I tak wiem, trochę za dużo dialogów. Jednak nie umiałam inaczej tego przedstawić niż za pomocą żywiołowości dialogów.
Dobra wiadomość jest taka, że obecnie trzyma mnie mocna wena i nie pozwolę jej tak szybko odejść, dlatego o ile czas pozwoli kolejna część będziecie musiały czekać trochę mniej niż kolejne trzy miesiące. Ogólnie dość długa ta cześć wyszła, dwie strony w wordzie więcej niż poprzednia (czyli 9 i pół).
Nie przedłużam i zapraszam do czytania, buziaki:*
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
– Czy tylko mi na nerwy działa ta
cała szopka, którą odstawia Potter? - spytała podirytowana Zuu,
kręcąc łyżką w swojej zupie.
– Chyba przesadzasz – stwierdziła
Marry.
– Przesadzam? - powtórzyła obudzona
– tylko na niego spójrz, już zupełnie przylizał sobie te włosy,
patrzy dookoła z tym pseudo-inteligentnym wyrazem twarzy i jeszcze
ten szaliczek, aż zal patrzeć.
– Marudzisz, każdy musi poszukiwać
swojego stylu – broniła go ciemnooka.
– Taaaa... stylu, a ty Lily co masz
na ten temat do powiedzenia?
– To pewnie kolejny z jego głupich
żartów – skwitowała nie odrywając wzroku od Proroka
Codziennego.
* * *
– James co Ty wyprawiasz – spytał
Remus dosiadając się do stołu.
– Jak to co? Staram się tylko
dostosować do twojej rady – oznajmił dumnie.
– Mojej rady? - upewnił się z
niedowierzaniem.
– Sam powiedziałeś Rogaczowi, że
ma znormalnieć – przypomniał mu Peter.
– Na litość boską, czy to dla was
oznacza normalność? – jęknął zrozpaczony.
– Mówiłeś że mam dać się poznać
Lily od lepszej strony, a ona przecież lubi inteligentnych ludzi –
stwierdził beztrosko James.
– Dokładnie! Inteligentnych, a nie
takich którzy myślą, że będą wyglądać mądrze jak zmienią
fryzurę.
– A ty Lunio, jak zawsze chcesz
wszystko popsuć, zostaw, nawet jak nie wyjdzie to na pewno będzie
śmiesznie – powiedział Syriusz po czym oberwał bułką po
twarzy.
– Nie ma być śmiesznie, mają być
efekty – żachnął się James przygotowując się do rzucenia
kolejnej.
– James. Jak już musisz to pamiętaj,
że inteligentni i poważni ludzie nie rzucają się jedzeniem –
przypomniał Remus protekcjonalnym tonem.
* * *
Udało mu się ja złapać gdy
wychodziła z wielkiej sali. Jak zawsze miała ten swój beznamiętny
wyraz twarzy. Przydługa blond grzywka częściowo zasłaniała jej
oczy. Remus stwierdził, że to dość kiepski sposób na odcięcie
się od otoczenia.
– Zuu, możemy chwilę porozmawiać?
– Jasne o co chodzi? – spytała nie
zdradzając, że dokładnie wie dlaczego ją zaczepił.
– Wiadomo ci coś może o pewnej
ślizgonce, która trafiła dzisiaj rano do skrzydła szpitalnego?
– Nic a nic – odpowiedziała lekko
się uśmiechając.
– Tak też myślałem – stwierdził
odwzajemniając uśmiech – To jak, idziemy na zaklęcia.
– Jasne
– W każdym razie, muszę
odpowiedzialnej za to osobie złożyć moje wyrazy szacunku. Wszyscy
są w tej sprawie zupełnie bezradni.
Przez chwilę chciała powiedzieć, że
niepotrzebnie jej schlebia, jednak spodobała jej się ta gra słowna,
którą prowadzili.
– Nie zapomnijmy także o wysłaniu
kwiatów – dodała lekko rozbawiona.
* * *
Dni mijały szybko. Cały Hogwart
powoli przyzwyczajał się do nowego wizerunku Pottera. Co
dziwniejsze jego „inteligentne” wcielenie sprawiło, że jeszcze
więcej dziewczyn zaczęło na niego zwracać uwagę. Na treningach
tuzin par oczu śledził każdy jego ruch, w bibliotece wszystkie
miejsca koło niego były zawsze zajęte. Sam James starał się jak
najlepiej przyłożyć do nowej roli. Dlatego cały swój wolny czas
spędzał właśnie na ciężkich treningach albo uważnie studiując
pożółkłe księgi w bibliotece. Stwierdził, że jeśli chce by
Lily uwierzyła w jego przemianę musi naprawdę wyglądać jakby
skupił się na swojej przyszłości i odpuścił ciągłe robienie
dowcipów. Nad tym faktem najbardziej ubolewał Syriusz, który
stracił swojego najlepszego kompana do żartów i wręcz umierał z
nudów.
– James no zróbmy coś, proszę –
skamlał jak co wieczora.
– Uspokój się, czytam właśnie
ciekawy fragment – uciszył go James.
– Ciekaway fragment? - Syriusz
spojrzał na okładkę – ciekawy fragment historii przemian
zielarstwa w XIX wieku? - spytał podniesionym głosem.
– Nie rozumiem twojego oburzenia –
odpowiedział znudzonym tonem.
– Ciekawy? Historii? ZIELARSTWA? Czy
Ty sam siebie słyszysz?
– Może i wzrok mi nie dopisuje, ale
z słuchem nie mam najmniejszych problemów – warknął gniewnie.
– Błagam Cie wróć do nas. To miała
być tylko chwilowa przemiana, a jak widzę zacząłeś to traktować
całkiem poważnie.
– Nie rozumiem co Cie tak boli.
– To może z innej beczki, powiedz mi
co do tej pory osiągnąłeś jeśli chodzi o Rudą? – spytał
niecierpliwie.
– Noo...
– No właśnie, jak na razie ona, a
nawet szczególnie ona uważa, że to twój kolejny kiepski żart.
– …
– Milczysz, czyli sam widzisz, że
miałem racje, gdy mówiłem, że to głupi pomysł.
– A czy Ty myślisz, że sam nie
widzę w jak okropnej sytuacji jestem? - spytał nagle podniesionym
głosem – już sam tracę nadzieję by osiągnąć cokolwiek,
jakimkolwiek sposobem.
– Ej stary, nie chciałem Cię
zniechęcać – powiedział niepewnie Łapa lekko spłoszony
wybuchem przyjaciela – Pamiętaj, jesteś Jamesem Potterem,
niezwyciężenie mknącym na swojej miotle...
– Miotle – powtórzył nagle lekko
nieobecnym głosem.
– Tak James miotła, taki drewniany
kij na którym uwielbiamy latać, ale nie o tym chciałem mówić.
– Jakim ja jestem idiotą –
powiedział nagle pełen energii.
– Z grzeczności nie zaprzeczę –
wyszczerzył się Black, ulegając pokusie, by pochwalić się swoim
ciętym humorem.
– Tyle lat a ja nie wpadłem na taki
oczywisty pomysł – mówił sam do siebie wyrzucając po kolei
graty ze swojego kufra – gdzie się znowu podziała mapa.
– Jest pod łóżkiem Petera –
odpowiedział bez zająknięcia – w końcu działamy? – spytał z
nadzieją w glosie.
– Ja działam, ty zostajesz tutaj,
jeszcze byś mi mój misterny plan zepsuł.
– Pffff... Czy ja Ci wyglądam na
kogoś kto by psuł plany – spytał z wyrzutem.
James popatrzył na niego podnosząc
wysoko jedną brew.
– No dobra nie było pytania.
– Uroczyście przysięgam, że knuje
coś niedobrego – James wypowiedział zaklęcie siadając na łóżku.
– To chociaż powiedz mi co to za
plan.
– Powiem Ci jak wrócę, nie chce
zapeszać – obiecał James uważnie studiując małe punkciki które
przemieszczały się po całej mapie – o tu jesteś, to się nawet
dobrze składa.
Szybkim ruchem zamknął i odłożył
mapę. Porwał swoją szatę i miotłę, która opierała się o jego
szafę. Pożegnał się z Syriuszem i opuścił dormitorium. Jak
szalony zbiegał po schodach w stronę zachodniego wyjścia. Zdawał
sobie sprawę z faktu, że wcale nie musi się tak śpieszyć, jednak
dodawało mu to siły i nadziei. Gdy wyszedł z zamku zwolnił,
kierując się aleją prowadzącą w stronę szklarni. W jej połowie
przystanął i oparł się o wielki dąb, stwierdzając, że tu
będzie najlepsze miejsce by poczekać. W końcu musiała wracać tą
ścieżką.
Długo to jednak nie trwało, po nie
więcej niż pięciu minutach w jego stronę zaczęła kierować się
rudowłosa postać. Też go zauważyła jednak nie zwolniła tempa
ani nie zmieniła obranej drogi.
– Witaj Lily – przywitał się
grzecznie.
– Cześć... – przywitała się
trochę niepewnie.
Tak naprawdę nie wiedziała jak
powinna zachowywać się w jego towarzystwie. To ich pierwsza
bezpośrednia rozmowa od czasu kiedy Potter zmienił swoje
zachowanie. Niezbyt chciała uwierzyć w tego jego nagłą przemianę,
jednak nie zaczął od „Lilusiów” i „Słoneczek” więc może
jednak coś w tym było.
– Czemu trzymasz miotłę, przecież
Gryffindor nie miał dzisiaj treningu – spytała chcąc uniknąć
niezręcznej ciszy.
– Właśnie z tym do ciebie
przychodzę – zaczął powoli, jednak dalej kontynuował szybko
widząc jej minę – proszę zanim zaczniesz się oburzać daj mi
dokładnie wytłumaczyć o co mi chodzi.
Lily spojrzała na niego podejrzliwie,
ale nic nie powiedziała.
– W każdym razie zanim w ogóle
zacznę, nie jesteś teraz zajęta albo coś takiego?
– Czy ja dobrze słyszę? – spytała
nie umiejąc wyeliminować ironii z głosu – Wielki Pan Potter
bierze pod uwagę, to, że ktoś może mieć inne plany? Czy Ty
przypadkiem nie jesteś poważnie chory?
– Lily proszę, staram się być miły
– powiedział spokojnie James.
Milczała chwilę, jednak postanowiła
więcej nie drążyć tego tematu. Była jednak szczerze zdziwiona.
Po raz pierwszy spytał się jej czy ma czas, zamiast bez pytania
angażować ją w swoje pomysły.
– Dobrze więc, wytłumacz o co Ci
chodzi – powiedziała w końcu.
– Chodź, opowiem Ci wszystko w
drodze – James nie umiał ukryć radości, którą wywołała zgoda
Lily.
* * *
– Nie, nie i jeszcze raz nie... –
zaperzyła się Lily gdy już dotarli do dużej polany graniczącej z
zakazanym lasem.
– No ale Lily.
– Gdy skończyliśmy w pierwszej
klasie zajęcia z latania na miotle zadeklarowałam, że więcej na
nią nie wsiądę i nie zamierzam łamać tego słowa – zapewniła
stanowczo.
Latanie na miotle, to chyba jedyna
słaba strona Panny Evans. Jej paniczny lęk wysokości sprawiał, że
zaczynała panikować jak tylko jej stopy odrywały się od ziemi, a
już nie do pomyślenia dla niej było, by mogła szybować w
przestworzach.
– Ale Lily...
– Powiedziałam nie Potter.
– W takim razie jak Ty to sobie
wyobrażasz?
– Co takiego? – spytała już lekko
podirytowana.
– Zostanie Aurorem. Przecież dobrze
wiesz, że trzeba będzie zdać wszystkie egzaminy w ministerstwie
magii, a jednym z nich jest test z latania.
– Wiem – odpowiedziała cicho,
pochylając głowę.
Ta dręcząca myśl ciągle do niej
powracała. Nie chciała nawet myśleć o tym, że to głupie latanie
mogłoby przekreślić jej marzenia. Jednak starała się o tym nie
myśleć, wmawiając sobie, że ciągle jest jeszcze dużo czasu by
jakoś poradzić sobie z tym problemem.
– W takim razie dlaczego nie
pozwolisz sobie pomoc? – spytał najłagodniejszym tonem na jaki
było go stać.
– Ja naprawdę nie dam rady –
stwierdziła bezradnie.
– Nie niewierze. Panna Evans miałby
nie dać rady – powiedział starając się dodać jej otuchy – w
wiele rzeczy byłbym w stanie uwierzyć, ale nie w to, że nie dasz
rady.
– James – dziewczyna podniosła na
niego swoje wielkie smutne oczy, James walczył z przytłaczającym
pragnienie, by wziąć ją w ramiona i zacząć pocieszać. -
Dziękuje ci, za twoje miłe słowa, ale ja naprawdę nie widzę
możliwości bym nauczyła się latać.
– To już zostaw mnie – powiedział
pewny siebie – musisz mi tylko zaufać.
– Ale...
– Nie ma żadnego ale, proszę daj
sobie pomóc. Przecież dobrze wiesz, że nigdy w życiu nie
naraziłbym Cię na niebezpieczeństwo.
– Tak wiem – potwierdziła lekko
się przy tym rumieniąc.
– W takim razie nie ma co marnować
czasu, póki mamy jeszcze takie piękne słońce – stwierdził
dosiadając miotły. Nie chciał marnować czasu dlatego od razu
chciał przejść do rzeczy.
Lily nie ruszała się z miejsca
patrząc na niego niepewnie.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł.
– Nie marudź tylko chodź –
powiedział ponaglającym tonem – najlepiej chyba będzie jak będę
kierować a ty usiądziesz za mną i przyzwyczaisz się do pędu
wiatru, w końcu nie siedziałaś na miotle od sześciu lat.
– Ale, że mamy latać już teraz,
razem?
– A co myślałaś, że zaczniemy od
teorii? No chodź przecież nie ugryzę – powiedział spokojnie –
o ile mi nie pozwolisz – dodał z szarmanckim uśmiechem.
Dziewczyna zignorowała drugą część
zdania i z ociąganiem wsiadła na miotłę. Nie do końca jednak
wiedziała czego powinna się złapać.
– Po prostu mnie obejmij, nie chcesz
chyba spaść – mruknął jakby czytał jej w myślach.
– Dobrze to sobie wykombinowałeś,
co nie? – stwierdziła z przekąsem, jednak lekko objęła go w
pasie.
– Nie musisz być taka delikatna, nie
martw się nie połamiesz mnie – roześmiał się uroczo.
Dał jej chwilę by wygodnie się
usadowiła.
– To teraz spokojnie, delikatnie
oderwę nas od ziemi, nie panikuj, będziemy wznosić się nad nią
tylko kilkanaście centymetrów. Gotowa?
– A mam wybór? – spytała słabym
głosem.
Chłopak z wielkim wyczuciem wzbił się
w powietrze, tak że dziewczyna ledwo to odczuła. Zaczęła jednak
niezdarnie machać nogami, które rozpaczliwie szukały jakiegoś
oparcia.
– Pozwól im swobodnie opadać,
musisz rozluźnić swoje ciało.
– Łatwo Ci to mówić, ty musiałeś
urodzić się na miotle – wysapała z przekąsem
– Nie marudź. Teraz zaczniemy
lecieć, powoli – ostrzegł ją.
– Tylko pamiętaj, wzniesiesz się
wyżej niż to koniecznie a... a wlepię Ci miesięczny szlaban –
zagroziła mu najbardziej poważnym tonem na jaki było ją w tej
chwili stać.
– Co tylko powiesz – zaśmiał się
cicho.
W końcu ruszyli z miejsca, najpierw
ślimaczym tempem, jednak w miarę jak dziewczyna nie protestowała
zaczął delikatnie przyśpieszać.
– Lily otwórz oczy, inaczej niczego
się nie nauczysz – upomniał ją chłopak, nawet nie odwracając
się do tyłu.
– Ale skąd... – chciała zapytać
dziewczyna, jednak zdała sobie sprawę, że chłopak naprawdę za
dobrze ją zna.
Posłusznie otworzyła oczy. Nie jest
tak źle, stwierdziła. Ale gdy stopniowo przyśpieszał coraz
bardziej, mocniej przywarła do jego pleców. Właśnie. Dziewczyna
nie mogła odgadnąć co to za uczucie roznosiło się po całym jej
ciele. Było jej stosunkowo zbyt za ciepło jak na panującą pogodę.
Chciała jakoś poukładać wszystkie bodźce które dochodziły do
jej ciała i świadomości. Ze zdziwieniem stwierdziła, że brak
twardego gruntu pod stopami wcale w nich nie dominował. Wszystko
skupiało się wokół tego co odczuwało jej ciało. A odczuwało
dość sporo. Pod dłońmi czuła jego napięte mięśnie brzucha.
Tak dokładnie wyrzeźbione przez lata treningów. Jej policzek
przylegał do równie mocno umięśnionych pleców. Pomyślała, że
nie zdawała sobie sprawy z tego jak mocno jest on umięśniony. No
tak zawsze patrzyłam na niego jak na nieznośnego wyrostka, a on
jest już przecież prawie dorosłym mężczyzną, przyznała w
duchu. Pachniał silnymi ale przyjemnymi w zapachu perfumami, przez
chwilę zatraciła się w tym.
– Lily, wszystko w porządku? –
spytał lekko zaniepokojony James znacznie zwalniając.
– Taaaaak – odpowiedziała lekko
nieobecnym głosem jednak szybko doszła do siebie i oderwała się
od niego.
Strasznie dziwiła się nad swoją
reakcją na taką bliskość Pottera. Jednak bez namysłu zrzuciła
to na dojrzewanie i fakt, że każdy inny, podobnie zbudowany
mężczyzna wywołałby u niej podobne odczucia.
– Nie strasz mnie tak, przez chwilę
bałem się, że mi tu zemdlejesz.
– Pfff... Aż tak latać się nie
boje – powiedziała wojowniczo – zastanawiałam się tylko jak to
możliwe, że lecimy tak płynnie. Pamiętam, że jak dosiadałam
miotły to trzęsło nią tak jakby miała zaraz wybuchnąć.
– To wszystko zależy od podejścia,
musisz ją poczuć Lily, miotła musi wiedzieć, że chcesz się
wzbić w powietrze. – James mówił z silną pasją w głosie,
widać było jak wiele znaczyło dla niego latanie.
– Jak to ładnie brzmi gdy się o tym
mówi – stwierdziła z przekąsem.
– W takim razie zamiana miejsc, to
najlepszy sposób byś to poczuła – orzekł po czym delikatnie
wylądował na miękkiej trawie.
– Chyba sobie żartujesz –
powiedziała czując się o wiele pewniej mając grunt pod nogami.
– Lily nie ma się czego martwić,
będę mieć wszystko pod kontrolą – oznajmił spokojnie.
Co jak co, ale on nie pozwoli by przy
nim komuś na miotle stała się najmniejsza krzywda.
– Twoje zapewnienia mało mnie
przekonują
– Czyżby Panna Evans tak szybko się
poddawała? Myślałem, że stać Cię na więcej. - Wiedział, że
tylko wchodząc jej na ambicje osiągnie zamierzony cel.
– Niech Ci już będzie – zgodziła
się pod wpływem emocji – ale jesteś pewien? Ostatnio twoja
miotła źle skończyła w moich rękach.
– Tak, tak. Biorę pełną
odpowiedzialność, możemy już zaczynać? – ponaglił lekko
znudzony.
Dziewczyna ponarzekała jeszcze trochę
pod nosem ale w końcu niezgrabnie dosiadła miotły. Chłopak zajął
miejsce tuż za nią.
– I co teraz? – spytała się,
przerywając ciszę która między nimi nastała.
– Wycisz się, postaraj się poczuć
jedność z miotłą, pokieruj nią – mówił uspokajającym tonem.
– Tylko dla mnie brzmisz jak fanatyk?
– Lily! – warknął udając groźny
ton.
– Pośmiać się nie można? –
Stanowczo złapała za początek miotły – Trzymaj się mocno.
– Skoro pozwalasz – zaśmiał się
i bezwstydnie ją objął.
– Potter! Niech Ci tylko ręka
tyknie, a do końca roku Łapa będzie Ci notatki przepisywać.
Chłopak uśmiechnął się tylko i
zluźnił uścisku. Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego godzi się
na to wszystko. Ta chwila była dla niej nierealna. Gdyby ktoś
dzisiaj rano powiedział jej, że będzie z Potterem latać na jednej
miotle osobiście odprowadziła by go do skrzydła szpitalnego. A
teraz pozwala mu się obejmować w taki sposób. Nie potrafiła
jednak ukryć tego jak mocno była mu wdzięczna. Musiała kiedyś w
końcu nauczyć się latać. I po stokroć wolała taki sposób niż
gdyby miała to robić podczas szalonej ucieczki przed
śmierciożercami. Zresztą kto to widział, żeby czarownica nie
umiała latać na miotle. Oby tylko nikt ich teraz nie zobaczył,
taka plotka rozniosła by się szybciej niż jakakolwiek choroba
zakaźna.
W końcu wzięła głęboki oddech i
poderwała miotłę do góry.
– Nie tak gwałtownie – pouczył ją
delikatnie.
– Staram się – wystękała
próbując zapanować nad miotłą która chaotycznie się chwiała.
– Musisz się rozluźnić i nie
trzymać jej tak sztywnie
Chciała podkreślić jak ciężko jest
jej się rozluźnić gdy czuje na ramieniu jego ciepły oddech,
stwierdziła jednak, że ta uwaga jest w chwili obecnej kompletnie
nie na miejscu.
– Poczuj jak delikatnie unosisz się
w powietrzu – wymruczał cicho i spokojnie.
Lily starała się skupić na jego
słowach. Po chwili miotła uspokoiła się i łagodnie unosiła na
wietrze.
– Dokładnie tak, wiedziałem, że Ci
się uda. – Jego pozytywne nastawienie dodawało jej odwagi.
– To teraz trochę polatamy – dalej
mruczał jej prosto do ucha – musisz się lekko nachylić –
powiedział i lekko na nią naparł zmuszając by i ona się
pochyliła.
Miotła powoli ruszyła z miejsca i
zaczęła lecieć przed siebie.
– James! James, my lecimy –
krzyknęła uradowana Lily.
– Lecimy – potwierdził z uśmiechem
przymrużając oczy.
– Ale lecimy coraz szybciej i to w
kierunku drzewa. – Radość ustąpiła przerażeniu w jej głosie –
Jak się tym skręcało? James?!
– Musisz delikatnie szarpnąć i
przechylić się całym ciałem.
Dziewczyna zaczęła się mocno
wiercić, jednak miotła nie zamierzała zmienić toru lotu.
– Ta miotła się zepsuła. Potter
zrób coś. – Lily zaczęła coraz mocniej panikować zupełnie
tracąc kontrolę.
– Dasz radę, tylko tak się
nauczysz. – Chłopak nie chciał jej pomagać, wierzył, że sama
da radę to opanować.
– Potter! – wrzasnęła bezradnie,
już czując ból połamanych kości po wypadku z taką prędkością.
Na kilka sekund przed zderzeniem
chłopak objął ją jeszcze mocniej tak by swoimi dłońmi dosięgnąć
do jej. Zrobił to tak delikatnie jak tylko potrafił, tak by nie
zmiażdżyć jej rąk. Na kilka sekund przed zderzeniem płynnie
skręcił unikając kolizji. Przy okazji wyhamował całą prędkość.
Dziewczyna nie mówiła nic starając
się uspokoić oddech i bicie serca. Była zła na to, że pozwoliła
by zawładnęła nią panika. Zbliżała się wojna, a na wojnie nie
można pozwolić przerażeniu wygrać.
– Nie odbyłoby się bez
spektakularnych manewrów, prawda? – wycedziła w końcu, jednak w
jej głosie nie był złości.
– No cóż, widać, że sporo pracy
jeszcze przede mną – stwierdził uśmiechając się lekko.
– Mówiłam, że nie nadaje się do
latania – przypomniała poprawiając włosy.
– Lily. To, że czeka mnie ciężkie
zadanie, nie oznacza, że się go nie podejmę – oznajmił dumnie i
dodał po chwili z tym swoim typowym uśmiechem – I muszę
przyznać, że jeszcze żadna dziewczyna tak zachłannie nie
krzyczała mojego imienia.
Spojrzała na niego wzrokiem
bazyliszka.
– Teraz to już zacząłem
przesadzać, prawda? – spytał skruszonym głosem.
– Zacząłeś – powiedziała wolno.
Chłopak szeroko się do niej
uśmiechnął w taki sposób, że nie umiała się na niego gniewać.
– W każdym razie mam pomysł co
zrobić byś poczuła to o co mi chodzi.
– Czemu za każdym razem przechodzą
mnie dreszcze gdy mówisz słowo „pomysł”.
– Lily, po prostu mi zaufaj, dobrze
wiesz, że ze mną na miotle nic Ci się nie stanie.
Ciągle trzymając jej dłonie zaczął
powoli zaczął kierować miotłą. Na początku denerwowało ją to,
że była zdana tylko na niego. W końcu jej samodzielność była
tym, czym zawsze się szczyciła. Uległa jednak i bez narzekań
pozwoliła zabrać się w nieznane. Na początku lecieli nad
drzewami, dość powolnym tempem. Chłopak co jakiś czas dawał jej
rożne rady na temat latania, widać było, że bardzo mocno się to
zaangażował. Słuchała go uważnie przy okazji podziwiając las z
lotu ptaka. Po raz pierwszy miała ku temu okazje. Jednak dopiero
widok jeziora otoczonego aksamitną mgłą zaparł jej dech w
piersiach.
– Ty chyba nie myślisz? – spytała
zaniepokojona.
– Dokładnie to myślę – oznajmił
– tylko mi nie mów, że wody też się boisz?
– Nie boje się... ale co z
kałamarnicą?
– Jeśli będziemy cicho, to nas nie
zje – wyszeptał siląc się na mroczny ton.
Powoli zbliżali się do tafli jeziora,
gdy znaleźli się nad nim dziewczyna skurczyła się lekko. James
zauważył to i mocniej zamknął ją w swoich ramionach. Nie
widziała czemu, ale działało to na nią uspokajająco. Czuła na
policzku jego ciepły oddech. Na plecach i ramionach czuła prace
jego stalowych mięśni. I te dłonie. Ciepło jakie z nich biło
sprawiało, że poczuła się jakby znowu było lato. Przez chwilę
poczuła się naprawdę bezpiecznie. Podniosła odważnie głowę i
zaczęła podziwiać piękne widoki. Jezioro zdawało się rozciągać
w nieskończoność. Mgła która się nad nim unosiła nadawała mu
tajemniczego piękna. Wszystko co widziała, było majestatyczne.
Naciskając lekko na jej ręce obniżył
ich lot do takiego stopnia, że jedną stopą zahaczał o tafle wody
burząc ją, powodując tym samym, że zaczęła się ona mienić i
błyskać.
– Przemoczysz sobie obuwie –
powiedziała mimowolnie, nawet w takiej chwili nie potrafiła wyzbyć
się swoich umoralniających tendencji.
Zignorował jej słowa i dalej
delikatnie kierował miotłą. Ciągle czuł się jak w śnie. Gdy
przed dwoma godzinami ten pomysł zawitał w jego głowie był
praktycznie pewien, że i tak nic z niego nie wyjdzie. Że jak zwykle
Lilka nie da mu dojść do słowa, uprze się, jeszcze wyzwie go od
najgorszych i pójdzie w swoją stronę. Tymczasem jednak kuliła się
w jego objęciach pozwalając na bycie zdaną tylko na jego łaskę.
Czuł, że lekko drżała, dlatego ciągle obejmował ją pewnie
zapewniając jej bezpieczeństwo i ciepło. Nagle zrobiło mu się
tak jakoś dziwnie, do tego stopnia, że jego oczy lekko się
zaszkliły. Właśnie spełniało się jedno z jego marzeń. Trzymał
ukochaną w swoich ramionach, ukochaną która w tym momencie na nim
polegała. Zdał sobie sprawę, jak mocno ta chwila jest ważna. Za
nic w świecie nie chciał jej zepsuć jakimś głupim zachowaniem
czy słowem.
– To już? – spytała cicho, gdy
zaczęli kierować się w stronę brzegu.
– Widzę, że komuś spodobało się
latanie – zaśmiał się lekko.
– Miałeś racje, wcale nie jest
takie straszne, gdy już spróbujesz – przyznała cicho.
– Nie martw się, niedługo sama
będziesz tak śmigać.
– Oby... – Jej ton ukazywał jak
bardzo wierzy w to, że będzie „śmigać”.
W końcu wylądowali na polanie i
zsiedli z miotły. Zrobiło jej się momentalnie zimno. Jednak facet
czasem może się czasem na coś przydać, stwierdziła rozbawiona
własnymi myślami. Aż dziwnie ciężko było jej teraz stąpać po
trawie kiedy już zasmakowała delikatności przestworzy,
– To jak za tydzień kolejna lekcja?
– spytał z nadzieją w głosie.
– Na pewno chce Ci się męczyć? –
Jedno z tego czego tak bardzo nie lubiła, polegać na kimś.
– Lily, nic co związane z miotłą
nigdy mnie nie zmęczy – chłopak specjalnie nawiązał do mioty a
nie do niej, pamiętając, że jakiekolwiek czułe słowa działały
na nią jak płachta na byka.
– Nie zaprzeczę, że mnie ratujesz –
powiedziała wolno – dziękuje James – dodała po chwili patrząc
na niego intensywnie.
– Cieszę się, że mój talent może
się na coś przydać – powiedział z rozczulającym uśmiechem.
– To jak idziemy do zamku, za godzinę
kolacja, a ja chciałabym jeszcze wstąpić do wieży.
– Idź, ja mam jeszcze swoje sprawy
od załatwienia – powiedział lekko zmienionym tonem.
– No dobra –mruknęła lekko
zaskoczona.
Od kiedy pamiętała on nigdy nie
popuścił okazji by gdzieś ją odprowadzić. Zawsze, gdy tylko
gdzieś sama szła on wyrastał jak z ziemi i natrętnie proponował,
że będzie jej towarzyszyć. I nic nie było ważniejsze, ani
trening, ani zajęcia. Czasem zastanawiała się, czy nie rzucił na
nią żadnej klątwy dzięki której zawsze wie gdzie jest. A teraz,
kiedy ona sama zasugerowała, że mogą wrócić razem on stwierdził,
że ma co innego do zrobienia. Doprawdy, nie miała pojęcia co o tym
myśleć.
Czemu ona ma taką dziwną minę,
myślał gorączkowo James. Czemu one zawsze są takie trudne do
zrozumienia. Za każdym razem gdy nalegałem by z nią iść, była
wielce oburzona i narzekała, że nie daje jej spokoju, a teraz gdy
jej tego nie zaproponowałem patrzy na mnie dziwnie. Czy źle
zrobiłem? Przecież to chyba dobrze, że się nie narzucam i chce
jej dać od siebie odpocząć. Boże chyba nigdy ich nie zrozumiem.
– W takim razie do zobaczenia na
kolacji – uśmiechnęła się podnosząc swoją torbę – jeszcze
raz dziękuje.
– Cała przyjemność po mojej
stronie – odrzekł i ukłonił się teatralnie, na co dziewczyna
przewróciła tylko oczami.
Po chwili znikła mu z oczu. Dopiero
teraz zaczął zastanawiać się, co tak właściwie będzie teraz
robić. Nie mógł od razu wrócić do zamku, żeby nie wydało się,
że wcale nie ma żadnych „ważnych spraw na głowie”. Szybko
wpadł na pomysł by odwiedzić swojego dobrego przyjaciela, który
mieszkał nieopodal. W końcu gajowy, Hagrid, zawsze z chęcią
zaparzał mu herbatki i słuchał opowieści o najnowszych dowcipach.
Nieraz także z uwagą wysłuchiwał jego żali na temat jego obiektu
westchnień. No po prostu gajowy do rany przyłóż.
* * *
Lily nie zdawała sobie sprawy jak
bardzo może się dłużyć droga gdy spaceruje się samemu. Nie
mogła jednak powstrzymać uśmiechu który cisnął się jej na
usta. Dawno nie spędziła tak dobrze dnia. Kto by pomyślał, że to
właśnie dzięki Potterowi będzie miała taki dobry humor. Gdy
weszła do dormitorium zobaczyła swoje przyjaciółki układające
sobie tarota na łóżku.
– Lily! – oburzyła się Zuu gdy
tylko skierowała na nią swój wzrok.
– O co Ci chodzi? – spytała Marry
zdziwiona jej reakcją
– Tylko na nią spójrz!
– Zuu, nie każdy potrafi widzieć
aury w taki sposób jak ty – upomniała ją czarnowłosa tonem,
który świadczył, że robiła to nader często.
– Już tłumacze. Nasza Lilyanne
przeżyła dzisiaj bardzo interesujący dzień o którym nam właśnie
opowie, prawda? – spytała słodko mrugając swoimi niebieskimi
oczami.
Wiedziała, że i tak przed nimi nic
nie ukryje. Dlatego zaczęła opowiadać całą sytuacje od początku
do końca. O tym jak już gotowa była odwrócić się na pięcie gdy
tylko zobaczyła jego - dla odmiany przylizaną czuprynę. O dość
nietypowej propozycji i o jej zgodzie. I w końcu o tym, że latała,
że w końcu po tylu latach latała na miotle. Oczywiście pominęła
to jak jego obecność wpływała na nią i jak strasznie mocno to na
nią wpłynęło. Gdyby im to wyznałam to już zupełnie nie dałby
jej żyć.
Ale i tak zamęczyły ją milionem
pytań. Na jedno nie znała odpowiedzi, czemu w ogóle się na to
zgodziła. Marry z uśmiechem powiedziała jak strasznie mocno cieszy
się z szansy, którą mu dała i stwierdziła, że w pełni na nią
zasługuje. Zuu fuknęła tylko, że dla wszystkich byłby wygodniej
gdyby w końcu obrała jedno stanowisko w tej sprawie, bo jest
niezdecydowana gorzej niż kobieta. A biedna Lily sama nie wiedziała
co powinna myśleć o tym całym dniu.
* * *
– Masz nam wiele do wyjaśnienia...
Rogaczu. – Takie o to słowa przywitały okularnika, gdy tylko
przekroczył próg dormitorium.
– Ale o co wam chodzi? – spytał z
miną niewiniątka.
– James nie wykręcaj się, wszystko
widzieliśmy na mapie – powiedział Peter z nadzieją na jakaś
ciekawą historie.
– Łapa, zabije Cię – wycedził.
– Nie rzucaj słów na wiatr tylko
siadaj i opowiadaj co się w ogóle stało, sam umieram z ciekawości
– powiedział Remus ponaglająco – widzieliśmy tylko, że przez
godzinę byłeś z Lily prawie na całych błoniach.
– Ja... To moja wrodzona genialność
– stwierdził z uśmiechem – a Łapa się w końcu doigra.
Chłopak zaczął wszystko dokładnie
opisywać, skupiając się szczególnie na tym, jak pięknie pachną
jej perfumy – połączenie lilii i fiołków. Wylewnie mówił jak
najpierw wtulała się w niego a potem on zamykał ją w objęciach.
Syriusz nie umiał powstrzymać się, by nie powiedzieć jaki to z
Jamesa szybki zawodnik. Jako że byli w zaufanym gronie Potter mógł
spokojnie przyznać, że lata naprawdę beznadziejnie, ale on szybko
to zmieni. W końcu lubił wyzwania. Peter pogratulował mu udanego
pomysłu. Remus jednak jak zawsze musiał zacząć od pouczania.
Powiedział mu, że ma szanse jakiej jeszcze nie miał nigdy. Zdobył
jej zaufanie, a z zaufaniem trzeba postępować jak z jajkiem.
Dlatego musi bardzo ostrożnie to teraz rozegrać tak by nie wrócić
do punktu wyjścia.
– Lunio, oj Lunio – zaskamlał
Syriusz – nie wytrzymałbyś bez tych swoich umoralniających
gadek, co nie? A tak poza tym, to takich mądrych rad udzielasz, ale
nigdy nie widziałem byś stosował je w praktyce.
– Oczywiście Black, bo Twoje
doświadczenie z każdą panna której uginają się kolana na twój
widok, jest wielce wartościowe – zaperzył się.
– Bez spiny Remuś – powiedział
obejmując go ramieniem – pamiętaj, że teraz szczególnie musimy
martwić się o naszego Rogacza. Potem zajmiemy się znalezieniem
panny dla ciebie.
– Mogę się martwić o siebie sam –
warknął James.
– Oczywiście, oczywiście...
* * *
Syriusz Black z typowym dla siebie
uśmiechem schodził po schodach prowadzących do jego dormitorium.
Cały tryskał dobrym humorem. W końcu zbliżał się piątkowy
wieczór, ten na który czeka cały tydzień. Wszak to właśnie do
młodych należy ten świat. A on młody jest i ma ochotę dobrze się
zabawić. Nawet fakt, że jego kompan, pan Potter nie chciał mu
towarzyszyć nie był dla niego przeszkodą. W końcu i tak ciężko
było z nim coś wyrwać bo każdą porównywał do Rudej, nie
przejmując się, że porównywana dziewczyna stoi tuż obok i nie
cieszy się z tego co słyszy.
Jednak na chwilę opuściła go
pozytywna energia. Zobaczył burze czarnych loków błyskających
wesoło. Siedziała koło kominka odwrócona do niego plecami. Nie
widziała go będąc pochylona nad książką. Przez chwilę musiał
wysilić pamięć by przypomnieć sobie czemu czuje taki wyrzut gdy
na nią patrzy. A no tak, przecież miałem pomóc jej z
transmutacją, przypomniał sobie nagle. Ale przecież jest piątkowy
wieczór. Spojrzał tęsknie na dziurę od portretu. Rozrywka wygrała
z jej roześmianymi oczami. Na pewno nie będzie na mnie zła,
przecież nigdy nie jest, stwierdził, po czym dziarsko ruszył do
wyjścia. Wyszedł z wieży Gryffindoru i zaczął zastanawiać się,
gdzie tym razem powinien pójść. Jak zawsze miał w czym wybierać,
szczególnie damska cześć Hogwartu chętnie zapraszała go wszędzie
gdzie tylko coś się działo. Skręcił w lewy korytarz i omal nie
podskoczył w miejscu ze strachu.
– Tak jak podejrzewałam, jesteś
żałosny Black – powiedziała głosem tak zimnym, że aż
przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.
– Czasem wydaje mi się, że masz
własną mapę – burknął niezadowolony, że z wszystkich uczniów,
trafił akurat na nią.
– Mapę? – spytała wyraźnie zła
niepotrzebną zmianą tematu – Czy ty zdajesz sobie sprawę, że
ona w Ciebie wierzy? Wierzy i czeka aż do niej przyjdziesz, bo
przecież powiedziałeś, że jej pomożesz.
– …
– Nie masz mi nic do powiedzenia?
Jakie to typowe. Powiedz mi jak można być takim nędznym mężczyzną.
Naprawdę, aż nie mogę na Ciebie patrzeć. Na szczęście Marry w
końcu zrozumie, że nie można na Ciebie liczyć – jej głos
odbijał się głuchym echem od grubych ścian, wracając do Syriusza
w postaci silnych wyrzutów sumienia.
Zuu nie miała mu już nic więcej do
powiedzenia. Po raz ostatni spojrzała na niego swoimi wściekłymi
niebieskimi oczyma i zostawiła go samego. Chłopak stał w miejscu.
W głowie powtarzały mu się jej słowa, nie należało to do
najprzyjemniejszych uczuć. Po chwili otrząsnął się i ruszył się
z miejsca.