Witam. Jak łatwo zauważyć jest to kolejny blog opisujący wielką miłość Lily i James'a. Wiem, że owa historia została już opisana co najmniej "milion" razy. Jednak ostatnio gdy chciałam poczytać kolejne tego typu opowiadanie, nie mogłam znaleźć niczego interesującego. Dlatego właśnie postanowiłam napisać tę historie po swojemu. Co z tego wyjdzie? Sami się przekonacie. Jak na razie gorąco zachęcam do zostawiania komentarzy (które na pewno będą dla mnie silną motywacją), a także subskrybowanie mojego bloga, by moc być zawsze na bieżąco.
Pozdrawiam:*

piątek, 22 lutego 2013

Cześć IX

Notkę tę dedykuje Clary (Twój poprzedni nick też był świetny) jako, że jej blog nosi nazwę "nauka latania" (link), a dzisiejsza notka w większości traktuje właśnie o tym jak uczyć uparciuchy latać. Więc tak jakoś mi się skojarzyło. (:
I tak wiem, trochę za dużo dialogów. Jednak nie umiałam inaczej tego przedstawić niż za pomocą żywiołowości dialogów. 
Dobra wiadomość jest taka, że obecnie trzyma mnie mocna wena i nie pozwolę jej tak szybko odejść, dlatego o ile czas pozwoli kolejna część będziecie musiały czekać trochę mniej niż kolejne trzy miesiące. Ogólnie dość długa ta cześć wyszła, dwie strony w wordzie więcej niż poprzednia (czyli 9 i pół).
Nie przedłużam i zapraszam do czytania, buziaki:*

 * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

– Czy tylko mi na nerwy działa ta cała szopka, którą odstawia Potter? - spytała podirytowana Zuu, kręcąc łyżką w swojej zupie.
– Chyba przesadzasz – stwierdziła Marry.
– Przesadzam? - powtórzyła obudzona – tylko na niego spójrz, już zupełnie przylizał sobie te włosy, patrzy dookoła z tym pseudo-inteligentnym wyrazem twarzy i jeszcze ten szaliczek, aż zal patrzeć.
– Marudzisz, każdy musi poszukiwać swojego stylu – broniła go ciemnooka.
– Taaaa... stylu, a ty Lily co masz na ten temat do powiedzenia?
– To pewnie kolejny z jego głupich żartów – skwitowała nie odrywając wzroku od Proroka Codziennego.

* * *

– James co Ty wyprawiasz – spytał Remus dosiadając się do stołu.
– Jak to co? Staram się tylko dostosować do twojej rady – oznajmił dumnie.
– Mojej rady? - upewnił się z niedowierzaniem.
– Sam powiedziałeś Rogaczowi, że ma znormalnieć – przypomniał mu Peter.
– Na litość boską, czy to dla was oznacza normalność? – jęknął zrozpaczony.
– Mówiłeś że mam dać się poznać Lily od lepszej strony, a ona przecież lubi inteligentnych ludzi – stwierdził beztrosko James.
– Dokładnie! Inteligentnych, a nie takich którzy myślą, że będą wyglądać mądrze jak zmienią fryzurę.
– A ty Lunio, jak zawsze chcesz wszystko popsuć, zostaw, nawet jak nie wyjdzie to na pewno będzie śmiesznie – powiedział Syriusz po czym oberwał bułką po twarzy.
– Nie ma być śmiesznie, mają być efekty – żachnął się James przygotowując się do rzucenia kolejnej.
– James. Jak już musisz to pamiętaj, że inteligentni i poważni ludzie nie rzucają się jedzeniem – przypomniał Remus protekcjonalnym tonem.

* * *

Udało mu się ja złapać gdy wychodziła z wielkiej sali. Jak zawsze miała ten swój beznamiętny wyraz twarzy. Przydługa blond grzywka częściowo zasłaniała jej oczy. Remus stwierdził, że to dość kiepski sposób na odcięcie się od otoczenia.
– Zuu, możemy chwilę porozmawiać?
– Jasne o co chodzi? – spytała nie zdradzając, że dokładnie wie dlaczego ją zaczepił.
– Wiadomo ci coś może o pewnej ślizgonce, która trafiła dzisiaj rano do skrzydła szpitalnego?
– Nic a nic – odpowiedziała lekko się uśmiechając.
– Tak też myślałem – stwierdził odwzajemniając uśmiech – To jak, idziemy na zaklęcia.
– Jasne
– W każdym razie, muszę odpowiedzialnej za to osobie złożyć moje wyrazy szacunku. Wszyscy są w tej sprawie zupełnie bezradni.
Przez chwilę chciała powiedzieć, że niepotrzebnie jej schlebia, jednak spodobała jej się ta gra słowna, którą prowadzili.
– Nie zapomnijmy także o wysłaniu kwiatów – dodała lekko rozbawiona.

* * *

Dni mijały szybko. Cały Hogwart powoli przyzwyczajał się do nowego wizerunku Pottera. Co dziwniejsze jego „inteligentne” wcielenie sprawiło, że jeszcze więcej dziewczyn zaczęło na niego zwracać uwagę. Na treningach tuzin par oczu śledził każdy jego ruch, w bibliotece wszystkie miejsca koło niego były zawsze zajęte. Sam James starał się jak najlepiej przyłożyć do nowej roli. Dlatego cały swój wolny czas spędzał właśnie na ciężkich treningach albo uważnie studiując pożółkłe księgi w bibliotece. Stwierdził, że jeśli chce by Lily uwierzyła w jego przemianę musi naprawdę wyglądać jakby skupił się na swojej przyszłości i odpuścił ciągłe robienie dowcipów. Nad tym faktem najbardziej ubolewał Syriusz, który stracił swojego najlepszego kompana do żartów i wręcz umierał z nudów.
– James no zróbmy coś, proszę – skamlał jak co wieczora.
– Uspokój się, czytam właśnie ciekawy fragment – uciszył go James.
– Ciekaway fragment? - Syriusz spojrzał na okładkę – ciekawy fragment historii przemian zielarstwa w XIX wieku? - spytał podniesionym głosem.
– Nie rozumiem twojego oburzenia – odpowiedział znudzonym tonem.
– Ciekawy? Historii? ZIELARSTWA? Czy Ty sam siebie słyszysz?
– Może i wzrok mi nie dopisuje, ale z słuchem nie mam najmniejszych problemów – warknął gniewnie.
– Błagam Cie wróć do nas. To miała być tylko chwilowa przemiana, a jak widzę zacząłeś to traktować całkiem poważnie.
– Nie rozumiem co Cie tak boli.
– To może z innej beczki, powiedz mi co do tej pory osiągnąłeś jeśli chodzi o Rudą? – spytał niecierpliwie.
– Noo...
– No właśnie, jak na razie ona, a nawet szczególnie ona uważa, że to twój kolejny kiepski żart.
– …
– Milczysz, czyli sam widzisz, że miałem racje, gdy mówiłem, że to głupi pomysł.
– A czy Ty myślisz, że sam nie widzę w jak okropnej sytuacji jestem? - spytał nagle podniesionym głosem – już sam tracę nadzieję by osiągnąć cokolwiek, jakimkolwiek sposobem.
– Ej stary, nie chciałem Cię zniechęcać – powiedział niepewnie Łapa lekko spłoszony wybuchem przyjaciela – Pamiętaj, jesteś Jamesem Potterem, niezwyciężenie mknącym na swojej miotle...
– Miotle – powtórzył nagle lekko nieobecnym głosem.
– Tak James miotła, taki drewniany kij na którym uwielbiamy latać, ale nie o tym chciałem mówić.
– Jakim ja jestem idiotą – powiedział nagle pełen energii.
– Z grzeczności nie zaprzeczę – wyszczerzył się Black, ulegając pokusie, by pochwalić się swoim ciętym humorem.
– Tyle lat a ja nie wpadłem na taki oczywisty pomysł – mówił sam do siebie wyrzucając po kolei graty ze swojego kufra – gdzie się znowu podziała mapa.
– Jest pod łóżkiem Petera – odpowiedział bez zająknięcia – w końcu działamy? – spytał z nadzieją w glosie.
– Ja działam, ty zostajesz tutaj, jeszcze byś mi mój misterny plan zepsuł.
– Pffff... Czy ja Ci wyglądam na kogoś kto by psuł plany – spytał z wyrzutem.
James popatrzył na niego podnosząc wysoko jedną brew.
– No dobra nie było pytania.
– Uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego – James wypowiedział zaklęcie siadając na łóżku.
– To chociaż powiedz mi co to za plan.
– Powiem Ci jak wrócę, nie chce zapeszać – obiecał James uważnie studiując małe punkciki które przemieszczały się po całej mapie – o tu jesteś, to się nawet dobrze składa.
Szybkim ruchem zamknął i odłożył mapę. Porwał swoją szatę i miotłę, która opierała się o jego szafę. Pożegnał się z Syriuszem i opuścił dormitorium. Jak szalony zbiegał po schodach w stronę zachodniego wyjścia. Zdawał sobie sprawę z faktu, że wcale nie musi się tak śpieszyć, jednak dodawało mu to siły i nadziei. Gdy wyszedł z zamku zwolnił, kierując się aleją prowadzącą w stronę szklarni. W jej połowie przystanął i oparł się o wielki dąb, stwierdzając, że tu będzie najlepsze miejsce by poczekać. W końcu musiała wracać tą ścieżką.
Długo to jednak nie trwało, po nie więcej niż pięciu minutach w jego stronę zaczęła kierować się rudowłosa postać. Też go zauważyła jednak nie zwolniła tempa ani nie zmieniła obranej drogi.
– Witaj Lily – przywitał się grzecznie.
– Cześć... – przywitała się trochę niepewnie.
Tak naprawdę nie wiedziała jak powinna zachowywać się w jego towarzystwie. To ich pierwsza bezpośrednia rozmowa od czasu kiedy Potter zmienił swoje zachowanie. Niezbyt chciała uwierzyć w tego jego nagłą przemianę, jednak nie zaczął od „Lilusiów” i „Słoneczek” więc może jednak coś w tym było.
– Czemu trzymasz miotłę, przecież Gryffindor nie miał dzisiaj treningu – spytała chcąc uniknąć niezręcznej ciszy.
– Właśnie z tym do ciebie przychodzę – zaczął powoli, jednak dalej kontynuował szybko widząc jej minę – proszę zanim zaczniesz się oburzać daj mi dokładnie wytłumaczyć o co mi chodzi.
Lily spojrzała na niego podejrzliwie, ale nic nie powiedziała.
– W każdym razie zanim w ogóle zacznę, nie jesteś teraz zajęta albo coś takiego?
– Czy ja dobrze słyszę? – spytała nie umiejąc wyeliminować ironii z głosu – Wielki Pan Potter bierze pod uwagę, to, że ktoś może mieć inne plany? Czy Ty przypadkiem nie jesteś poważnie chory?
– Lily proszę, staram się być miły – powiedział spokojnie James.
Milczała chwilę, jednak postanowiła więcej nie drążyć tego tematu. Była jednak szczerze zdziwiona. Po raz pierwszy spytał się jej czy ma czas, zamiast bez pytania angażować ją w swoje pomysły.
– Dobrze więc, wytłumacz o co Ci chodzi – powiedziała w końcu.
– Chodź, opowiem Ci wszystko w drodze – James nie umiał ukryć radości, którą wywołała zgoda Lily.

* * *

– Nie, nie i jeszcze raz nie... – zaperzyła się Lily gdy już dotarli do dużej polany graniczącej z zakazanym lasem.
– No ale Lily.
– Gdy skończyliśmy w pierwszej klasie zajęcia z latania na miotle zadeklarowałam, że więcej na nią nie wsiądę i nie zamierzam łamać tego słowa – zapewniła stanowczo.
Latanie na miotle, to chyba jedyna słaba strona Panny Evans. Jej paniczny lęk wysokości sprawiał, że zaczynała panikować jak tylko jej stopy odrywały się od ziemi, a już nie do pomyślenia dla niej było, by mogła szybować w przestworzach.
– Ale Lily...
– Powiedziałam nie Potter.
– W takim razie jak Ty to sobie wyobrażasz?
– Co takiego? – spytała już lekko podirytowana.
– Zostanie Aurorem. Przecież dobrze wiesz, że trzeba będzie zdać wszystkie egzaminy w ministerstwie magii, a jednym z nich jest test z latania.
– Wiem – odpowiedziała cicho, pochylając głowę.
Ta dręcząca myśl ciągle do niej powracała. Nie chciała nawet myśleć o tym, że to głupie latanie mogłoby przekreślić jej marzenia. Jednak starała się o tym nie myśleć, wmawiając sobie, że ciągle jest jeszcze dużo czasu by jakoś poradzić sobie z tym problemem.
– W takim razie dlaczego nie pozwolisz sobie pomoc? – spytał najłagodniejszym tonem na jaki było go stać.
– Ja naprawdę nie dam rady – stwierdziła bezradnie.
– Nie niewierze. Panna Evans miałby nie dać rady – powiedział starając się dodać jej otuchy – w wiele rzeczy byłbym w stanie uwierzyć, ale nie w to, że nie dasz rady.
– James – dziewczyna podniosła na niego swoje wielkie smutne oczy, James walczył z przytłaczającym pragnienie, by wziąć ją w ramiona i zacząć pocieszać. - Dziękuje ci, za twoje miłe słowa, ale ja naprawdę nie widzę możliwości bym nauczyła się latać.
– To już zostaw mnie – powiedział pewny siebie – musisz mi tylko zaufać.
– Ale...
– Nie ma żadnego ale, proszę daj sobie pomóc. Przecież dobrze wiesz, że nigdy w życiu nie naraziłbym Cię na niebezpieczeństwo.
– Tak wiem – potwierdziła lekko się przy tym rumieniąc.
– W takim razie nie ma co marnować czasu, póki mamy jeszcze takie piękne słońce – stwierdził dosiadając miotły. Nie chciał marnować czasu dlatego od razu chciał przejść do rzeczy.
Lily nie ruszała się z miejsca patrząc na niego niepewnie.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Nie marudź tylko chodź – powiedział ponaglającym tonem – najlepiej chyba będzie jak będę kierować a ty usiądziesz za mną i przyzwyczaisz się do pędu wiatru, w końcu nie siedziałaś na miotle od sześciu lat.
– Ale, że mamy latać już teraz, razem?
– A co myślałaś, że zaczniemy od teorii? No chodź przecież nie ugryzę – powiedział spokojnie – o ile mi nie pozwolisz – dodał z szarmanckim uśmiechem.
Dziewczyna zignorowała drugą część zdania i z ociąganiem wsiadła na miotłę. Nie do końca jednak wiedziała czego powinna się złapać.
– Po prostu mnie obejmij, nie chcesz chyba spaść – mruknął jakby czytał jej w myślach.
– Dobrze to sobie wykombinowałeś, co nie? – stwierdziła z przekąsem, jednak lekko objęła go w pasie.
– Nie musisz być taka delikatna, nie martw się nie połamiesz mnie – roześmiał się uroczo.
Dał jej chwilę by wygodnie się usadowiła.
– To teraz spokojnie, delikatnie oderwę nas od ziemi, nie panikuj, będziemy wznosić się nad nią tylko kilkanaście centymetrów. Gotowa?
– A mam wybór? – spytała słabym głosem.
Chłopak z wielkim wyczuciem wzbił się w powietrze, tak że dziewczyna ledwo to odczuła. Zaczęła jednak niezdarnie machać nogami, które rozpaczliwie szukały jakiegoś oparcia.
– Pozwól im swobodnie opadać, musisz rozluźnić swoje ciało.
– Łatwo Ci to mówić, ty musiałeś urodzić się na miotle – wysapała z przekąsem
– Nie marudź. Teraz zaczniemy lecieć, powoli – ostrzegł ją.
– Tylko pamiętaj, wzniesiesz się wyżej niż to koniecznie a... a wlepię Ci miesięczny szlaban – zagroziła mu najbardziej poważnym tonem na jaki było ją w tej chwili stać.
– Co tylko powiesz – zaśmiał się cicho.
W końcu ruszyli z miejsca, najpierw ślimaczym tempem, jednak w miarę jak dziewczyna nie protestowała zaczął delikatnie przyśpieszać.
– Lily otwórz oczy, inaczej niczego się nie nauczysz – upomniał ją chłopak, nawet nie odwracając się do tyłu.
– Ale skąd... – chciała zapytać dziewczyna, jednak zdała sobie sprawę, że chłopak naprawdę za dobrze ją zna.
Posłusznie otworzyła oczy. Nie jest tak źle, stwierdziła. Ale gdy stopniowo przyśpieszał coraz bardziej, mocniej przywarła do jego pleców. Właśnie. Dziewczyna nie mogła odgadnąć co to za uczucie roznosiło się po całym jej ciele. Było jej stosunkowo zbyt za ciepło jak na panującą pogodę. Chciała jakoś poukładać wszystkie bodźce które dochodziły do jej ciała i świadomości. Ze zdziwieniem stwierdziła, że brak twardego gruntu pod stopami wcale w nich nie dominował. Wszystko skupiało się wokół tego co odczuwało jej ciało. A odczuwało dość sporo. Pod dłońmi czuła jego napięte mięśnie brzucha. Tak dokładnie wyrzeźbione przez lata treningów. Jej policzek przylegał do równie mocno umięśnionych pleców. Pomyślała, że nie zdawała sobie sprawy z tego jak mocno jest on umięśniony. No tak zawsze patrzyłam na niego jak na nieznośnego wyrostka, a on jest już przecież prawie dorosłym mężczyzną, przyznała w duchu. Pachniał silnymi ale przyjemnymi w zapachu perfumami, przez chwilę zatraciła się w tym.
– Lily, wszystko w porządku? – spytał lekko zaniepokojony James znacznie zwalniając.
– Taaaaak – odpowiedziała lekko nieobecnym głosem jednak szybko doszła do siebie i oderwała się od niego.
Strasznie dziwiła się nad swoją reakcją na taką bliskość Pottera. Jednak bez namysłu zrzuciła to na dojrzewanie i fakt, że każdy inny, podobnie zbudowany mężczyzna wywołałby u niej podobne odczucia.
– Nie strasz mnie tak, przez chwilę bałem się, że mi tu zemdlejesz.
– Pfff... Aż tak latać się nie boje – powiedziała wojowniczo – zastanawiałam się tylko jak to możliwe, że lecimy tak płynnie. Pamiętam, że jak dosiadałam miotły to trzęsło nią tak jakby miała zaraz wybuchnąć.
– To wszystko zależy od podejścia, musisz ją poczuć Lily, miotła musi wiedzieć, że chcesz się wzbić w powietrze. – James mówił z silną pasją w głosie, widać było jak wiele znaczyło dla niego latanie.
– Jak to ładnie brzmi gdy się o tym mówi – stwierdziła z przekąsem.
– W takim razie zamiana miejsc, to najlepszy sposób byś to poczuła – orzekł po czym delikatnie wylądował na miękkiej trawie.
– Chyba sobie żartujesz – powiedziała czując się o wiele pewniej mając grunt pod nogami.
– Lily nie ma się czego martwić, będę mieć wszystko pod kontrolą – oznajmił spokojnie.
Co jak co, ale on nie pozwoli by przy nim komuś na miotle stała się najmniejsza krzywda.
– Twoje zapewnienia mało mnie przekonują
– Czyżby Panna Evans tak szybko się poddawała? Myślałem, że stać Cię na więcej. - Wiedział, że tylko wchodząc jej na ambicje osiągnie zamierzony cel.
– Niech Ci już będzie – zgodziła się pod wpływem emocji – ale jesteś pewien? Ostatnio twoja miotła źle skończyła w moich rękach.
– Tak, tak. Biorę pełną odpowiedzialność, możemy już zaczynać? – ponaglił lekko znudzony.
Dziewczyna ponarzekała jeszcze trochę pod nosem ale w końcu niezgrabnie dosiadła miotły. Chłopak zajął miejsce tuż za nią.
– I co teraz? – spytała się, przerywając ciszę która między nimi nastała.
– Wycisz się, postaraj się poczuć jedność z miotłą, pokieruj nią – mówił uspokajającym tonem.
– Tylko dla mnie brzmisz jak fanatyk?
– Lily! – warknął udając groźny ton.
– Pośmiać się nie można? – Stanowczo złapała za początek miotły – Trzymaj się mocno.
– Skoro pozwalasz – zaśmiał się i bezwstydnie ją objął.
– Potter! Niech Ci tylko ręka tyknie, a do końca roku Łapa będzie Ci notatki przepisywać.
Chłopak uśmiechnął się tylko i zluźnił uścisku. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego godzi się na to wszystko. Ta chwila była dla niej nierealna. Gdyby ktoś dzisiaj rano powiedział jej, że będzie z Potterem latać na jednej miotle osobiście odprowadziła by go do skrzydła szpitalnego. A teraz pozwala mu się obejmować w taki sposób. Nie potrafiła jednak ukryć tego jak mocno była mu wdzięczna. Musiała kiedyś w końcu nauczyć się latać. I po stokroć wolała taki sposób niż gdyby miała to robić podczas szalonej ucieczki przed śmierciożercami. Zresztą kto to widział, żeby czarownica nie umiała latać na miotle. Oby tylko nikt ich teraz nie zobaczył, taka plotka rozniosła by się szybciej niż jakakolwiek choroba zakaźna.
W końcu wzięła głęboki oddech i poderwała miotłę do góry.
– Nie tak gwałtownie – pouczył ją delikatnie.
– Staram się – wystękała próbując zapanować nad miotłą która chaotycznie się chwiała.
– Musisz się rozluźnić i nie trzymać jej tak sztywnie
Chciała podkreślić jak ciężko jest jej się rozluźnić gdy czuje na ramieniu jego ciepły oddech, stwierdziła jednak, że ta uwaga jest w chwili obecnej kompletnie nie na miejscu.
– Poczuj jak delikatnie unosisz się w powietrzu – wymruczał cicho i spokojnie.
Lily starała się skupić na jego słowach. Po chwili miotła uspokoiła się i łagodnie unosiła na wietrze.
– Dokładnie tak, wiedziałem, że Ci się uda. – Jego pozytywne nastawienie dodawało jej odwagi.
– To teraz trochę polatamy – dalej mruczał jej prosto do ucha – musisz się lekko nachylić – powiedział i lekko na nią naparł zmuszając by i ona się pochyliła.
Miotła powoli ruszyła z miejsca i zaczęła lecieć przed siebie.
– James! James, my lecimy – krzyknęła uradowana Lily.
– Lecimy – potwierdził z uśmiechem przymrużając oczy.
– Ale lecimy coraz szybciej i to w kierunku drzewa. – Radość ustąpiła przerażeniu w jej głosie – Jak się tym skręcało? James?!
– Musisz delikatnie szarpnąć i przechylić się całym ciałem.
Dziewczyna zaczęła się mocno wiercić, jednak miotła nie zamierzała zmienić toru lotu.
– Ta miotła się zepsuła. Potter zrób coś. – Lily zaczęła coraz mocniej panikować zupełnie tracąc kontrolę.
– Dasz radę, tylko tak się nauczysz. – Chłopak nie chciał jej pomagać, wierzył, że sama da radę to opanować.
– Potter! – wrzasnęła bezradnie, już czując ból połamanych kości po wypadku z taką prędkością.
Na kilka sekund przed zderzeniem chłopak objął ją jeszcze mocniej tak by swoimi dłońmi dosięgnąć do jej. Zrobił to tak delikatnie jak tylko potrafił, tak by nie zmiażdżyć jej rąk. Na kilka sekund przed zderzeniem płynnie skręcił unikając kolizji. Przy okazji wyhamował całą prędkość.
Dziewczyna nie mówiła nic starając się uspokoić oddech i bicie serca. Była zła na to, że pozwoliła by zawładnęła nią panika. Zbliżała się wojna, a na wojnie nie można pozwolić przerażeniu wygrać.
– Nie odbyłoby się bez spektakularnych manewrów, prawda? – wycedziła w końcu, jednak w jej głosie nie był złości.
– No cóż, widać, że sporo pracy jeszcze przede mną – stwierdził uśmiechając się lekko.
– Mówiłam, że nie nadaje się do latania – przypomniała poprawiając włosy.
– Lily. To, że czeka mnie ciężkie zadanie, nie oznacza, że się go nie podejmę – oznajmił dumnie i dodał po chwili z tym swoim typowym uśmiechem – I muszę przyznać, że jeszcze żadna dziewczyna tak zachłannie nie krzyczała mojego imienia.
Spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
– Teraz to już zacząłem przesadzać, prawda? – spytał skruszonym głosem.
– Zacząłeś – powiedziała wolno.
Chłopak szeroko się do niej uśmiechnął w taki sposób, że nie umiała się na niego gniewać.
– W każdym razie mam pomysł co zrobić byś poczuła to o co mi chodzi.
– Czemu za każdym razem przechodzą mnie dreszcze gdy mówisz słowo „pomysł”.
– Lily, po prostu mi zaufaj, dobrze wiesz, że ze mną na miotle nic Ci się nie stanie.
Ciągle trzymając jej dłonie zaczął powoli zaczął kierować miotłą. Na początku denerwowało ją to, że była zdana tylko na niego. W końcu jej samodzielność była tym, czym zawsze się szczyciła. Uległa jednak i bez narzekań pozwoliła zabrać się w nieznane. Na początku lecieli nad drzewami, dość powolnym tempem. Chłopak co jakiś czas dawał jej rożne rady na temat latania, widać było, że bardzo mocno się to zaangażował. Słuchała go uważnie przy okazji podziwiając las z lotu ptaka. Po raz pierwszy miała ku temu okazje. Jednak dopiero widok jeziora otoczonego aksamitną mgłą zaparł jej dech w piersiach.
– Ty chyba nie myślisz? – spytała zaniepokojona.
– Dokładnie to myślę – oznajmił – tylko mi nie mów, że wody też się boisz?
– Nie boje się... ale co z kałamarnicą?
– Jeśli będziemy cicho, to nas nie zje – wyszeptał siląc się na mroczny ton.
Powoli zbliżali się do tafli jeziora, gdy znaleźli się nad nim dziewczyna skurczyła się lekko. James zauważył to i mocniej zamknął ją w swoich ramionach. Nie widziała czemu, ale działało to na nią uspokajająco. Czuła na policzku jego ciepły oddech. Na plecach i ramionach czuła prace jego stalowych mięśni. I te dłonie. Ciepło jakie z nich biło sprawiało, że poczuła się jakby znowu było lato. Przez chwilę poczuła się naprawdę bezpiecznie. Podniosła odważnie głowę i zaczęła podziwiać piękne widoki. Jezioro zdawało się rozciągać w nieskończoność. Mgła która się nad nim unosiła nadawała mu tajemniczego piękna. Wszystko co widziała, było majestatyczne.
Naciskając lekko na jej ręce obniżył ich lot do takiego stopnia, że jedną stopą zahaczał o tafle wody burząc ją, powodując tym samym, że zaczęła się ona mienić i błyskać.
– Przemoczysz sobie obuwie – powiedziała mimowolnie, nawet w takiej chwili nie potrafiła wyzbyć się swoich umoralniających tendencji.
Zignorował jej słowa i dalej delikatnie kierował miotłą. Ciągle czuł się jak w śnie. Gdy przed dwoma godzinami ten pomysł zawitał w jego głowie był praktycznie pewien, że i tak nic z niego nie wyjdzie. Że jak zwykle Lilka nie da mu dojść do słowa, uprze się, jeszcze wyzwie go od najgorszych i pójdzie w swoją stronę. Tymczasem jednak kuliła się w jego objęciach pozwalając na bycie zdaną tylko na jego łaskę. Czuł, że lekko drżała, dlatego ciągle obejmował ją pewnie zapewniając jej bezpieczeństwo i ciepło. Nagle zrobiło mu się tak jakoś dziwnie, do tego stopnia, że jego oczy lekko się zaszkliły. Właśnie spełniało się jedno z jego marzeń. Trzymał ukochaną w swoich ramionach, ukochaną która w tym momencie na nim polegała. Zdał sobie sprawę, jak mocno ta chwila jest ważna. Za nic w świecie nie chciał jej zepsuć jakimś głupim zachowaniem czy słowem.
– To już? – spytała cicho, gdy zaczęli kierować się w stronę brzegu.
– Widzę, że komuś spodobało się latanie – zaśmiał się lekko.
– Miałeś racje, wcale nie jest takie straszne, gdy już spróbujesz – przyznała cicho.
– Nie martw się, niedługo sama będziesz tak śmigać.
– Oby... – Jej ton ukazywał jak bardzo wierzy w to, że będzie „śmigać”.
W końcu wylądowali na polanie i zsiedli z miotły. Zrobiło jej się momentalnie zimno. Jednak facet czasem może się czasem na coś przydać, stwierdziła rozbawiona własnymi myślami. Aż dziwnie ciężko było jej teraz stąpać po trawie kiedy już zasmakowała delikatności przestworzy,
– To jak za tydzień kolejna lekcja? – spytał z nadzieją w głosie.
– Na pewno chce Ci się męczyć? – Jedno z tego czego tak bardzo nie lubiła, polegać na kimś.
– Lily, nic co związane z miotłą nigdy mnie nie zmęczy – chłopak specjalnie nawiązał do mioty a nie do niej, pamiętając, że jakiekolwiek czułe słowa działały na nią jak płachta na byka.
– Nie zaprzeczę, że mnie ratujesz – powiedziała wolno – dziękuje James – dodała po chwili patrząc na niego intensywnie.
– Cieszę się, że mój talent może się na coś przydać – powiedział z rozczulającym uśmiechem.
– To jak idziemy do zamku, za godzinę kolacja, a ja chciałabym jeszcze wstąpić do wieży.
– Idź, ja mam jeszcze swoje sprawy od załatwienia – powiedział lekko zmienionym tonem.
– No dobra –mruknęła lekko zaskoczona.
Od kiedy pamiętała on nigdy nie popuścił okazji by gdzieś ją odprowadzić. Zawsze, gdy tylko gdzieś sama szła on wyrastał jak z ziemi i natrętnie proponował, że będzie jej towarzyszyć. I nic nie było ważniejsze, ani trening, ani zajęcia. Czasem zastanawiała się, czy nie rzucił na nią żadnej klątwy dzięki której zawsze wie gdzie jest. A teraz, kiedy ona sama zasugerowała, że mogą wrócić razem on stwierdził, że ma co innego do zrobienia. Doprawdy, nie miała pojęcia co o tym myśleć.
Czemu ona ma taką dziwną minę, myślał gorączkowo James. Czemu one zawsze są takie trudne do zrozumienia. Za każdym razem gdy nalegałem by z nią iść, była wielce oburzona i narzekała, że nie daje jej spokoju, a teraz gdy jej tego nie zaproponowałem patrzy na mnie dziwnie. Czy źle zrobiłem? Przecież to chyba dobrze, że się nie narzucam i chce jej dać od siebie odpocząć. Boże chyba nigdy ich nie zrozumiem.
– W takim razie do zobaczenia na kolacji – uśmiechnęła się podnosząc swoją torbę – jeszcze raz dziękuje.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł i ukłonił się teatralnie, na co dziewczyna przewróciła tylko oczami.
Po chwili znikła mu z oczu. Dopiero teraz zaczął zastanawiać się, co tak właściwie będzie teraz robić. Nie mógł od razu wrócić do zamku, żeby nie wydało się, że wcale nie ma żadnych „ważnych spraw na głowie”. Szybko wpadł na pomysł by odwiedzić swojego dobrego przyjaciela, który mieszkał nieopodal. W końcu gajowy, Hagrid, zawsze z chęcią zaparzał mu herbatki i słuchał opowieści o najnowszych dowcipach. Nieraz także z uwagą wysłuchiwał jego żali na temat jego obiektu westchnień. No po prostu gajowy do rany przyłóż.

* * *

Lily nie zdawała sobie sprawy jak bardzo może się dłużyć droga gdy spaceruje się samemu. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu który cisnął się jej na usta. Dawno nie spędziła tak dobrze dnia. Kto by pomyślał, że to właśnie dzięki Potterowi będzie miała taki dobry humor. Gdy weszła do dormitorium zobaczyła swoje przyjaciółki układające sobie tarota na łóżku.
– Lily! – oburzyła się Zuu gdy tylko skierowała na nią swój wzrok.
– O co Ci chodzi? – spytała Marry zdziwiona jej reakcją
– Tylko na nią spójrz!
– Zuu, nie każdy potrafi widzieć aury w taki sposób jak ty – upomniała ją czarnowłosa tonem, który świadczył, że robiła to nader często.
– Już tłumacze. Nasza Lilyanne przeżyła dzisiaj bardzo interesujący dzień o którym nam właśnie opowie, prawda? – spytała słodko mrugając swoimi niebieskimi oczami.
Wiedziała, że i tak przed nimi nic nie ukryje. Dlatego zaczęła opowiadać całą sytuacje od początku do końca. O tym jak już gotowa była odwrócić się na pięcie gdy tylko zobaczyła jego - dla odmiany przylizaną czuprynę. O dość nietypowej propozycji i o jej zgodzie. I w końcu o tym, że latała, że w końcu po tylu latach latała na miotle. Oczywiście pominęła to jak jego obecność wpływała na nią i jak strasznie mocno to na nią wpłynęło. Gdyby im to wyznałam to już zupełnie nie dałby jej żyć.
Ale i tak zamęczyły ją milionem pytań. Na jedno nie znała odpowiedzi, czemu w ogóle się na to zgodziła. Marry z uśmiechem powiedziała jak strasznie mocno cieszy się z szansy, którą mu dała i stwierdziła, że w pełni na nią zasługuje. Zuu fuknęła tylko, że dla wszystkich byłby wygodniej gdyby w końcu obrała jedno stanowisko w tej sprawie, bo jest niezdecydowana gorzej niż kobieta. A biedna Lily sama nie wiedziała co powinna myśleć o tym całym dniu.

* * *

– Masz nam wiele do wyjaśnienia... Rogaczu. – Takie o to słowa przywitały okularnika, gdy tylko przekroczył próg dormitorium.
– Ale o co wam chodzi? – spytał z miną niewiniątka.
– James nie wykręcaj się, wszystko widzieliśmy na mapie – powiedział Peter z nadzieją na jakaś ciekawą historie.
– Łapa, zabije Cię – wycedził.
– Nie rzucaj słów na wiatr tylko siadaj i opowiadaj co się w ogóle stało, sam umieram z ciekawości – powiedział Remus ponaglająco – widzieliśmy tylko, że przez godzinę byłeś z Lily prawie na całych błoniach.
– Ja... To moja wrodzona genialność – stwierdził z uśmiechem – a Łapa się w końcu doigra.
Chłopak zaczął wszystko dokładnie opisywać, skupiając się szczególnie na tym, jak pięknie pachną jej perfumy – połączenie lilii i fiołków. Wylewnie mówił jak najpierw wtulała się w niego a potem on zamykał ją w objęciach. Syriusz nie umiał powstrzymać się, by nie powiedzieć jaki to z Jamesa szybki zawodnik. Jako że byli w zaufanym gronie Potter mógł spokojnie przyznać, że lata naprawdę beznadziejnie, ale on szybko to zmieni. W końcu lubił wyzwania. Peter pogratulował mu udanego pomysłu. Remus jednak jak zawsze musiał zacząć od pouczania. Powiedział mu, że ma szanse jakiej jeszcze nie miał nigdy. Zdobył jej zaufanie, a z zaufaniem trzeba postępować jak z jajkiem. Dlatego musi bardzo ostrożnie to teraz rozegrać tak by nie wrócić do punktu wyjścia.
– Lunio, oj Lunio – zaskamlał Syriusz – nie wytrzymałbyś bez tych swoich umoralniających gadek, co nie? A tak poza tym, to takich mądrych rad udzielasz, ale nigdy nie widziałem byś stosował je w praktyce.
– Oczywiście Black, bo Twoje doświadczenie z każdą panna której uginają się kolana na twój widok, jest wielce wartościowe – zaperzył się.
– Bez spiny Remuś – powiedział obejmując go ramieniem – pamiętaj, że teraz szczególnie musimy martwić się o naszego Rogacza. Potem zajmiemy się znalezieniem panny dla ciebie.
– Mogę się martwić o siebie sam – warknął James.
– Oczywiście, oczywiście...

* * *

Syriusz Black z typowym dla siebie uśmiechem schodził po schodach prowadzących do jego dormitorium. Cały tryskał dobrym humorem. W końcu zbliżał się piątkowy wieczór, ten na który czeka cały tydzień. Wszak to właśnie do młodych należy ten świat. A on młody jest i ma ochotę dobrze się zabawić. Nawet fakt, że jego kompan, pan Potter nie chciał mu towarzyszyć nie był dla niego przeszkodą. W końcu i tak ciężko było z nim coś wyrwać bo każdą porównywał do Rudej, nie przejmując się, że porównywana dziewczyna stoi tuż obok i nie cieszy się z tego co słyszy.
Jednak na chwilę opuściła go pozytywna energia. Zobaczył burze czarnych loków błyskających wesoło. Siedziała koło kominka odwrócona do niego plecami. Nie widziała go będąc pochylona nad książką. Przez chwilę musiał wysilić pamięć by przypomnieć sobie czemu czuje taki wyrzut gdy na nią patrzy. A no tak, przecież miałem pomóc jej z transmutacją, przypomniał sobie nagle. Ale przecież jest piątkowy wieczór. Spojrzał tęsknie na dziurę od portretu. Rozrywka wygrała z jej roześmianymi oczami. Na pewno nie będzie na mnie zła, przecież nigdy nie jest, stwierdził, po czym dziarsko ruszył do wyjścia. Wyszedł z wieży Gryffindoru i zaczął zastanawiać się, gdzie tym razem powinien pójść. Jak zawsze miał w czym wybierać, szczególnie damska cześć Hogwartu chętnie zapraszała go wszędzie gdzie tylko coś się działo. Skręcił w lewy korytarz i omal nie podskoczył w miejscu ze strachu.
– Tak jak podejrzewałam, jesteś żałosny Black – powiedziała głosem tak zimnym, że aż przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.
– Czasem wydaje mi się, że masz własną mapę – burknął niezadowolony, że z wszystkich uczniów, trafił akurat na nią.
– Mapę? – spytała wyraźnie zła niepotrzebną zmianą tematu – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że ona w Ciebie wierzy? Wierzy i czeka aż do niej przyjdziesz, bo przecież powiedziałeś, że jej pomożesz.
– …
– Nie masz mi nic do powiedzenia? Jakie to typowe. Powiedz mi jak można być takim nędznym mężczyzną. Naprawdę, aż nie mogę na Ciebie patrzeć. Na szczęście Marry w końcu zrozumie, że nie można na Ciebie liczyć – jej głos odbijał się głuchym echem od grubych ścian, wracając do Syriusza w postaci silnych wyrzutów sumienia.
Zuu nie miała mu już nic więcej do powiedzenia. Po raz ostatni spojrzała na niego swoimi wściekłymi niebieskimi oczyma i zostawiła go samego. Chłopak stał w miejscu. W głowie powtarzały mu się jej słowa, nie należało to do najprzyjemniejszych uczuć. Po chwili otrząsnął się i ruszył się z miejsca.

niedziela, 3 lutego 2013

Część VIII


No cóż, nie podejrzewałam, że tak mało czasu będę mogła poświęcić temu blogowi. Jednak pod żadnym pozorem nie porzucę tej historii i dokończę ją choćby nie wiem co. Na pocieszenie mogę dodać, że zbliżamy się do momentu, w którym duże fragmenty mam już napisane, a więc będzie to szło na pewno sprawniej. Tak więc nie przedłużam i mocno całuje wszystkich którzy zostawiają tu po sobie ślad, wytykają mi błędy, dzięki czemu ciągle mogę poprawiać swój styl i tym którzy ponaglając mnie naprawdę mnie tym motywując. Kochani, jesteście niezastąpieni:*

************************************ 

Nie spodziewała się, że jest już tak późno. Szybkim krokiem zmierzała w stronę pokoju wspólnego obierając jak najszybszą drogę. Idąc miała wrażenie że ktoś za nią idzie, jednak w Hogwarcie nigdy nie jest się samemu, więc nie przejęło ją to zupełnie. Po drodze postanowiła wstąpić jeszcze do toalety. Wypiła zdecydowanie za dużo soku dyniowego.
Weszła do najbliższej łazienki jaką znalazła. Po chwili weszły za nią trzy wysokie dziewczyny, aura która im towarzyszyła nie wróżyła niczego dobrego.

* * *

Przyglądała się obślizgłym ścianom łazienki. Grzyb który się się na nich zalągł w wyglądał już jak naturalna tapeta. Słabe światło odbijało się od zatęchłej wody rozlanej w rogach brudnej posadzki. Lily z obrzydzeniem stwierdziła, że przy najbliższym spotkaniu perfektów poruszy temat łazienek w dolnych partiach zamku. Może i całkiem wpasują się w klimat lochów, ale przecież trzeba utrzymywać podstawowe zasady higieny.
Dziewczyna weszła do kabiny. Z ulgą stwierdziła, że wygląda tu trochę schludniej. Chwilę siłowała się z zardzewiałym zamkiem, który w końcu poruszył się z cichym trzaskiem. Nagle za drzwiami rozległ się głośny szmer, pod wpływem którego zamarła. W końcu nie spodziewała się by ktoś jeszcze spacerował o tak później porze po korytarzach. Nie miała też ochoty na użeranie się niesfornymi uczniami, którzy nie chcą przyjąć szlabanu.
– Proszę, proszę, ktoś tu zapuścił się w złe strony. – Piskliwy głos rozniósł się nieprzyjemnym echem.
Lily od razu go rozpoznała, należał do o rok młodszej ślizgonki, jednej z perfektów z którymi kłóciła się wyjątkowo często. Była ona zadufaną w sobie długonogą blondynką, która uważała, że czystość krwi upoważnia ją do patrzenia na wszystkich z góry, szczególnie na osoby pokroju Evans. Razem z swoimi dwiema przyjaciółeczkami tworzyły trio, które za główny cel wzięło sobie dręczenie każdego kto czystej krwi nie posiada.
– To nie była za dobra decyzja, biorąc pod uwagę to jak ostatnio panoszyłaś się z Potterem po całej szkole – stwierdził drugi głos, którego rozpoznanie też nie sprawiło większych trudności.
Należał on do krukonki z ostatniego roku, która przez te wszystkie lata nie mogła pogodzić się z faktem że nie trafiła do domu węża. Miała na punkcie tego manie do tego stopnia, że całą swoją szkolną garderobę przerobiła na ślizgoński wzór. Przez co jej dom nie traktował jej zbyt ciepło.
– Naprawdę nie potrafię zrozumieć jakim cudem czarodziej o tak szlachetnym rodowodzie bez przerwy poniża się dla takiej obrzydliwej szlamy.
Lily ponuro stwierdziła, że trio było w komplecie, chociaż i tak nie sądziła by ta zwykle cicha i trzy lata młodsza od niej dziewczyna, która odezwała się jako ostatnia, mogłaby stanowić dla niej zagrożenie. Z tego co pamięta, nawet proste zaklęcia sprawiają jej problem.
Stała w milczeniu mając nadzieję, że brakiem reakcji zniechęci swoich oprawców do dalszego szukania zaczepki. Jej wybuchowy temperament sprawił, że dłonie nerwowo zaciskały się na różdżce którą bezwiednie wyjęła z szaty. W myślach mimowolnie przypominała sobie wszystkie zaklęcia przydatne do pojedynków. W końcu była cholernie dobra w pojedynkach. Nagle poczuła na sobie jak bardzo jest zmęczona dzisiejszym dniem, a zmęczenie to szybko przerodziło się w złość. Miała ochotę z hukiem rozwalić drzwi i udowodnić im, że nie mają szans w starciu z „obrzydliwą szlamą”. Jednak wrodzony rozsądek kazał jej zachować spokój. W końcu może jej się nie udać rozbroić trzech przeciwników naraz. Do tego dochodzi fakt, że nie miała pojęcia czy za drzwiami kabiny nie czeka więcej przeciwników, którzy postanowili się do tej pory nie ujawniać. Miała także świadomość, że nawet jeśli wydostanie się na korytarz, ciągle będzie w lochach. I jakikolwiek napotkany tam ślizgon z pewnością jej nie pomoże. Dlatego postanowiła dalej stać w bezruchu z różdżką wyciągniętą przed siebie by w każdej chwili być przygotowanym do obrony.
– No no, jak przychodzi co do czego to wcale nie jesteś taka wyszczekana. - Odezwał się znowu pierwszy głos.
– Damy ci małą radę, zostaw Pottera i Blacka w spokoju i nie psuj więcej ich dobrego imienia. Może w końcu skończą swoje durne zabawy w obcowanie z dziwolągami – powiedziała blondynka z nieukrywaną nienawiścią w głosie.
– Dziewczyny chodźcie już - powiedziała najmłodsza z nich niepewnym głosem.
– Oj nie trzęś się ze strachu, co, szlaban dostaniemy - zaśmiała się cierpko krukonka - nie psuj nam zabawy, szlamie należy się od nas jakiś prezent.
Usłyszała szmer, palce jeszcze mocniej zacisnęła na różdżce gotowa do ataku. Wstrzymując oddech wpatrywała się w drzwi, te jednak ani drgnęły.
Niebezpieczeństwo nadeszło z góry.
Nie zdążyła nawet zareagować gdy nad jej głową rozległ się cichy plus. Po sekundzie na jej głowę spłynęła brudna i śmierdząca woda. Ciszę, która po tym nastała, przerywało jedynie kapanie z jej włosów i ubrań. Po chwili usłyszała szybkie kroki dające sygnał, że została w łazience sama.
Lily nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Łzy bezsilności mimowolnie spływały jej na policzkach. Nagle poczuła wielką niesprawiedliwość. Przecież nigdy nie zrobiła nic złego. Oczywiście jej bezdyskusyjne podejście do przestrzegania regulaminu szkoły mogły się niejednemu nie spodobać, ale przecież robiła to dla dobra i bezpieczeństwa uczniów. Myśl, że została tak potraktowana tylko i wyłącznie przez narzucające zachowanie się Pottera boleśnie wirowała jej w głowie. W tym momencie bezsilność zaczęła ustępować złości, bezgranicznej złości. Znowu przez niego miała kłopoty. Ten człowiek sprowadza na nią same nieszczęścia.
Dopiero te myśli przypomniały jej, że nadal cała ocieka wodą. Jej zatęchły zapach zaczął ją dusić. Szybko wykonała prosty ruch ręką, w której wciąż boleśnie zaciskała różdżkę.
Jedno zaklęcie. Woda znikła. Upokorzenie zostało.
Nie chciała zostać tu ani chwili dłużej, szybkimi krokami wyszła na korytarz i nie zwalniając ruszyła prosto do wieży Gryfindoru. Mimo że doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż zaklęcie pozbyło się wszystkich możliwych śladów po wodzie, ciągle czuła jakoby ten okropny zapach ciągnął się za nią. Oczy znowu jej się zaszkliły. Kiedy przeszła przez portret Grubej Damy dziękowała w duchu, że nikogo już nie było w pokoju wspólnym. Nikogo, oprócz dwóch dziewczyn siedzących przy kominku, które żywię dyskutowały nad jakimś kolorowym magazynem. Obie podniosły wzrok chcąc zobaczyć kto zjawił się o tak późnej porze.
Na widok stanu Lily obie zamilkły i wymieniły zdziwione spojrzenia. Rudowłosa podeszła do nich bez słowa i bezceremonialnie schowała się w ramionach Marry pozwalając by ciężkie łzy pociekły jej po policzkach. Marry wysłała Zuu pytające spojrzenie i mocno objęła przyjaciółkę. Jasnooka nie ukrywała zdziwienia zaistniała sytuacją, nazwanie jej nieprawdopodobną było by zbyt lekkim określeniem. Jednak bez zastanowienia wstała z miejsca i również przytuliła się do swojej przyjaciółki. Co prawda zaskoczyła ją jej czuła reakcja, jednak uczucia, które wprost wylewały się z Lily nie pozwoliły jej postąpić inaczej. Oczy dziewczyny zmrużyły się niebezpiecznie gdy dotarło do niej, że ktoś przecież musi być odpowiedzialny za jej stan. W myślach współczuła już tej osobie mając świadomość co z niej zostanie gdy z nią skończy.
Dziewczyny rozluźniły trochę uścisk, nic jednak nie mówiły pozwalając by ich przyjaciółka spokojnie się wypłakała. Gdy ta zaczęła się uspokajać delikatnie zabrały się do wyciągania informacji na temat tego co się stało. Na początku Lily stanowczo odmówiła wyjaśnień, jednak kiedy Zuu z lekkim rozbawieniem w głosie spytała się czy ta naprawdę sądzi, że zostawią ją w spokoju po tym co miało tutaj przed chwilą miejsce Evans zaczęła niechętnie opowiadać. Na twarzy Marry malowało się niedowierzanie i przerażenie. Nie dopuszczała do siebie myśli, by ktoś mógł w tak okrutny sposób potraktować dziewczynę tak dobrą jak ona. Dokładnie zrozumiała teraz jej reakcje. W końcu Marry lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, że pod twardą skorupą silnej i niezależnej kobiety którą Lily sobie stworzyła kryje wielka delikatność i wrażliwość.
Zuu natomiast cała kipiała ze złości. Zażądała wręcz, by Lily powiedziała jej kto to dokładnie był. Ona jednak stanowczo odmówiła.
– Błagam, tylko mi nie mów, że nie zamierzasz nic z tym zrobić? – spytała zrezygnowana.
– Na pewno nie zamierzam wywoływać wojny, naprawdę nie mam na to sił – powiedziała wciąż drżącym głosem.
Blondynka chciała jeszcze protestować, jednak wolała poczekać na lepszy moment na wyciągnięcie tej informacji. Między dziewczynami zapadła ponura cisza. Która jednak nie trwała długo. Przerwał ją dźwięk otwierania dziury w portrecie. Lily siedziała do niej tyłem, jednak nie miała sił nawet na to by odwrócić głowę i sprawdzić kto wraca do wieży podczas ciszy nocnej.
Marry i Zuu widziały wejście doskonale. Ich oczom ukazała się sylwetka Pottera a po chwili i reszty huncwotów. Ciemnowłosa spojrzała na nich przerażona i zaczęła energicznie machać przecząco głową dając tym samym znać, by James chociaż dzisiaj sobie odpuścił. Ten jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Z uśmiechem wpatrywał się w rude włosy. Świadomość, że w ostatnim czasie jego znajomość z Lily znacząco się poprawiła napełniała go nieopisaną radością.
– Witaj Liluś – powiedział wesoło i zaczął kierować się w ich stronę.
Dziewczyna na dźwięk tego głosu zastygła na sekundę. Nie patrząc na przyjaciółki podniosła się powoli. I spojrzała na Pottera. Było to spojrzenie przepełnione zawiścią i wyrzutem. Przez chwilę miała ochotę wyładować na nim całą swoją złość, zacząć na niego krzyczeć winiąc go za wszystkie błędy wszechświata. Poczuła jednak jak bardzo jest zmęczona. Nie miała ochoty się nawet odezwać. Minęła bez słowa i weszła do swojego dormitorium. Chłopak z niedowierzaniem odprowadził dziewczynę wzrokiem, aż ta zniknęła za drzwiami.
– Łaska kobieca na pstrym koniu jeździ – zaśmiał się Syriusz klepiąc przyjaciela po ramieniu.
James spojrzał na niego, wzrokiem który mroził krew w żyłach, po czym opadł niezgrabnie na fotel.
– Czym ty razem zawiniłem? – spytał ironicznie, prawie jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi.
Przez jego zimny ton Zuu przez chwilę pomyślała, że naprawdę go to nawet nie obchodz. Chłopak spojrzał na nią jednak ponaglająco. Dziewczyna przez moment zastanawiała się czy i ile może mu powiedzieć, w końcu wzięła głęboki oddech i w kilku zdaniach opowiedziała mu wszystko. Gdy dotarł do niego sens jej słów wstał gwałtownie i zaczął szybciej oddychać.
– Już nie żyją – zapowiedział.
– Rogaczu uspokój się – powiedział do tej pory milczący Remus.
– Popieram – stwierdziła Zuu.
– Powiedz mi proszę w jaki sposób mam się uspokoić – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Masz racje, powinniśmy teraz iść i zrobić coś bezdennie głupiego – zaśmiał się Syriusz, robiąc to wyjątkowo ironicznie.
– Jak niby mam to tak zostawić? – spytał się łamiącym głosem.
– Na pewno nie możesz teraz działać pochopnie, w końcu nie chcesz zaszkodzić jej jeszcze bardziej? – Zuu starała się by jej głos brzmiał mniej arogancko niż zwykle, wszak ta niezwykła sytuacja wymagała niezwykłych środków.
James ponownie opadł na fotel, tym razem w akcie zupełnej bezradności. Zaczęli rozmawiać szukając dobrego wyjścia z tej sytuacji, niestety jednak jedno wydawało się gorsze od drugiego.

* * *

Gdy Lily weszła do dormitorium czuła się zupełnie pusta w środku. Zmęczenie wypłukało ją ze wszystkich uczuć. Spojrzała na swoje łóżko i przez chwilę miała nieodpartą ochotę by po prostu się na nie rzucić i zasnąć. Ciągle jednak wydawało jej się jakby czuła na sobie zapach tej obrzydliwej wody. Skierowała się więc od razu do łazienki.
Gorący prysznic pozwolił choć trochę odpocząć zszarganym nerwom. Zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się w swój oddech starając się przy tym wyciszyć. Strumienie wody spływające po jej ciele dawały jej prawdziwe ukojenie. Przez chwilę pomyślała nawet o tym, że Potter nigdy świadomie nie dążył do tego by wywołać u innych taką nienawiść w stosunku co do niej. Nie mogła więc aż tak mocno go winić. Pozwoliła jednak by ta myśl znikła razem z innymi w obezwładniającym szumie wody. Chciała zupełnie oczyścić swój umysł.
Kiedy wyszła z łazienki czuła się o wiele lepiej. Jej przyjaciółki siedziały na swoich łóżkach zatopione w książkach.
– Dziewczyny, dziękuje... – zaczęła Lily uśmiechając się słabo - naprawdę nie wiem, bo bym bez was zrobiła.
Te słowa zdziwiły obie dziewczyny. Mimo że Lily była zawsze lojalna wobec nich to zawsze jej natura samotnika brała górę. Dlatego też nigdy nie usłyszały, by Lily dziękowała za to, że ma obok siebie przyjaciół.
– Kochana nie przejmuj się – powiedziała Marry z ciepłym uśmiechem.
– Powinnaś wiedzieć, że zawsze możesz na nas liczyć - dodała Zuu wstając i udając się do łazienki.

* * *

James zrezygnowany opadł na poduszki. Po ciężkim treningu każdy jego mięsień dawał o sobie znać, jednak to ból psychiczny sprawiał, że opadał ze zmęczenia. On, niepokonany James Potter nie miał pojęcia co powinien zrobić. Z jednej strony rozumiał Lily i to, że to właśnie jego obarcza winą. Z drugiej strony żadne z jego działań nigdy nie miało prowadzić do takich konsekwencji. W duchu przyznał się, nigdy nie spodziewał się, że jego zachowanie może wywołać taką wrogość. Przez tą całą sytuacje zapałał jeszcze większą nienawiścią do tych zapatrzonych w czystą krew dupków.
Syriusz widząc stan swojego przyjaciela spojrzał na niego z troską. Było mu go autentycznie żal. Sam już jednak nie miał pomysłów, jak mógłby mu pomóc w tak beznadziejnej sytuacji. W ramach jakiejkolwiek wsparcia wyciągnął z szuflady czekoladową żabę i rzucił w jego stronę, mając nadzieję, że jego instyknt szukającego weźmie górę. Smakołyk jednak odbił się tylko od jego policzka i koziołkując wylądował na podłodze. No tak nigdy nie byłem za dobry w pocieszaniu, stwierdził gorzko Syriusz.
– Reeeeeeeemus – zawołał przeciągle Łapa, mimo że chłopak leżał na swoim łóżku zaledwie metr od niego – musisz przeprowadzić akcje ratunkową.
– Nie drzyj się jakbyśmy byli na stadionie – żachnął się chłopak odkładając książkę na nocną szafkę.
Ten w odpowiedzi zrobił jedynie słodkie oczka, które potrafiły rozczulić każdego. W takim momencie naprawdę przypominał słodkiego psiaka.
– Chłopaki, to chyba nie najlepszy czas na wasze przekomarzanie się, prawda? - upomniał ich Peter.
– Racja, racja – przyznał Remus i wstał.
W trójkę podeszli do łóżka swojego przyjaciela. Ten nawet nie otworzył oczu by zorientować się co się wokół niego dzieje.
– Doktorze jaka diagnoza? – zapytał Łapa poważny głosem.
– Hmm... - Lunatyk zamyślił się na chwilę – mogę jednoznacznie stwierdzić, że nasz pacjent jest beznadziejnie zakochany.
– W takim razie nie widzę innej opcji – stwierdził ostentacyjnie zakładając białe gumowe rękawiczki, jeden z gadżetów, które zawsze miał pochowane w wewnętrznych kieszeniach szaty – Doktorze Pettigrew, proszę rozebrać pacjenta.
Dopiero na te słowa okularnik otworzył oczy z przerażeniem. Co jak co, ale nie chciał być obiektem eksperymentów niespełnionych ambicji Syriusza.
– Chłopaki, naprawdę nie jestem w nastroju do żartów – powiedział żałosnym głosem.
– Chyba nie myślisz, że pozwolimy Ci zadręczać się w samotności - zapytał Peter z rozbawieniem.
James uśmiechnął się słabo.
– Czekajcie... Mam pomysł... – zawołał naglę z Syriusz.
– Black błagam Cie, oszczędź Jamesowi tych swoich pomysłów, dobrze na nich nie wychodzi – skwitował go Remus.
– W takim razie co Twoim zdaniem powinien zrobić? – zaperzył się.
– Znormalnieć? – stwierdził niepewnie – W każdym razie tego jeszcze nie próbował – dodał z uśmiechem.
Chłopak spojrzał na nich z głupim wyrazem twarzy.
– Co masz na myśli? – spytał siadając, machinalnie przeczesał swoje włosy.
– Sam pomyśl, skoro gwiazdorskie i pozerskie zaloty się nie sprawdzają to może czas by zadziałać z zupełnie drugiej strony?
– Czyli?
– Zdobyć jej przyjaźń, dać się jej poznać od Twojej odpowiedzialnej strony.
– Nuuuuuuuuda...
– Łapo Twoje komentarze nie wnoszą nic dobrego do naszej dyskusji. Nie rozumiesz, że to chyba ostatnia deska ratunku której można się chwycić? - pouczył go Remus.
– Oooooooooo nie, Lunatyczu – przeciągnął Syriusz – pamiętajcie moje słowa, jeśli raz staniesz się przyjacielem dziewczyny to już na zawsze zostaniesz tylko nim – odgrażał siląc się na poważny głos.

* * *

Kolejnego dnia Lily nie była w najlepszym humorze. Mimo że otrząsnęła się z wczorajszych wydarzeń to ciągle nie mogła uwierzyć, że naprawdę miało to miejsce. Jednak dostała też dobrą życiową lekcje - jaka to przyjaźń jest ważna w życiu. Zuu i Marry od rana starały się rozweselić rudowłosą na przeróżne sposoby i dziewczyna była im za to niewymownie wdzięczna. Samo poczucie, że są w tym zamku ludzie, którym zależy na jej szczęściu dodawało jej siły i odwagi.
Siedziała w Wielkiej Sali i powoli przeżuwała tosty. Po kilku łykach ulubionej czarnej herbaty poczuła jak energia rozpływa się po jej ciele. Po poznaniu tych wszystkich wzmacniających zaklęć i eliksirów nadal twierdziła, że nie ma nic lepszego niż ranek z gorącą herbatą. Gdy huncwoci zaczęli się zbliżać w jej stronę spuściła wzrok. Z jednej strony nie chciała urządzać żadnych scen. Tak naprawdę nie czuła już w sobie złości. Ale i tak nie chciała się zmuszać na jakąkolwiek interakcje z nim, musiała od niego odpocząć. Dlatego była wdzięczna, gdy nie usiadł naprzeciwko niej.
Kiedy usiadł i zatopił się w rozmowie z Syriuszem delikatnie podniosła wzrok. Uderzyła ją zmiana w jego wyglądzie. Niby nieznaczna, a jednak tyle zmieniała. Otóż to jego wiecznie rozczochrane włosy były jakby lekko przeczesane. Do ulizania było im jeszcze daleko, jednak teraz sprawiały wrażenie, jakby ich właściciel poświęcił minutę na to by nie wyglądać jakby ledwo wstał z miotły. Do tego jego zadziorny i szeroki uśmiech został zastąpiony lekkim, spokojnym. I ta szata, dopięta na ostatni guzik. Dziewczynie na ten widok brew uniosła się do góry. On niewątpliwie musiał coś knuć. Wyglądał zbyt zwyczajnie.
Z zamyśleń wyrwał ją trzepot sowich skrzydeł który rozległ się w całej wielkiej sali. Po chwili, każdy cieszył się nową porcją prasy i listów.
Remus jako pierwszy wziął swojego proroka codziennego, gdy tylko spojrzał na okładkę jego brwi zmarszczyły się srodze. Na pytający wzrok Lily, Zuu podsunęła jej pod nos gazetę. Na okładce wielkimi literami było napisane „Gnomowi przedstawiciele oficjalnie popierają działania Czarnego Pana”.
– Kolejni – powiedziała cicho Marry.
– I będzie ich coraz więcej – stwierdził smutno Remus.
– Jakże im się dziwić? Jego sługusy zastraszają cały magiczny świat – powiedział Syriusz całkiem poważnie. To był jedyny temat przy którym Black zachowywał się całkowicie poważnie.

* * *

– Czy te Twoje liściki zawsze muszą być takie mroczne? – zapytał z uśmiechem jasnowłosy chłopak.
Jego rozmówczyni wysiliła się na sztuczny uśmiech.
– Załatwiłeś to o co Cię prosiłam? – zapytała zimnym tonem.
– Oj tak kuzyneczko – powiedział i machnął jej przed nosem niewielką fiolką.
– Dziękuje. – Tym razem jej ton był o wiele milszy.
– Czyli mówisz, że znowu zaczęłaś załatwiać sprawy starą metodą – zaśmiał się niefrasobliwie przeczesując blond włosy, atut rodzinny Loringów.
– Zawsze lubiłam stare metody – stwierdziła z uśmiechem.
– Naprawdę nadal nie mogę się nadziwić, że nie trafiłaś ze mną do domu węża, jesteś przecież wręcz podręcznikowym przykładem ślizgona.
– Nie przeginaj.
Dziewczyna cieszyła się, że ma takiego sprzymierzeńca w wrogim domu. Z jej o rok młodszym kuzynem spędziła prawie całe dzieciństwo, byli więc bardzo mocno zżyci. Znał jej wszystkie mroczne sekrety i chyba to właśnie za nie darzył ją takim szacunkiem.
– Ale nic poważniejszego jej się nie stanie? - chciała się upewnić, choć ton jej głosu wcale nie zdradzał troski.
– Nic... poważnego – stwierdził z uśmiechem – przez tydzień lub dwa jej ciało będzie tak osłabione, że nie będzie mogła zrobić kroku, jednak nie będzie miało to żadnego wpływu na jej organizm.
– Powinno wystarczyć – powiedziała zamyślona.
– Oj kuzyneczko, nie chciałbym nigdy stać się Twoim wrogiem.
– A wspominałam kiedyś, że nienawidzę kiedy nazywasz mnie kuzyneczką? – spytała z słodkim uśmiechem.
Dziewczyna pożegnała się i zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę wieży Gryfindoru. Wieczór był wyjątkowo chłodny, a miała na sobie tylko lekki sweter. Jej myśli krążyły wokół przyziemnych spraw takich jak najbliższe sprawdziany i zaległe wypracowanie z historii magii, jak zwykle notatki Lily bardzo jej się przydadzą. W wejściu do wieży minęła Syriusza. Zdziwiła się lekko, zwykle gdy się mijali wymieniali z sobą serdeczne uśmiechy. Tym razem jednak chłopak unikał jej wzroku niczym ognia. Zuu nie zawracała sobie jednak tym więcej myśli, stwierdziła, że to tylko kolejne z jego dziwactw.
Weszła do pokoju wspólnego i wzrokiem odszukała przyjaciółkę. Siedziała koło kominka zatopiona w książce. Blondynka nie chciała jej przeszkadzać więc bez słowa usiadła koło niej i zaczęła wyjmować pergaminy z torby. Otworzyła książkę z zaklęć i zaczęła szukać odpowiedniej strony po czym wczytała się w dłuższy fragment. Jednak jakiś wewnętrzny niepokój nie pozwalał jej skupić się na tekście. W końcu podniosła wzrok. Wystarczyło kilka sekund obserwacji przyjaciółki by zauważyć, że dziewczyna wcale nie czyta książki, ponieważ jej oczy od dłuższej chwili tkwiły w jednym punkcie, jakby chciały go wypalić. Zuu zamyśliła się na chwilę. Nagle z głośnym trzaskiem zamknęła książkę którą miała w rękach. Ten dźwięk wyrwał czarnowłosą z letargu, która patrzyła teraz na nią z lekkim strachem w oczach.
– Ten łajdak, niech no ja go tylko dorwę - powiedziała blondynka lodowatym głosem.
Jak mogła zapomnieć. Przecież Marry od trzech dni mówiła tylko o tym, że Black będzie jej dzisiaj dawał korepetycje z transmutacji.
Jakoś nie widziała tutaj Blacka.
– Zuu... – zaczęła Marry.
Jej oczy szkliły się od łez. Widać było, że każde kolejne wystawienie przez Syriusza bolało ją coraz bardziej. Ten widok sprawił, że z blondynki wyparowała cała złość.
– Jaką tym razem wymówkę sobie znalazł? – spytała już spokojniej.
– Mówił, że ma bardzo ważną sprawę do omówienia z profesorem od obrony przed czarną magią - odpowiedziała cicho - ale obiecał mi, że w piątek mi to wynagrodzi – dodała już pogodniej, jakby nie dopuszczała do wiadomości, że i wtedy pewnie znajdzie kolejną wymówkę.
– W piątek mówisz? – chciała się upewnić Zuu, zapisując to sobie w pamięci – w każdym razie, pokaż co tam masz, w końcu też jestem całkiem dobra z transmutacji.
Marry uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, dziękując jej, że ratuje jej serce ten setny raz.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Część VII


No cześć misiaczki:* Na wstępie chciałabym podziękować Marysi i Eternal Dreamer za pochlebne komentarze. Naprawdę bardzo mocno mnie one zmotywowały. Od razu czujesz, że masz dla kogo pisać.
Musze przyznać, że fabuła ciągle mi się rozrasta i to co na początku chciałam zamknąć w dwudziestu rozdziałach teraz wydaje mi się niemożliwe do zmieszczenia nawet i w stu. A więc przy pomyślnych wiatrach szybko się z tym opowiadaniem nie pożegnam.
Nie przedłużam więcej i zapraszam do czytania i komentowania (jak widać bardzo mi to pomaga).
Nowy rozdział powinien ukazać się w przeciągu tygodnia:)

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *




– Potter ile razy mam Ci powtarzać, że źle to trzymasz – żachnęła się Lily.
– Staram się jak mogę – odparł James starając się dobrze przyłożyć wypustkę do starego obrazu.
– Coś Ci nie idzie – stwierdziła opryskliwie – i Twoje towarzystwo miało mi niby usprawnić pracę? - spytała z ironią.
Lily z Jamesem od 2 godzin starali się wykonać pracę powierzoną im przez McGonagall. Jednak szło im to w niesamowicie mozolnym tempie. Nie skończyli nawet jednego piętra, a zaraz miała być kolacja.
– To może w takim razie sama to sobie trzymaj? - Spytał nie ukrywając złości.
Wiedział, że nie było to możliwe, on sam ledwo to dźwigał, a co dopiero jego delikatna Liluś.
Postawił instrument na ziemi. Wyjął swoją różdżkę i zaczął się w nią intensywnie wpatrywać.
– Próbowałam już wszystkiego – zaznaczyła znudzonym głosem.
– Evans, daj mi pomyśleć – skwitował niecierpliwie.
Dziewczyna naburmuszyła się i zamilkła. Oparła się o ścianę i patrzyła się to na Jamesa to na instrument. Pomału traciła cierpliwość.
– Mam – powiedział kierując różdżkę na instrument.
Wypowiedział zaklęcie, którego Lily nie znała. Urządzenie drgnęło lekko po czym płynnie uniosło się w powietrze.
– Nigdy bym nie przypuszczała, że możesz znać zaklęcie którego ja bym nie znała – przyznała dziewczyna starając się by jej ton nadal brzmiał lekceważąco.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, kochanie – uśmiechnął się zadziornie – za kilka całusów mogę Cie nauczyć czego tylko będziesz chciała – dodał podnosząc znacząco brew.
– Potter, skończ...

Dzięki możliwości swobodnego manewrowania instrumentem ich praca nabrała znacznego tempa. Nastrój także im się poprawił. Udało im się ogarnąć część zaplanowaną na dzisiaj, więc złożyli sprzęt u pani profesor i skierowali się w stronę wielkiej sali.
Gdy przekroczyli wielkie wrota wszyscy byli już pochłonięci kolacją. Nie przeszkodziło to jednak wielu głową odwrócić się w ich stronę.

–  No no, co my tu mamy – przywitał ich Syriusz – nasza ukochana para nie kłóci się od samego wejścia? Nie stało wam się nic poważnego? - Zaśmiał się, uważając swoje słowa za wyjątkowo zabawne.
– Łapa, oszczędź nam tego, padamy z nóg – powiedział James siadając naprzeciwko, Lily usiadła koło niego, równie zmęczona.
– Ale tak się nie godzi, Ruda, powinnaś go przynajmniej dwa razy zdzielić po głowie jak tu szliście. Teraz cała szkoła stwierdzi, ze coś jest nie tak – kontynuował swój wywód. Lupin spojrzał na niego wymownie, ten jednak udawał, ze tego nie dostrzega – mówię wam, to będzie teraz najlepszy temat do plotek.
– Black! – Podniosła głos Zuu.
Chłopak spojrzał się na nią z wyrzutem, jednak stwierdzając że nie znajdzie wśród reszty poklasku pochylił się w stronę Marry i resztę wyszeptał jej do ucha. Czarnowłosa zaśmiała się wdzięcznie i również do niego szepnęła. Syriusz spojrzał się w stronę Jamesa i zaśmiał się głośno.
Gdy kolacja zbliżała się do końca profesor McGonagall wywiesiła ogłoszenie na tablicy. Gdy tylko od niej odeszła zaczęło się przy niej robić zbiegowisko. Po chwili wszyscy zaczęli się przepychać. Lily która akurat przechodziła niedaleko z przyjaciółkami westchnęła zrezygnowana i skierowała się w tamtą stronę.
– Co to za przepychanki – zaczęła swoim typowym protekcjonalnym tonem – ustawić mi się porządnie i nie robić niepotrzebnego zamieszania. Lekony i Reedie nie obściskiwać mi się tutaj, pierwszoroczniaków gorszycie. Riabbel, niedługo to już w ogóle nie będzie widać Twojej spódniczki, przywróć ją do normalnej długości, zalecenie perfekta – dodała z uśmiechem.
Marry i Zuu stały za nią i śmiały się cicho. Obie zgodnie twierdziły, że ich przyjaciółka czasem za mocno wczuwa się w swoją rolę stróża Hogwartu. Jednak to właśnie dlatego była dla nich tak wyjątkowa.
Gdy Ruda ogarnęła już zamieszanie zaczęły kierować się w stronę pokoju wspólnego.
– Dziewczyny – Zuu naglę się zatrzymała – wiecie co, ja skocze jeszcze szybko do biblioteki po książki, które chciałam przejrzeć przed snem.
– Iść z Tobą? - Spytała Marry.
– Nie nie trzeba – uśmiechnęła się ciepło.
– No dobra, to my idziemy – powiedziała patrząc na nią uważnie – tylko wracaj do nas szybko – dodała z uśmiechem.

* * *

Głupie książki, głupie, pomyślała ze złością Zuu przeklinając chwilę w której zostawiła swoją różdżkę na łóżku. Szukałam kilku małych informacji, skąd mogłam wiedzieć, że wyjdą z tego 4 opasłe tomy...
Dziewczyna stąpała ostrożnie, bacząc by nie wywrócić się niosąc ten ciężar. Niestety, nigdy nie była dobra w ostrożności. Książki z hukiem opadły na posadzkę. Zrezygnowana usiadła na podłodze.
Spojrzała z niechęcią na porozrzucane woluminy.
– Podobno najpotężniejsi czarodzieje umieją czarować bez różdżek – powiedziała sama do siebie.
Skupiła wzrok na najlżejszej książce. Wpatrywała się w nią bardzo intensywnie starając się wyobrazić ją sobie wiszącą w powietrzu, ta jednak ani drgnęła.
– No cóż, muszę jeszcze poćwiczyć – stwierdziła beztrosko.
Nie miała najmniejszej ochoty na ruszenie swojego tyłka z podłogi. Sięgnęła po książkę, oparła się o ścianę i zaczęła czytać. Po chwili wtopiła się w lekturę i straciła poczucie czasu.
– Zuzanne? – Słysząc swoje imię dziewczyna wyrwała się z letargu.
– Remusie, całkiem mnie przestraszyłeś.
Chłopak zamiast szaty miał na sobie zwykłą bluzę. Ręcznik w jego ręku zdradzał, że udaje się do łazienki perfektów.
– Co jak co, ale nie spodziewałam się Ciebie tutaj – zaśmiał się podchodząc do niej.
– Książki mnie zatrzymały – powiedziała całkiem poważnym tonem.
– Zatrzymały powiadasz? - Zaśmiał się widząc tomy leżące w nieładzie – to chyba nie najlepsze miejsce do czytania, co nie?
– Bardzo inspirujące – stwierdziła uśmiechając się.
Remus zaczął zbierać tomy z podłogi. Zuu z wdzięcznością przyjęła pomoc.
– Nie zmierzałeś przypadkiem w inna stronę?
– A czy to ważne?

* * * * * * * * * * * * * *



Syriusz nudził się niezmiernie. Od kiedy James biegał z Lily po szkole zdecydowanie brakowało mu jakiegokolwiek ciekawego zajęcia. Siedział sam w dormitorium odbijając piłkę bejsbolową od sufitu. Lupin siedział z Peterem w bibliotece i pomagał mu w zaległych pracach domowych. Łapa ani myślał by marnować z nimi czas w ten sposób. Po obiedzie chciał spędzić czas z którąś z swoich fanek. Ale żadna nie chciała z nim iść. Jedne śmiertelnie obrażone, bo widziały jak całował się z inną, drugie wykręcały się jakimiś ważnymi sprawdzianami i pracami do napisania. I tak oto został sam w dusznym dormitorium. Myślał intensywnie kto mógłby towarzyszyć w kolejnych wygłupach. Nad wygłupami nie musiał się zastanawiać, zawsze miał ich sporo w zanadrzu.
Czemu ja wcześniej na to nie wpadłem, pomyślał Syriusz podnosząc się z łóżka, pewnie jest teraz w pokoju wspólnym.
Zszedł po schodach i rozejrzał się dookoła. Szybko odnalazł ją po jej charakterystycznych włosach. Burzy czarnych kręconych włosów które spływały jej na ramiona. Siedziała na fotelu w kącie, obok niej siedział jakiś o rok młodszy chłopak z którym dziewczyna pogrążona była w dyskusji. Jednak jej towarzysz nie był dla Łapy nawet najmniejszą przeszkodą. Uśmiechnął się i zaczął iść w jej kierunku.
– Cześć Marry.
Na dźwięk tego głosu dziewczyna odwróciła się momentalnie. Uniosła głowę do góry i spojrzała na niego. Jej oczy zaświeciły się.
– Witaj, masz do mnie jakąś sprawę? - Spytała się z nadzieją.
– Zastanawiałem się czy nie przeszłabyś się ze mną po błoniach – powiedział niskim, seksownym głosem.
– Z wielką chęcią – odpowiedziała szybko nawet nie siląc się na to by wyglądało że w ogóle zastanawia się nad odpowiedzią – Michael – powiedziała patrząc na swojego kolegę który milczał teraz z niewyraźną miną – pozwolisz że dokończymy naszą rozmowę innym razem?
– Nie ma sprawy, baw się dobrze – powiedział szorstko z ironią w głosie, po czym podniósł się z fotela.
Zmierzył jeszcze Syriusza bardzo zimnym wzrokiem. Ten odwdzięczył się spojrzeniem pełnym triumfu. Dziewczyna nie pomyślała jednak nawet by przeanalizować reakcje swojego kolegi, wszystkie jej myśli skupione były już tylko wokoło wyjścia z największym przystojniakiem w Hogwarcie.
– Pozwolisz tylko, że odniosę swoje książki? - spytała patrząc na niego tymi swoimi wielkimi ciemnymi oczami.
– Jasne, poczekam przy portrecie – zgodził się stwierdzając, że pod wpływem tych oczu mógłby zgodzić się na o wiele więcej.
Dla niego jednak dziewczyna nigdy nie należała do tych najpiękniejszych. W końcu przeważnie kręcił się on wśród dziewczyn, które powalały wręcz urodą na kolana. Marry była niziutka, mimo że miała całkiem szczupłe ciało jej figura bardziej przypominała gruszkę niż jego ulubioną klepsydrę. Dekoltu też nie miała jakiegoś wyjątkowo pokaźnego. Jednak te oczy. Wielkie ciemnobrązowe oczy, w których odbijał się blask najmniejszego nawet światła. Tak, jej oczy z pewnością wyróżniały ją z tłumu. Wiedział także, że również jej włosy były często obiektem zazdrości wśród płci pięknej. Grube czarne loki sięgające do połowy pleców. Zawsze zadbane i dokładnie uczesane.

Marry jak burza wpadła do dormitorium. Cieszyła się, że nie ma tam żadnej z jej przyjaciółek, ponieważ nie miałaby teraz czasu by się im tłumaczyć. Rzuciła niedbale książki na łóżko i stanęła przed lustrem. Spojrzała na siebie krytycznie, grymas wpełznął na jej twarz. Wzięła różdżkę i skierowała ją w swoją twarz. Jedno zaklęcie sprawiło, że koloryt jej twarzy ładnie się wyrównał, rzęsy wydłużyły się i pociemniały jak po użyciu tuszu, a po ustach przejechał niewidzialny błyszczyk. Drugie zaklęcie skierowała na włosy. Momentalnie stały się jeszcze bardziej lśniące i sprężyste. Nie chcąc przedłużać wyszła szybko.

Po chwili kierowali się już w stronę błoń. Syriusz zauważył te delikatną zmianę w wyglądzie dziewczyny, ale uśmiechnął się tylko lekko, w końcu pochlebiało mu to.
– Tak ogólnie to co zamierzasz robić? - Zapytała.
– Sama zaraz zobaczysz – uśmiechnął się tajemniczo – wpadłem na to już jakiś czas temu, ale potem zupełnie o tym zapomniałem.
– Już nie mogę się doczekać – przyznała szczerząc się.
Dalej rozmawiali już o jakiś niezobowiązujących sprawach. Gdy wyszli na błonia ciemniało powoli, jednak dla planu Syriusza była to idealna pora.
– Usiądźmy tutaj – powiedział wskazując na ławkę niedaleko najbardziej uczęszczanej ścieżki prowadzącej do głównej bramy.
Dziewczyna zawiodła się lekko, że nie wybrał bardziej spokojnego miejsca. Jednak i tak z wielką ochotą usiadła koło niego.
– Więc?
– Patrz uważnie – powiedział wskazując na drogę.
Poczekał aż uczniowie którzy szli dróżką prawie zrównają się z nimi. Wtedy machnął ręką i wypowiedział zaklęcie. Z jego różdżki wyleciało zielone światło do złudzenia przypominające błyszczącą linkę. Pojawiło się ono tuż przed idącymi uczniami. Ci momentalnie zatrzymali się będąc pewnymi, że to jakaś prawdziwa lina jest kilka centymetrów przed nimi. Jeden nawet odskoczył do tyłu, mocno machając rękami. Na ten widok Marry roześmiała się głośno, od razu dołączył się do niej Syriusz. Ofiary żartu spojrzały tylko na nich złowrogo i ruszyli przed siebie.
– To było świetne – przyznała dziewczyna w przerwach między śmiechem.
– No wiesz, wrodzony talent – stwierdził z dumą.
– Bardzo przydatny talent – skwitowała nadal się śmiejąc.
– Tylko mi tutaj nie marudź.
– Ależ oczywiście panie Kapitanie – Marry udawała że salutuje – kolejne ofiary idą – dodała już ciszej.
Tym razem niczego nieświadoma dziewczyna, prawdopodobnie z 3 klasy tak się przestraszyła bliskiego kontaktu z liną że aż wypuściła z dłoni wszystkie książki które niosła. Co wywołało wielką salwę śmiechu zabawnej dwójki.
Przez kolejną godzinę widzieli chyba każdą możliwą reakcje człowieka przed którym pojawia się nagle lina. Jeden chłopak nawet będąc pewnym, że jest całkowicie prawdziwa chciał ją z rozpędu przeskoczyć. Inny prawie się wywrócił. Niektórzy uczniowie którzy na początek dali się nabrać potem przystawali na chwilę obok Syriusza i Marry by chwilę pośmiać się razem z nimi. Mimo że bolał ich już brzuch po prostu nie mogli się opanować. Aż nie chciało się wierzyć że ludzie mogli nabierać się na coś tak głupiego.
Robiło się coraz zimniej i dziewczyna przeklinała się w myślach, że nie pomyślała o tym by się cieplej ubrać, ale o upiększeniu nie zapomniała. Jednak nie chciała narzekać i niszczyć tej pięknej chwili. Niestety, gęsia skórka zdradziła ją. Syriusz nic nie mówiąc machnął różdżką i tym razem wyczarował swój szalik z barwami Gryffindoru. Bez słowa owinął go dziewczynie wkoło szyi nachylając się trochę nad nią. Ciało Marry zalała fala ciepła wywołana nie tylko przez dodatkowe okrycie.
– Dziękuje – szepnęła cicho widząc wyszyte inicjały „S. B.” na końcu szalika.


* * *

Kolejny dzień współpracy mijały im nadzwyczaj lekko i spokojnie. Dziewczyna z czasem przestała nawet zwracać uwagę na szepty które towarzyszyły im niemal cały czas. Chwilami chciała nakrzyczeć na gapiów wytykając im brak własnego życia, jednak starała się nie dawać dojść do głosu swojemu ognistemu temperamentowi.
Mimo że z początku pracowali niemal w całkowitym milczeniu teraz jednak powoli zaczęły się między nimi wywiązywać coraz ciekawsze rozmowy.
Lily starała się sobie przypomnieć czy to pierwszy raz kiedy słyszy by Potter mówi tak mądrze, czy może zdarzało mu się to już wcześniej, a ona po prostu skutecznie nie chciała zwracać na to uwagi.
– Naprawdę myślisz, że to mogłoby zadziałać? - Spytała zaciekawiona.
– Jak najbardziej – potwierdził z przekonaniem – korzeń z mandragory ma wiele zastosowań, w końcu jego skład jest bardzo złożony. W dawnych kronikach są wzmianki o specjalnym eliksirze przygotowywanym na wyprawy przeciwko bazyliszką właśnie z korzenia mandragory. Jedynym problemem jest to, że nigdzie nie zachował się dokładny przepis tego wywaru.
– To odkrycie mogłoby naprawdę wiele zmienić.
– O ile wywar będzie naprawdę skuteczny – stwierdził już trochę mniej pewnie
– Tak czy siak, trzeba z kimś o tym porozmawiać.
– Może profesor Slughorn?
– Jeśli chcesz mogę z nim o tym porozmawiać.
Kontynuowali swoją pracę, byli już w połowie ostatniego piętra i chcieli się z nim uporać przed kolacją i tym samym wykonać do końca powierzone im zadanie. James oczywiście przedłużał wszystko jak tylko mógł. W pewnym momencie stanął w miejscu.
– Czekaj Liluś – powiedział James klękając przed nią.
– Potter, a Ty znowu ... - zaczęła kierując na niego swój wzrok.
Jednak chłopak nie patrzył na nią, z pochyloną głową zawiązywał swojego buta. Dziewczyna rozumiejąc swój błąd zarumieniła się mocno.
– Znowu co? - zapytał się podnosząc wzrok i patrząc na nią podejrzliwie.
Speszyła się tak mocno, że nie zauważyła drgających kącików ust Jamesa.
– Znowu masz przekrzywione okulary – powiedziała niepewnie nie mogąc wymyślić nic innego.
– Ahhh... - powiedział powoli – nam okularnikom zdarza się to czasem – dodał poprawiając rzekomo przekrzywione okulary i automatycznie przeczesując włosy.
Dalej pracowali w ciszy. Mocno zawstydzonej dziewczynie przypomniało to historie z zeszłych wakacji. Działo się to mniej więcej w ich połowie.

* * *

Pewnego niedzielnego popołudnia gdy cała rodzina jadła śniadanie, zjawił się niespodziewany gość. Niczego nieświadoma dziewczyna poszła otworzyć drzwi.
– Kochanie, jak ja się stęskniłem za Twoim widokiem.
Jakie było jej zdziwienie gdy ujrzała przed sobą Jamesa Pottera ubranego w wysokiej klasy mugolski garnitur. W jednej ręce trzymał butelkę absurdalnie drogiego koniaku, w drugiej natomiast piękny bukiet róż i bombonierkę. I stał tak patrząc na nią. Z wielkim uśmiechem i wyczekiwaniem aż dziewczyna zaprosi go do środka. Wraz z mijającą ciszą jego pewność siebie topniała niczym lody w upalny dzień. Lily walczyła z nieodpartą ochotą by zatrzasnąć mu drzwi przed nosem i powiedzenie rodzicom, że to tylko kolejny natrętny akwizytor. Jednak zwlekała z tym zbyt długo. Jej matkę przyciągnęła nietypowa cisza. Gdy zobaczyła gościa na jej twarzy wymalowało się wielkie zdumienie. Wrodzona kultura dała jednak o sobie znać.
– Lilyanne, na co jeszcze czekasz, zaproś gościa do środka – powiedziała z serdecznym uśmiechem.
– Ale mamo... - zaczęła jednak umilkła pod wpływem wzroku matki.
– Proszę niech Pan wejdzie – powiedziała kobieta i zaprowadziła Pottera do salonu.
W tym samym czasie zdążyli tam wejść pan Evans ze swoją starszą latoroślą. Oni również nie kryli zdziwienia na widok młodego czarodzieja w swoim domu. Szczególnie Petunia wyglądała na zaszokowaną.
– Witam Państwa – zaczął James trochę niepewnie, jednak szeroki uśmiech doskonale go krył – Ciesze się że w końcu mogłem Pana poznać – powiedział kierując dłoń w stronę ojca swojej ukochanej – Lily mówiła mi o Panu tyle dobrego.
– Mi również Panie...? - mężczyzna chciał odwzajemnić miłe słowo, jednak prawdę powiedziawszy nie miał zielonego pojęcia kim jest ten młodzieniec w garniturze.
– Potter, James Potter – oznajmił z jeszcze większym uśmiechem – Ohhh... już widzę po kim Lily odziedziczyła tak wyjątkowo piękną urodę powiedział łapiąc dłoń kobiety i całując ją delikatnie.
– Dziękuje – powiedziała pani Evans rumieniąc się znacznie.
Petuni też nie oszczędził komplementu i jej rękę również ucałował po czym wręczył wielką bombonierę.
Po skończeniu tej uroczej wymiany uprzejmości nastała niezręczna cisza
– A w jakiej sprawię pan się u nas zjawia, jak mniemam jest pan przyjacielem mojej córki? - zapytał w końcu ojciec Lily.
– Nie tylko przyjacielem – poprawił chłopak pewny siebie – otóż chciałem – tutaj włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu małego pudełka i klęknął przed rudowłosą – poprosić o rękę pana córki – powiedział całkowicie poważnie.
Otworzył pudełko ukazując piękny pierścionek wysadzany drogimi brylantami. Państwa Evans wprawiło to w niemałe osupienie. Petunia pozieleniała z zazdrości. Natomiast Lily była coraz bardziej czerwona.
– Eee, nie wydaje wam się, że jesteście trochę za... za młodzi, Lily? - zapytała się w końcu jej matka.
Dziewczyna ze złością wpatrywała się w chłopaka. Uśmiechniętego od ucha do ucha, pewnego, że teraz mu nie odmówi, że oto właśnie zrobił interes życia. Lily jednak myślami błądziła wokoło kuchennego noża, bardzo ostrego noża.
– To jakiś kiepski żart – powiedziała w końcu podniesionym głosem – no po prostu kpina. Przychodzisz do mojego domu, burzysz rodzinny spokój i jeszcze śmiesz mnie prosić o rękę?
– Lilyanne, to bardzo niegrzeczne z Twojej strony – upomniała ją matka.
– Niegrzeczne? A w takim razie jak opiszesz jego zachowanie? - prawie wykrzyczała i wybiegła z salonu.
– Cóż... - zaczął po chwili pan Potter – to chyba możesz potraktować jako odmowę.
– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? - stwierdził James który zdążył już wstać.
– W takim razie może zjesz z nami obiad? - spytała pani Potter
– Z wielką chęcią – odpowiedział z uśmiechem.
I tak oto Lily wylądowała z nim przy jednym stole. Z wściekłością patrzyła jak jej ojciec zupełnie zatracił się w rozmowie z Potterem. Chłopak opowiadał mu o Quidditchu a on jako miłośnik sportu słuchał go z uwagą. Wypominając Lily czemu wcześniej nie powiedziała mu nic o tak wspaniałej dyscyplinie sportowej. Mówił także o tym jaką wielką miłość żywi do ich córki i jaka to ona jest okrutna ciągle go odtrącając. Zapewniał też także że będzie ją kochać do grobowej deski. Pani Evans słuchała mężczyzn z lekkim uśmiechem co jakiś czas dodając jakieś miłe słówko. Petunia siedziała obrażona na fakt, że jak zawsze życie rodzinne kręci się wokoło Lily. Ta natomiast w milczeniu jadła wymyślając dla okularnika jak najgorsze tortury. Po obiedzie była jeszcze kawka i sernik, który był prawdziwą specjalnością pani domu. Potter chcąc się jeszcze bardziej przypodobać zażartował iż żywi nadzieję, że Lily odziedziczyła po matce również zdolności kulinarne.
Gdy chłopak szykował się już do wyjścia dziewczyna doskonale widziała, że zupełnie oczarował jej rodziców. Trudno jednak jest się im dziwić, w końcu Potter znany był z tego, że potrafi sprawiać świetne pierwsze wrażenie.
– Mam nadzieje, że jeszcze nas pan odwiedzi – powiedział pan Potter żegnając gościa.
– Mam nadzieję, że będę miał powód by odwiedzać Państwa bardzo często – powiedział z szerokim uśmiechem.
– Błagam niech to się w końcu skończy – szepnęła do siebie Lily co jednak nie uszło uwadze jej matki.

Po jego wizycie Lily regularnie była męczona pytaniami o „tego miłego młodzieńca”. Jej matka podkreśliła nawet, że nie miała by nic przeciwko tak „uroczemu zięciowi”. Ojciec natomiast mimo że pałał do niego szczerą sympatią martwił się o swoją małą córeczkę i nie chciał pogodzić się z faktem, że kiedyś przestanie być najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Przez tę całą sprawę Lilyanne przed wyjazdem do Hogwartu musiała kilkakrotnie zapewnić ojca, że nie zamierza uciec z Potterem do ciepłych krajów by tam pobrać się w tajemnicy.
Tak, ta sytuacja przysporzyła jej wiele problemów. Jak potem się dowiedziała był to oczywiście pomysł Syriusza.

* * *
Gdy Lily i James nareszcie skończyli swoją prace. Zostało już im tylko odniesienie instrumentu. Jamesa smuciło niezmiernie, że to ostatni dzień ich współpracy, ponieważ chyba nigdy nie przegadał z nią tyle ile podczas tej pracy. Wystarczyło już tylko odnieść sprzęt i skierować się w stronę wielkiej sali, gdzie właśnie podawana była kolacja. Wtem spotkali Alicje i Franka. Bezsprzecznie była to najsłodsza para w całym Hogwarcie. On wysoki, ciemnowłosy z haczykowatym nosem. Ona niziutka z miłą i okrągłą twarzą. Zawsze widziano ich razem. Miłość biła z ich oczu.
– Cześć Lily, ciesze się, że Cie znalazłam – powiedziała dziewczyna zatrzymując się.
– Witaj Alicjo, a czemuż to? – spytała Lily z uśmiechem.
– Pani Pince kazała przekazać, że oddano tę książkę na którą tak długo czekałaś.
– Masz na myśli Antologie zaklęć osiemnastowiecznych?
– Dokładnie tak.
James dalej przyglądał się tej miłej dla oka parze. Frank ciągle trzymał rękę na talii nawet na chwile jej nie puszczając. Nie przerywał dziewczyną w rozmowie, uśmiechał się tylko serdecznie czekając aż skończą. Widać było, że Alicji świetnie jest w jego objęciach i nie czuje skrępowania wtulając się w niego podczas rozmowy. James posmutniał momentalnie. Chciałby złapać tak swoją Lily i trzymać ją już zawsze. Pokazując każdemu, że tylko on może ją tak przytulać. Chciałby żeby to Lily z taką ufnością przylegała do jego piersi.
Dziewczyny rozmawiały jeszcze chwile po czym pożegnały się. James z Lily szybko odnieśli zaczarowany instrument i skierowali się w stronę wielkiej sali.

* * *

Coś tu nie gra, stwierdził Peter nakładając sobie drugą porcje kanapek. Zdecydowanie coś tu nie gra. Jest i za cicho i za spokojnie, jak na kolacje w towarzystwie Jamesa i Lily. Stawiam czekoladową żabę że to nie potrwa długo.
Obawy Glizdogona wcale nie były bezpodstawne. Dawno już się nie zdarzyło, by podczas kolacji wszyscy zachowywali się tak grzecznie, Syriusz nie paplał o tych swoich dziwnych teoriach, a Evans i Potter nie wymieniali co chwila kąśliwych uwag. Jednak nikt nie narzekał na ten stan rzeczy. Każdy cieszył się, że wszyscy tak dobrze się dogadują.
– James podasz mi sok? – Spytała Lily nakładając sobie tosty.
Przy stole momentalnie zapadła grobowa cisza. Syriusz zamarł z tostem kilka centymetrów od ust, Remus prawie upuścił szklankę, którą miał w dłoni, a dziewczyny przerwały rozmowę i spojrzały na Lilkę ze strachem.
– O co wam chodzi?
Spojrzała na Jamesa, który patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami.
– Nie pamiętam, kiedy ostatni raz nazwałaś mnie z własnej woli po imieniu – powiedział dziwnie zmienionym głosem.
– Oj Ruda, czyżby serduszko z lodu w końcu pękało – zaśmiał się Syriusz.
– James... - Rogacz starał się naśladować głos Lily – jak to pięknie brzmi w Twoich ustach.
– Potter, skończ...

* * *

Po kolacji dziewczyna skierowała się w stronę lochów, chciała jak najszybciej powiadomić profesora o nowym odkryciu. James jak zawsze chciał jej towarzyszyć, jednak stanowczo odmówiła. Po tych kilku dniach musiała w końcu od niego odpocząć.
Doszła do wielkich dębowych drzwi, mając nadzieje, że profesor ciągle jest w swoim gabinecie.
Zapukała trzykrotnie, po czym usłyszała pozwolenie na wejście.
Od wejścia do jej nozdrzy uderzyła mocna woń starych eliksirów. Przez ostry zapach siarki dziewczyna skłonna była pomyśleć, że doszło tu niedawno do jakiegoś nieudanego eksperymentu. Jednak idealny porządek zupełnie temu przeczył. Eliksiry były jak zawsze równiutko poukładane na czyściutkich półkach. Książki dokładnie ustawione według autorów, brak zaschniętego wosku na świecznikach. Widać skrzaty ciężko tu pracowały.
– Witam Cię Lily, co sprowadza moją najlepszą uczennice o tak późnej porze? - spytał profesor podnosząc głowę znad papierów.
– Witam pana profesora, mam dla pana ciekawe informacje – powiedziała dziewczyna zamykając za sobą drzwi.
– A cóż to takiego? - ożywił się znacznie.
– Wiem, że to nieprawdopodobne, ale James wpadł na pewien ciekawy pomysł – oznajmiła nie siląc się na ukrycie ironii.
– Nieprawdopodobne? - Spytał przyglądając się jej uważnie – Panno Lilyanne, wydaje mi się, że zupełnie go nie doceniasz. Pan Potter to bardzo inteligenty i zdolny czarodziej. Co prawda jest nad wyraz leniwy i rozbrykany, jednak to chyba prawa młodości. Panna też powinna pamiętać, by sobie tych praw nie odbierać – dodał z uśmiechem.
– Ależ pamiętam panie profesorze – zapewniła bez przekonania.
– Czy aby na pewno? W każdym razie, proszę przybliżyć mi problem
– Otóz Potter odkrył, że odpowiednio przygotowany wywar z mandragory może leczyć spetryfikowanych.
– Cóż... - zamyślił się – dawno temu słyszałem o podobnej teorii, wtedy jednak ta wiedza nie była nikomu potrzebna, w końcu nie ma już polowań na bazyliszki. Jednak śmierciożercy wymyślają coraz okrutniejsze zaklęcia, podobno znają zaklęcia gorsze od spotkania niejednego potwora znacznie groźniejszego niż bazyliszek.
Lily spojrzała na niego z lekkim strachem w oczach.
– Rozchmurz się kochana, to nie jest czas na trwogę – powiedział ciepło – mamy nową praktykantkę, panią Sprout, jest bardzo ambitna, na razie pomaga tylko naszej zielarce w zajęciach z niższymi klasami, jednak wydaje mi się, że ta sprawa mogłaby ją zainteresować, niezwłocznie z nią porozmawiam
– Dziękuję panie Profesorze. Ja już będę wracać – powiedziała kierując się w stronę drzwi.
– Lily?
– Tak, Panie profesorze?
– Daj życiu szanse, dobrze?
Rudowłosa uśmiechnęła się tylko i wyszła z gabinetu.

Nie spodziewała się, że jest już tak późno. Szybkim krokiem zmierzała w stronę pokoju wspólnego obierając jak najszybszą drogę. Idąc miała wrażenie że ktoś za nią idzie, jednak w Hogwarcie nigdy nie jest się samemu, więc nie przejęło ją to zupełnie. Po drodze postanowiła wstąpić jeszcze do toalety. Wypiła zdecydowanie za dużo soku dyniowego.
Weszła do najbliższej łazienki jaką znalazła. Po chwili weszły za nią trzy wysokie dziewczyny, aura która im towarzyszyła nie wróżyła niczego dobrego.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Ahhhh... tym razem postanowiłam być okrutna i przerwać w połowie akcji, wydaje mi się jednak, że taki dreszczyk pozytywnie wzbudzi zainteresowanie.
Dziękuje wszystkim czytelnikom za czas spędzony przy moim opowiadaniu i jeszcze raz zachęcam do komentowania. (Nie z własnej pychy i pazerności, tylko raczej z chęci jeszcze większej automotywacji).
Na dzisiaj to tyle, z góry przepraszam, za błędy jeśli się jakieś pokażą, jednak ostateczne redagowanie miało miejsce przed chwilą, czyli prawie o 2 w nocy i po prostu mogło mi o tej porze coś umknąć, a więc śmiało pozwalam wytykać mi teraz błędy.
Buźka:*