A więc o to przed wami pierwszy post, wpis, notka, czy jakkolwiek powinno się to nazywać. Postanowiłam potraktować was długą notką już na początku, żebyście zaciekawieni wrócili tutaj jeszcze kiedyś. Kolejne części zamierzam dodawać w odstępach nie dłuższych niż tydzień, a gdy wena dopisze to nawet i krótszych, dlatego gorąco zachęcam do subskrybowania i zaglądania tu jak najczęściej.
Pozdrawiam:*
* * * * * * *
Znudzona Lily siedziała spokojnie w bibliotece, choć
przez okno wpadały jeszcze ciepłe promienie słońca, które uparcie nie chciało
odejść razem z latem. Marnowanie tego słońca siedząc w dusznej bibliotece było
przestępstwem, jednak nie chciała siedzieć sama na błoniach. Mary i Zuzanne
poszły oglądać trening Quidditch'a, co nie podobało się Lilce, ale nie mogła
mieć im tego za złe - dobrze wiedziała, że chcą tylko pomóc szczęściu. Czy to nie śmieszne, pomyślała, ludzie tak strasznie lubią gonić za miłością. Gonią za nią bez wytchnienia i na nic się nie oglądając, byle tylko ją zdobyć. A gdy już im się uda, gdy osiągną wyczekiwany cel, nagle okazuje się, że sami nie wiedzą co mogliby z tą miłością zrobić. Nagle spada na nich wielka odpowiedzialność. Moim zdaniem człowiek powinien być odpowiedzialny nie tylko za uczucia które żywi, ale także za te które powoduje. Nie mam pojęcia jak ograniczonym trzeba być by lokować swoje uczucia nierozważnie, bez zastanowienia, powierzchownie. Czy nie tracą one wtedy swojej mocy? Nie przestają być już tak wyjątkowe?
Przeciągnęła się, rozsiadając się wygodniej. Lubiła
czytać, poszerzanie wiedzy nie było dla niej koszmarem, jak dla większości jej
znajomych.
W Bibliotece było bardzo ciepło, a dodatkowa duchota potęgowała leniwą
atmosferę, dziewczyna rozpięła dwa górne guziki od swojej szaty, nie chciała
się zgrzać. Zatopiła się w lekturze, nie zwracając na nic uwagi. Dopiero kiedy
kątem oka zauważyła, że ktoś dosiadł się po drugiej stronie stołu, podniosła
wzrok. Kąciki jej ust lekko drgnęły na widok rozczochranej czupryny, już
wiedziała, że dzisiaj dużo się nie nauczy.
- Znowu opuściłeś trening, Potter – zauważyła wracając do
książki.
- Widzisz słonko jak ja się dla Ciebie poświęcam? -
spytał z uśmiechem od ucha do ucha. - Może chciałabyś mi to jakoś wynagrodzić?
- Zapomnij –
odrzekła.
Kiedyś pewnie od razu by od niego uciekła, teraz nie miała
już na to ochoty. Byli już prawie dorośli, więc nie było miejsca na dziecinne
zabawy. James też nie chciał psuć tej chwili, cieszył się z samego przebywania
ze swoja ukochaną. Zrezygnowany wyciągnął księgę od transmutacji, musiał
nadrobić trochę braków i przynajmniej będzie miał sensowne wytłumaczenie,
którego zażąda Syriusz za opuszczenie treningu.
Spojrzała na grzbiet książki leżącej koło chłopaka;
zdziwiło ją to, że czyta tak ciężkie tytuły, ale miała nadzieję, że w końcu
zabrał się za coś na poważnie. Ten jednak, mimo usilnych starań, nie mógł
skupić wzroku na niczym innym niż na rozpiętych guzikach w jej bluzce. Wpatrzył
się w nią i zaczął rozmyślać.
Wrócił pamięcią do początku całej tej komedii.
Jego pierwszy dzień w szkole, zawarcie największej na
świecie przyjaźni i poznanie miłości na całe życie.
Tego właśnie dnia poznał Lily, chociaż okoliczności nie
były zbyt sprzyjające
***
- Syriusz, James, Ramus zaczekajcie - zawołał niski chłopak biegnąc niezgrabnie.
- Ahh... Peterze powtarzam Ci to po raz ostatni. Nazywam się Remus, nie Ramus - powiedział z lekkim uśmiechem łapiąc swoich kolegów za szaty by i oni się zatrzymali.
Stali po srodku holu przylegającego do wielkiej sali, tłok i ścisk był nie do opanowania, jednak chłopaką taka sytuacja nie przeszkadzała. Syriusz, wyraznie najwyższy z nich potrząsnął ciemnobrązową czupryną rozglądając się dookoła. Ta szkoła będzie nasza, pomyślał uśmiechając się szeroko. Spojrzał na swojego nowego przyjaciela Jamesa. Już polubił tego dzieciaka. Jest taki słodko naiwny i porywczy, stwierdził radośnie w myślach, na pewno nie będzie trudno przekonać do moich zwariowanych pomysłów, a i podpuścić go nie powinno być trudno.
Od razu chciał to sprawdzić.
- Ej James - zaczepił go dźgając w bok - Zobacz na tego chłopaka z całą czerwoną twarzą.
- Haha... wygląda jakby się miał zaraz przewrócić - zaśmiał się poprawiając swoje okulary.
- Może mu trochę pomożemy? - szepnął mu do ucha z diabelskim uśmieszkiem.
Po sekundzie James był już koło chłopaka, uginając lekko nogi przechylił się i podstawił mu pięknego haka.
Jego ofiara padła jak długa zwracając na siebie sporo uwagi. Wszyscy zaczęli się śmiać. James zdążył już podejść do Syriusza i przybić mu piątkę, gdy został boleśnie potrącony o plecy. Gdy tylko odwrócił się spadła na niego lawina krzyków.
- Co Ty sobie wyobrażasz Ty idioto? Przecież mogłeś mu zrobić krzywdę- krzyczała na niego dziewczyna niższa od niego o głowę - Chociaż pomyślałeś co robisz? Zresztą czego ja wymagam od rozpieszczonych bachorów...
Dalej jej jednak nie słuchał, zaparzył się w jej oczy w ich mocną zieloną barwę, prawie szmaragdową. I te czerwone włosy, tak mocno kontrastujące z jasną cerą. Dziewczyna dalej prowadziła swój krzykliwy monolog. Jednak zdawał się on nie dochodzić do jego uszu. Wyciągnął powoli rękę i dotknął jednego z długich ognistych kosmyków.
- Byłem pewny że będą parzyć - zaśmiał się do Syriusza. Ten zawtórował mu.
Dziewczę rozszerzyło swoje już i tak wielkie oczy i wprawiła swoją rękę w ruch. Zatrzymała ją dopiero na policzku chłopaka.
***
Uśmiechnął się lekko; te uderzenie pamięta do dzisiaj,
chociaż pokryło je wiele nowych i o wiele mocniejszych - wszystkie jednak wymierzone
przez tę samą anielską dłoń.
Ten dzień był początkiem jego wielkiego uczucia, które pozostało
niezachwiane. Jak zapowiedział, robił wszystko, by ją zdobyć, jednak
przerażająca świadomość, że ma na to ostatni rok strasznie go dołowała. Dlatego
postanowił podwoić swoje wysiłki.
- Potter! Pytałam się, czy mam coś na nosie, że tak się w
mnie wpatrujesz – powiedziała poirytowana Lily.
- Liluś – zaczął spokojnie przeciągając litery, – Czy nie
zechciałabyś odwzajemnić mojej bezgranicznej miłości?
- Panie Potter! Nie zmuszaj mnie, bym się powtarzała. Między
nami nigdy nic nie będzie – zaakcentowała ze złością.
- Ohhh kochana, złość piękności szkodzi – stwierdził z rozbawieniem.
- I dobrze, może dzięki temu w końcu dałbyś mi spokój –
powiedziała z przekąsem.
Ten już się nie odezwał.
Lily wiedziała, że James nie jest złym chłopakiem, jednak
jego lekkość ducha, brak powagi i życie samą zabawą było nierzadko nie do zniesienia.
Do tego trzeba dodać, że Lily nadal widziała go jako rozkapryszonego chłopca,
który myśli, że jeśli ma wystarczającą ilość pieniędzy na zrealizowanie swoich
planów to jest lepszy od innych, a przy tym radującym się z nieszczęść innych.
A on sam częściej zachowywał się jak małe dziecko, które bardziej potrzebuje
niani niż ukochanej.
Spojrzała na niego, od razu pesząc się na widok smutnych
oczu chłopaka. Serce krajało jej się za każdym razem gdy kogoś raniła, jednak
nie potrafiła wyobrazić sobie bycia z kimś tylko z litości. Nadal był to dla
niej zwykły rozrabiaka.
Owszem, Lily bardzo chciała przeżyć wielką prawdziwą
miłość, tę jedną i na całe życie. Jednak uczucia, którymi on do niej pałał,
wydawały jej się nad wyraz sztuczne. Nie wierzyła w ich szczerość.
Wróciła do książki. James, mimo odmowy, nadal siedział na
swoim miejscu. Nie było już za wcześnie, a więc wolał poczekać, aż Lily skończy
i odprowadzić ją spokojnie do pokoju wspólnego. Dbał o swój skarb jak tylko
mógł, nie wybaczył by sobie gdyby coś jej się stało.
To niesprawiedliwe, pomyślał, ja przecież nie chce niczego złego. Chciałbym tylko mieć jedną szanse, moc ją mocno przytulić, a potem wznieść wysoko w ramionach, uchylić nieba, sprawić by już nigdy niczego się nie bała, by zawsze była uśmiechnięta, by nigdy niczego jej nie brakowało. Potrzebuje tylko szansy...
Lilka śmiała się pod nosem; było już dość późno, a więc
zmęczenie dopadło James'a, jego wysiłki polegające na robieniu wszystkiego, by
tylko nie zasnąć były bardzo komiczne. Stwierdziła, że byłaby okrutna każąc mu nadal czuwać. Dlatego w końcu wstała, na co chłopak zareagował jak na komendę.
- Czyli mam
rozumieć, że do pokoju wspólnego nie dasz mi spokoju? - spytała ironicznie.
- Jakbyś zgadła, złotko – odpowiedział rozbudzając się.
- Ehh.. - westchnęła zrezygnowana.
Szli w milczeniu prawie ciemnymi już korytarzami.
- Słońce moje najdroższe, no daj się skusić na małą
randkę, no! - jęknął James, nieświadomie denerwując Lily.
- Nie – odpowiedziała przyśpieszając kroku.
- Ale dlaczego nie? – spytał, stając przed nią.
- Bo nie! - wrzasnęła wymijając go.
- To nie jest odpowiedź – krzyknął za nią.
- Czy ja się Tobie z wszystkiego muszę tłumaczyć? Skoro nawet tego zrozumieć nie umiesz to czym bardziej
nie mamy o czym z sobą rozmawiać – odrzekła po czym zniknęła za zakrętem.
Chłopak zrezygnowany spuścił głowę. Naprawdę nie wiedział
co robi źle. Remus zawsze mu powtarzał, że za bardzo naciska na Lily, jednak on
nie potrafił inaczej. Gdy dawał jej spokój na dłuższy czas wydawało mu się
wtedy, że ona po prostu zapomina o jego istnieniu. Dlatego robił wszystko, by
tylko zwrócić jej uwagę. Przybity postanowił zrobić rzecz która pomagała mu
prawie zawsze.
***
-
Syriuuuszku – wrzasnął James wpadając do dormitorium.
Zobaczył go na środku pokoju. Stał na krześle, w ręce
trzymając pliczek kart, reszta właśnie opadała na ziemię.
- Rogaczu! Dajesz mi kolejne powody, by Cię zabić –
zdenerwował się na dobre.
- Ups... wybacz – szepnął James.
- Mam Ci wybaczyć? Zabrałeś mapę, nie było Cię na
treningu, nikogo o tym nie uprzedziłeś, a do tego zniszczyłeś Carieete – żalił
się Syr.
- Carieete? - powtórzył ogłupiony James.
- Projekt kobiety idealnej, z kart – wytłumaczył Remus,
nie odrywając wzroku od książki.
- Oj Łapko, Łapko, starzejesz się – zaśmiał się Rogacz.
- Pfff – odparł obrażony Łapa. – Lepiej pomóż mi to teraz
zbierać.
Oboje zabrali się za sprzątanie, zapominając o
przydatności niektórych zaklęć. Po skończeniu tej jakże męczącej czynności,
James opadł z zrezygnowaniem na łóżko Łapy. Ten spojrzał na niego, jakby mu się
coś w głowie poprzewracało, jednak dobrze znał ten wyraz twarzy.
-Coś znowu nie tak z Rudą? - spytał siadając obok niego.
Peter spojrzał na nich znad modelu, z którym mocował się
na puszystym dywanie.
- Ja już nie daje rady -
westchnął, biorąc ulubioną poduszkę Syriusza i wtulając się w nią.
Ten widok był rozbrajający. Prawie dorosły facet z miną
zbitego psa tulił poduszkę jak misia. W tym momencie nawet Łapa przyznawał w
duchu, że ten człowiek nigdy nie dorośnie; zresztą z nim nie było wcale lepiej.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież jesteś
Rogaczem, Ty się nigdy nie poddajesz i zawsze dopinasz swego – starał się jakoś
pocieszyć przyjaciela.
- Najwidoczniej mi to jakoś nie wychodzi – skamlał.
- James, może po prostu źle do tego podchodzisz? - rzucił
Remus znad książki.
- Właśnie, może powinieneś uderzyć z zupełnie innej
strony – dodał Peter.
- Ale mi się już kończą pomysły, a nowe prezentują się
beznadziejnie – jęczał. - Nie mam pojęcia co może zadziałać.
- No wiesz, ja mam na to opracowaną metodę. Każda panienka lubi gdy się jej pochlebia i gdy wszyscy dookoła widzą, że adorujesz właśnie
ją, wprost kochają te zazdrosne spojrzenia – powiedział nieco rozmarzony Syr.
- Łapo, to akurat jest bezna... - zaczął Remus.
- Masz rację, tym razem to będzie musiało być coś
wielkiego – prawie krzyknął uradowany James i szybko wybiegł z pokoju, zanim ktokolwiek
zdążył go powstrzymać.
- Skąd on nagle znajduje w sobie tyle siły? - zapytał
bardziej sam siebie Peter.
- Syriuszu, wiesz, że to nie jest dobre rozwiązanie,
prawda? - zarzucił mu Remus. – Wpakowywanie go w kolejne kłopoty, to nie jest
coś co powinniśmy robić.
- Ale u mnie to zawsze działało – naburmuszył się
Syriusz. – Z tą Rudą jest coś nie tak.
- Z Lily – poprawił go Peter.
On zawsze podchodził do niej z dużym szacunkiem. Tak samo
jak i do Remusa. Ta dwójka zawsze bardzo pomagała mu w wszystkich jego
szkolnych problemach. Dobrze wiedział, że gdyby nie oni, ciężko byłoby przejść
mu przez wszystkie etapy nauki.
* * *
Lily obudziła się jak na sobotni poranek całkiem
późno. Puste łóżka dziewczyn oznaczały, że śniadanie dawno się już rozpoczęło.
Delikatnie otarła powieki i nie marnując czasu poszła do łazienki. Po chwili
stała gotowa do wyjścia. Była strasznie rozleniwiona, to pewnie dlatego, że
zupełnie nie zaplanowała sobie tego dnia. Ale z drugiej strony co wielkiego
można sobie planować w pierwszy weekend po rozpoczęciu nauki?
Mijając korytarze, miała dziwne wrażenie, że każdy
spogląda na nią z uśmiechem, a mijając ją chichocze. A przecież jedynym jej
marzeniem było spokojne uczniowskie życie. Bez żadnych niespodzianek i bycia w
ciągłym centrum uwagi. Szybszym krokiem zaczęła kierować się do wielkiej sali,
przeczuwała najgorsze zło.
Gdy tylko przekroczyła jej próg, z każdej strony
zaatakowała ją tona płatków róż i serduszek wyciętych z papieru, w rogach sali
rozbłysły fajerwerki, a z samego sufitu w dół opadła wielka kurtyna z jej
podobizną i wielkim podpisem „Bardzo Cię
kocham Liluś – Twój James”.
Gdy tylko wszystkie płatki opadły na ziemię, oczy całej
sali zwrócone były na nią i Jamesa, który klęczał o kilka kroków od niej, z
różą w zębach.
Czerwona ze złości Lily wypluła jeden płatek, który
przykleił jej się do ust, kątem oka zauważając Syriusza śmiejącego się do łez. Wtórowała
mu Marry; jedynie Zuu załamywała ręce, nie wiedząc czy się śmiać czy płakać.
Dziewczyna dwoma susłami podeszła do James’a, ten
uradowany wstał, ona jednak boleśnie trąciła go w pierś.
- Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz, Łosiu? - spytała wrzeszcząc.
- To z miłości, kochanie – powiedział, rozmasowując
obolałe miejsce.
- Ja Ci zaraz pokaże miłość, słoneczko – powiedziała
ironicznie, po czym wyrwała jakiejś osłupiałej dziewczynie książkę z rąk i
zaczęła okładać James'a po głowie.
Z ostatnim uderzeniem chyba jednak przesadziła, bo ten
wylądował na podłodze.
Lily była z siebie najwyraźniej zadowolona.
James o dziwo patrzył w nią jak urzeczony, a po chwili
zaczął się śmiać.
- Z czego tak rżysz? - spytała patrząc na niego jak na
wariata.
- Śliczne masz majteczki, Liluś – powiedział rozmarzony.
Ta jednak cała czerwona rzuciła w niego podręcznikiem i
natychmiast wybiegła z sali, zatrzymała się dopiero w jakimś spokojniejszym
korytarzu. Oparła się o ścianę, chcąc złapać oddech i odpocząć kilka minut.
- Słyszałeś co znowu odstawiła ta Evans? - usłyszała po
chwili z drugiej strony korytarza. Rozmówcy ewidentnie jej nie spostrzegli. –
Znowu dała kosza Jamesowi, a do tego podobno brutalnie go pobiła - zapewniał
jeden z chłopaków.
„No pięknie”
pomyślała Lily, złość znowu się w niej gotowała.
- Chodzi Ci o tą Rudą od Pottera? - spytał się drugi. Zgadła,
że na oko są w 2 klasie.
- Noo – odpowiedział. – Nie wiem, jak mógł się zakochać w
takiej zdziczałej dziewczynie...
- Ups – jedyne co padło z ich ust na widok Lily, która
stanęła przed nimi.
- Że ja niby jestem zdziczała? - huknęła na nich. – Ja wam
dam smarkacze! - powiedziała i obu
zdzieliła po głowie, następnie zaczęła biec w stronę swojego ulubionego
schronienia.
Maraton po schodach nawet jej nie zmęczył - pokonywała
ten dystans już wiele razy. Ta opuszczona wieża była dla niej jednym z niewielu
miejsc, w których mogła odnaleźć chwilę spokoju. Dotarła na sam szczyt wieży i
wyszła na dach.
- Do diabła – wrzasnęła ile sił w płucach, przechylając
się przez murek na dachu wieży północnej.
- Ja go przecież
kiedyś zabiję, uduszę dosłownie, jak sobie smacznie spać będzie i już mi nigdy
więcej takiego wstydu nie zrobi.
- Heh, czyli Rogacz jak zwykle przesadził? - spytał
Lunatyk opierający się o spadzistą cześć dachu po drugiej stronie. -
Wiedziałem, że ta jego zachłanna mina nie wróży niczego dobrego.
- O, Remus... – pisnęła zdziwiona na jego widok. – Wybacz, nie zauważyłam
Cię – dodała o wiele spokojniej.
Odwróciła się do niego twarzą, był to chyba najbardziej
oswojony członek tej przeklętej bandy. Czasem nawet mogła się pokusić o
nazwanie go przyjacielem, chociaż z drugiej strony jakby nie patrzeć to on
wpakował ją w tą cała farsę, jednak udało jej się dawno mu to wybaczyć. Obecnie
najczęściej spotykali się właśnie tutaj.
Pamiętała swoją złość, kiedy okazało się, że ktoś jeszcze
korzysta z jej oazy, jednak okazało się, że nie jest on takim złym towarzyszem.
Jak zwykle szybko opowiedziała mu o kolejnych problemach związanych z Potterem.
- Ja już naprawdę nie wiem jak do niego przemówić –
powiedziała, załamując ręce. Kucnęła, by po chwili przysiąść na marmurowej
posadce.
Przemówić, zaśmiał się w myślach, zakochanemu do rozsądku nie przemówisz. Sam to wiem po sobie.
- Może po prostu zaryzykujesz - stwierdził rzeczowo
Remus.
- W jakim sensie? – spytała, lekko przechylając głowę z
niezrozumienia.
- Wiesz jakiego jestem zdania, James naprawdę nie gryzie
– powiedział z rozbawieniem.
- Phi, też mi rada – rzekła naburmuszona. Ja się muszę
pozbyć tego gamonia, a nie dawać kolejne powody do plotek.
- Oj Liluś, Liluś Ty się chyba nigdy nie zmienisz – przeciągał Lunatyk wstając. – Nie
zapomnij, że dzisiaj kolejne spotkanie – napomknął kierując się do schodów.
- Bo Cię zaraz czymś rzucę – obiecała zielonooka,
podnosząc głos.
- O 17 – dodał z oddali.
Lily westchnęła zrezygnowana. Przygniatało ją to wszystko,
chciała osiągnąć wiele rzeczy i być znaną za jej dokonania, a jak na razie była
„tą Rudą od Pottera”. To doprowadzało ją do szału, każdy kojarzył ją z nim,
chociaż wcale nikogo o to nie prosiła. Chociaż z drugiej strony można powiedzieć,
że się w jakimś stopniu do tego przyzwyczaiła, w końcu działo się tak od
pierwszej klasy. Pamięta, jak strasznie czuła się na początku, gdy żadna
dziewczyna nie chciała z nią rozmawiać, ponieważ wszystkie były zazdrosne o
James'a. Pamiętała, jak strasznie cieszyła się gdy Poznała Marry i Zuu - dziewczyny,
które okazały się najlepszymi przyjaciółkami na świecie. Nie raz zastanawiała
się jakby to było gdyby nie podpadła Potterowi. No i jeszcze ten beznadziejny
incydent z miotłą, który przewrócił jej życie do góry nogami…
Miało to miejsce pod koniec pierwszej klasy. Umówiła się
z Marry i Zuuzane na 3 piętrze, dziwiła się że akurat w takim miejscu chciały
się spotkać, ale nie przykuła do tego za dużo uwagi. Trochę musiała na nie
poczekać i mogła przysiąść, że pojawiły się znikąd. Tak oto poznała pokój
życzeń. Dziewczyny z zagadkowymi minami prawie, że pociągnęły ją do drzwi,
których jak jej się wydawało „wcześniej tam na pewno nie było”. To, co ujrzała,
przerosło jej oczekiwania. Miała przed oczyma wielki salon urządzony w naprawdę
pokręconym stylu, widać było, że stworzony był tylko po to by służył zabawie. Można było tam
zobaczyć wiele czarodziejskich zabawek, a także mugolskie sprzęty. Ponadto było
tam wiele puf i sof, a także puszystych dywanów. Dziwnym dodatkiem było pełno
kolumn i posągów z różnymi rodzajami
świec.
Cały ten widok nie byłby dla niej taki zły, gdyby nie
fakt, że w całym pokoju szaleli huncwoci. Peter zapatrzony był w potężna
kolejkę sunącą przez prawie cały pokój. Remus leżakował na wielkim tapczanie z
wielką książką. Natomiast Syriusz przeskakiwał wszystko, co w tak finezyjny
sposób leżało na podłodze, tylko czekając, by spowodować większy wypadek.
Oczywiście goniony był przez Jamesa, który biegał za nim z wielką, glutowatą
kulą po całym pokoju.
- O, Ruda – zreflektował się pierwszy Łapa, momentalnie
się zatrzymując.
James oczywiście nie wyhamował i wpadł na niego z potężna
mocą, wywracając ich obu, wielka kula pękła i oblała ich mazistą cieczą, na
skutek czego oboje z chłopców wybuchli niepochamowanym śmiechem. Dopiero po
chwili James przypomniał sobie o jakże specjalnym gościu.
- Słońce moje kochane – przywitał ją, momentalnie wstając
i kierując się w jej stronę. - W końcu mogę Ci pokazać moje królestwo.
- Jakie znowu królestwo? - spytała oburzona, nie tak
umówiła się z dziewczynami.
- Zabawy – ogłosił dumnie wypinając pierś. - W którym nie
pozwalam nikomu się smucić.
- To jest raczej dom wariatów, wychodzę stąd – wrzasnęła
i odwróciła się na pięcie.
Ogromne było jej zdziwienie, kiedy drzwi, przez które
przed chwilą przeszła zniknęły zupełnie. James zaczął się do niej szybko
przybliżać, a perspektywa kontaktu z tą mazią nie był dla niej radosna - szybko
go wyminęła.
- Ja chce stąd wyjść, Potter – zażądała, patrząc ze
złością na przyjaciółki, które usiadły koło Remusa i udawały że ich tam nie ma.
- A z wami się jeszcze policzę, dziewczyny!
- Liluś, złość piękności szkodzi – stwierdził z
przekonaniem – No nie daj się prosić, przystąp do naszego klubu.
- Ani mi się śni – rzekła cofając się tyłem, nie
spuszczając z niego wzroku, spodziewać się przecież mogła najgorszego.
- Przecież zabawa to nic złego – usprawiedliwiał się
James, nadal idąc w jej stronę.
- Nie ma mowy – podkreśliła nadal się cofając, jednak nie
zwracała uwagi na podłogę i w końcu zahaczyła nogą o kawałek torów.
Z hukiem wpadła na gipsowy posążek, na szczycie którego
nierówno wciśnięte były dwie świeczki. Posąg okazał się strasznie niestabilny,
ponieważ przechylił się lądując na pufie obok. Świeczki spadły na mebel i po
sekundzie stanął on w płomieniach, puchaty dywan na którym owa pufa spoczywała
też zaczął się palić.
- Pali się – wrzasnął wystraszony Peter.
„Przecież widzę, że się pali” pomyślała panicznie Lily. Wiedziała,
że trzeba go jak najszybciej ugasić. W filmach widziała, że potrzeba jakiegoś
dywanu, albo czegokolwiek co pomoże odciąć dopływ powietrza. W oczy wrzuciła
jej się jakaś miotła oparta na ścianie nieopodal. Od razu ją złapała.
- Liluś, nie! – wrzasnął James, chcąc ją zatrzymać.
Jednak jak to miała w zwyczaju, zignorowała wołanie
Pottera i zaczęła okładać miotłą pufę z każdej strony; ta co prawda zaczęła się
gasić, jednak z dywanem było o wiele gorzej. Na szczęście Remus szybko
zareagował i szybkim zaklęciem oblał całość strumieniem wody.
Evans nadal trzymając miotłę w rękach i spojrzała się po
wszystkich.
- O co wam chodzi – spytała z irytacją, ponieważ każdy patrzył
na nią z niedowierzaniem.
- Współczuję stary, oj współczuję – pisnął po chwili
Łapa.
Dopiero wtedy do Lily coś doszło. Spojrzała na miotłę - nadłamaną,
praktycznie spaloną, jedynie złoty napis „Wymiatacz 007” pozostał z tego cudu
techniki.
-O nie – szepnęła Lily i upadając na kolana wypuściła
miotłę z rąk. - Przepraszam – wyjąkała.
- Nic... Się... Nie... Stało, Liluś – wydukał James z
łzami w oczach, biorąc na ręce efekt całorocznych starań.
- No to masz przesrane Ruda – stwierdził rzeczowo
Syriusz.
Wszystko, co się działo zaraz potem, działało na
niekorzyść Lilki i zupełnie wbrew jej woli. Miotłę, a raczej to, co z niej
zostało, położono na wielkim stole, przy którym usiedli wszyscy z grobowymi minami. Nie było
wątpliwości - winnym była Lily, chociaż ta zastrzegała, że wcale nie chciała tu
przychodzić i została tu przetrzymywana siłą.
Na początku zadeklarowała, że może przecież odkupić
miotłę, jednak gdy usłyszała o jej kosmicznej cenie zamilkła. Przecież ze
średnią krajową do końca życia by jej nie spłaciła.
Jamesowi nadal szkliły się oczy, ale starał się udawać
mężczyznę, jednak widać było, że po raz
pierwszy śmiertelnie obraził się na Lily.
Syriusz wpatrywał się w miotłę jak w zmarłego bliskiego.
Marry wpatrywała się to w Syriusza, to w miotłę, ze
smutkiem stwierdzając, że mogłaby pokonać każdą dziewczynę, ale z miłością do
mioteł nie wygra nigdy.
Zuuzane dręczyły wyrzuty sumienia, bo to przecież one
zaciągnęły tu Lily, no ale Huncwoci je tak ładnie prosili...
Peter zastanawiał się co się teraz stanie, nigdy nie
widział, by James był zły na Lily.
Natomiast na Remusa spadło zadanie ratowania sytuacji.
- To miał być prezent za dobre wyniki w nauce po
pierwszym roku, prawda Rogaczu? – spytał ciężko.
- Huh, kto sprawie dzieciom takie drogie prezenty? -
wyskoczyła Lili zanim zdążyła ugryźć się w język. Spuściła tylko głowę z
zażenowaniem.
- Taaa – ledwo co wydukał James, patrząc zwężonymi oczyma
na Evans.
- W takim razie pozostaje nam tylko jedno wyjście, teraz
Ty zostaniesz jego prezentem – powiedział Remus niezbyt pewnie.
- Fiu, Fiu – zagwizdał Syriusz z głupkowatym uśmiechem.
- CO!? - wrzasnęła zielonooka. – Ja się na to nie zgadzam!
Oczy James'a otworzyły się szeroko, a wszelka złość
wyparowała. Wyobraził sobie Lily z czerwoną kokardką na szyi, taką samą jaką
jeszcze niedawno zdarł z opakowania od świętej pamięci miotły. Buzia mu się
rozmarzyła, taki prezent był dla niego sto razy lepszy od najszybszej miotły na
świecie.
- Przykro mi Lily, ale nie masz jak jej spłacić – powiedział rzeczowo Remus.
- No chyba, że zgodzisz się na jeden nasz warunek –
wypalił James z dziwnymi ognikami w oczach.
- Ale ja... - zaczęła niepewnie Lily, bała się co to za
warunek. Nie chciała zostać „jego”, przecież ona nigdy się nawet nie
pocałowała, a teraz miała od razu zostać jego własnością.
- Chłopaki, narada – wrzasnął z Syriusz i zaciągnął
przyjaciół do łazienki.
Gdy tylko dziewczyny zostały same, chciały jakoś
udobruchać Lily, jednak ta śmiertelnie się na nie obraziła i zarzekła, że już
nigdy nie odezwie się do nich słowem. Jednak dziewczyny wiedziały, że takie
deklaracje były u niej częstością i że niedługo gniew jej przejdzie.
Tymczasem w łazience toczyła się zażarta dyskusja.
- Buzi, buzi ja chce buzi – jęczał Potter.
- Wiem, że wysoką ja cenisz – stwierdził Łapa. – No ale
żeby ponad miotłę?
- Każdą miotłę świata – podkreślił z przekonaniem.
- No ale nie uważasz, że lepiej to jakoś można
wykorzystać? - spytał Remus.
- No właśnie, niech będzie Twoją prywatną pokojówką, albo
coś w tym stylu – zaproponował Peter.
- Albo spędźcie razem noc – roześmiał się czarnowłosy
kudłacz.
- Syriuszu chciałem Ci przypomnieć, że mamy po 11 lat, naoglądałeś się za dużo nieodpowiednich filmów...– zaznaczył
ostro Lunatyk.
- Wiem, wiem – zaskomlał. – No ale można od Rudej wycisnąć
więcej niż jednego całusa.
- Też racja – zgodził się.
- Ja chce buzi – zajęczał ponownie James, on już był w
swoim świecie.
- No ale pomyśl, to będzie jeden całus, a potem nic –
zamyślił się Remus. – Już wiem! W zamian za poniesione straty powiedz, że jej
jedynym obowiązkiem będzie uczęszczanie na nasze cotygodniowe spotkania. To
będzie świetna okazja żebyście się
lepiej poznali, a jak już Cię polubi, to na pewno dostaniesz więcej niż jednego
buziaka – jak zwykle stwierdził rzeczowo.
- To jest myśl! – zakrzyknął uradowany James.
Chłopcy wyszli z łazienki bardzo uradowani, jednak dla
niej był to wyrok. Broniła się jak mogła, ale niestety poległa.
Musiała podpisać deklarację, która zobowiązywała ją do
przychodzenia na ich „spotkania” w każdą niedzielę, a jedynym wyjątkiem był
brak zdrowia. Oh, jakże często później próbowała każdego sposobu na
rozchorowanie się… Jednak gdy trafiła do skrzydła na tydzień pogodziła się z
swoim okrutnym losem. Ciążyła na niej klątwa niedzielnej udręki.
* * * * * * * * * * * * *
Na dzisiaj to koniec Misiaki. Kolejna część powinna pojawić się we wtorek;].