się martwić – spojrzała na niego nieco współczująco.
- A nadal bardzo jest zła?
- Ahh dobrze wiesz, że czasem ciężko z nią rozmawiać.
- Żeby tylko czasem...

***

- Jak ja mam go dość, ten wstrętny, rozpieszczony nadęty bufon, czemu on zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy? – żachnęła się Lily siedząc na kamieniu niedaleko stawu.
Jej przyjaciółki siedziały koło niej uzbrajając się w cierpliwość by ponownie wysłuchać litanii narzekań przyjaciółki.
- Po co on w ogóle się odzywał nie mógł po prostu siedzieć cicho?
- Dobrze wiesz, że on nigdy nie będzie siedział cicho gdy chodzi o Ciebie – odpowiedziała spokojnie Zuu.
- I myśli że co mu to da? Że nagle rzucę się mu do stóp i będę dziękować za wybawienie?
- On chciał Ci tylko pomoc – zaznaczyła Zuu.
- Najbardziej by mi pomógł gdyby w końcu dał mi święty spokój – stwierdziła zła, poprawiając rude kosmyki spadające jej na twarz.
- Lily... znowu przesadzasz – wtrąciła się Marry.
- Ja przesadzam? Ja?... - Głos Lily był coraz głośniejszy i drżał coraz bardziej. - Gdyby nie on prowadziłabym tutaj spokojne życie. Bez bycia na celowniku wszystkich plotek. Bez nazywania mnie szlamą numer jeden przez wszystkich ślizgonow. Bez zaczepek jego zazdrosnych fanek. Bez tego ciągłego wpadania w kłopoty.
Chwilowa cisza zapanowała między
- Naprawdę nic dobrego nie wyniosłaś z przyjaźni z nimi? - spytała z wyrzutem Marry.
Lily nie musiała nadto wysilać pamięci by znaleźć tysiące momentów kiedy dobrze bawiła się w obecności huncwotów, Kiedy uśmiech od ucha do ucha nie schodził jej z twarzy i nie był to wcale uśmiech politowania. Uśmiech... Nagle zdała sobie sprawę że ostatnimi czasy prawie w ogóle się nie uśmiechała. Skąd wzięła się w niej ta zgryźliwość? Czy to frustracja spowodowana faktem, że to już ostatni rok w Hogwarcie? Ze niedługo to wszystko minie, będzie musiała pożegnać się z tymi murami, z tymi ludźmi.
- Masz racje – przyznała po chwili – zaczęłam gnuśnieć.
- Ahhhh... Nie rób takiej smutnej miny – zaśmiała się uroczo Zuu – wydaje mi się że po prostu brak Ci miłości. O tak, przyszedł czas by nasza Liluś znalazła sobie faceta.
- Nawet mam jednego kandydata, jest miły, uroczy, wysoki, bardzo przystojny, dobrze zbudowany, a do tego te jego oczy i wiecznie poczochrane włosy – zaczęła wyliczać Marry z głupim uśmiechem.
- Ja Cię zaraz zabije – wrzasnęła Lily ze śmiechem.

***

- Czyli jak zawsze nie było łatwo? - chłopak wyrwał ją z zamyślenia.
- Ahhh James, ja naprawdę nie wiem dlaczego ona ma w sobie zakorzenione te stereotypy i nie pozwala sobie pomoc.
- Może po prostu boi się być od kogoś zależnym?
- Przecież to nic złego wiedzieć, że można na kogoś liczyć...
Rozmawiali jeszcze przez dłuższą chwile. W końcu dziewczyna pożegnała chłopaka tłumacząc się zmęczeniem. On jednak nie czuł go w sobie, dlatego nie zrezygnował z ćwiczeń. Cieszył się jednak, że spotkał Marry, rozmowa z nią uspokoiła go trochę. Ogólnie zawsze lubił rozmawiać z nią, była taka szczera i tolerancyjna. Wiedział, że cokolwiek jej powie ona zawsze będzie starać się go zrozumieć i dać rade gdy togo potrzebne. Do tego czuł z nią mocną więź. W końcu ona też była zakochana bez wzajemności już od długiego czasu. Więź potęgował fakt, że jej obiektem uczuć był jego najlepszy przyjaciel, Syriusz. Już wiele razy namawiał ją by wyznała mu swoje uczucia. Jeśli się nie sparzysz nigdy się nie ogrzejesz, przekonywał. Ona jednak zawsze traktowała te rady pobłażliwym uśmiechem. Nie wierzyła, że Łapa mógłby chociażby zwrócić na nią uwagę, zawsze mając przy sobie wianuszek pięknych dziewczyn. Niestety w sprawach damsko-męskich była bardzo nieśmiała. Oczywiście nikt tak naprawdę tego nie wiedział, ponieważ zawsze zachowywała się bardzo energicznie, spontanicznie i otwarcie. Jednak wystawienie swoich uczuć na wyśmianie było dla niej za wysokim progiem. Jej obawy nie były jednak do końca słuszne gdyż James sam musiał przyznać, ze posiadała ona bardzo wyrazistą urodę i spokojnie można było zaliczyć ją do dziewcząt pięknych. Do tego podejrzewał, że Syriusz może domyślać się co do uczuć Marry. A co do tego, że nie jest mu ona całkowicie obojętna był w stu procentach pewien. Świadczyły o tym ukradkowe spojrzenia które Syriusz kierował w jej kierunku kiedy myślał, że nikt nie patrzy. Niestety bystrym oczom Pottera nic nie ucieknie, od znicza, po uczucia najlepszego przyjaciela.
Świerze powietrze uderzyło w jego nozdrza. Rozejrzał się po błoniach. Zawsze oczarowywały go swoją tajemniczością skąpane w mroku nocy. I tym razem przystanął w zadumie. Cóż, nie ma co się rozczulać, pomyślał. Kondycja sama się nie wyćwiczy

***

Marry siedziała na swoim łózku rozczesując swoje długie i gęste włosy. Nie kryła się z tym że była dumna z tej burzy falowanych włosów jaką miała na głowie, dlatego po kąpieli uwielbiała je rozczesywać. Prostowały się tylko w momencie gdy przejeżdżała po nich grzebieniem, tylko po to by znów się niesfornie zakręcić. Wyciągnęła z szuflady mały flakonik z olejkiem, Odrobinę jego zawartości wylała sobie na ręce. By rozsmarować go po całej długości włosów. W okół niej zapachniało cynamonem i pomarańczą.
- Spotkałam Jamesa jak wracałam – powiedziała przerywając cieszę i odrywając Lily od książki.
- Ohh... jak mało mnie to obchodzi – stwierdziła Ruda ziewając.
- Mogłabyś być choć trochę milsza, pytał się o Ciebie, wyglądał na zmartwionego – powiedziała Marry z wyrzutem.
- Też mi coś. Oby się tylko za bardzo nie martwił, bo mu wszystkie włosy wypadną i co on wtedy będzie tak namiętnie przeczesywał? - zaśmiała się Lily.
- Hah.. Masz racje bez włosów musiałby wyglądać co najmniej komicznie – wtórowała jej Marry.